Rozdział 23

15.5K 652 27
                                    

Dodaję wcześniej dla niecierpliwych 😂 ❤ (dlatego jest taki krotki).

Byłam w niemałym szoku. Sam Raymond White pofatygował się do mnie. Prędzej pomyślałabym, że wyśle jakiś swoich sługusów, niż sam do mnie przyjdzie. Zmienił się przez te lata, zmężniał i zdecydowanie wyprzystojniał. Już nie jest tym nastolatkiem, który wyznał mi miłość, a po odrzuceniu uciekł. Widać, że teraz wie, czego chce od życia.

- Czego chcesz? – pytam oschle, ale moje ciało próbuje wychwycić jakiekolwiek zagrożenie z jego strony.

Mężczyzna się śmieje i przeczesuje swoje brązowe włosy. Jego wzrok z roześmianego zmienia się w zdecydowany i pewny.

- To chyba proste nie sądzisz? – pyta zachrypniętym głosem.

Serce zaczyna dudnić swoim własnym rytmem, a mi przyspiesza oddech.

- Twój dziadek obiecał mi twoją rękę. Przyjechałem po to, co zostało mi obiecane.

- Nie obchodzi mnie co obiecał tobie mój dziadek. Ja nie zawierałam z tobą żadnej umowy, więc zwyczajnie odpuść.

- Zmieniłaś się… - przygryzł wargę. – Już nie jesteś tamtą nastolatką, którą znałem, a to sprawia, że pragnę cię jeszcze bardziej.

Mężczyzna chwyta mnie za nadgarstek i przyciąga do siebie. Ciałem uderzam w jego klatę i rozszerzam oczy. Po tym czynie widzę bardzo dokładnie, że jest taki sam jak Nicolai. Potężny, władczy i nieziemsko przystojny. Jak na razie mam dość facetów pokroju Aristowa. Nie uwolniłam się od jednego, a już następny pojawił się na horyzoncie.

Z całych sił próbuję się wyrwać z jego uścisku jednak na marne. Mężczyzna trzyma mnie władczo w ramionach i ani myśli puścić. W momencie, w którym jakimś cudem wyswobadzam rękę i uderzam go pięścią w twarz ktoś nam przerywa.

- Radzę się od niej odsunąć.

Spoglądam na osobę, która wypowiedziała te słowa i momentalnie blednę. Kilka metrów od nas stoi przyjaciel irytującego osobnika – Salvar. Nie pomyliłabym go z nikim innym. Jego wizerunek jest bardzo specyficzny, wygląda jak prawdziwy gangster z krwi i kości.

- Widzę, że przybyłem w idealnym momencie – mówi z uśmiechem na ustach. – Sama sobie poradziłaś – wskazuje na policzek Raymonda.

Ignoruję jego słowa.

- Co tu robisz? – pytam wprost.

- Przybyłem po zgubę mojego przyjaciela. Nicolai stwierdził, że należały ci się małe wakacje ale niestety wraz z moim przybyciem dobiegły końca.

- Nigdzie się stąd nie ruszam – mówię ze złością. – Z resztą ostatnio, gdy z nim rozmawiałam nie był zachwycony moimi, jak to powiedziałeś ,,wakacjami’’ – uśmiecham się sztucznie.

Mijam mężczyzn i kieruję się do samochodu.

- Zawsze dostaję do co chcę – mówi Raymond i odchodzi.

Marszczę brwi i otwieram drzwiczki auta ale zanim zdążę wsiąść zostają zatrzaśnięte przed moim nosem. Wściekła odwracam się do gangstera.

- Popierdoliło cię? Mogłeś mi coś zmiażdżyć!

- Bynajmniej nie taki był mój zamiar. Nie będziesz jechać takim gruchotem – wzdycha. – Wsiadaj podwiozę cię tam, gdzie chcesz, zabierzesz swoje rzeczy i wracamy do Rosji.

Zła wsiadam do jego samochodu. Wiem, że na razie nic nie ugram. Spodziewałam się raczej tego, że sam się po mnie pofatyguje, a nie wyśle swoich ludzi. Cóż… myliłam się.

Podróż mija nam w ciszy i jest zaskakująco krótka. Wchodzę do domu Ophelii i czuję, że coś nie gra. Przeszukuję wszystkie pomieszczenia i nikogo nie zastaję. Idę na poszukiwania na zewnątrz. Salvar chodzi za mną jak piesek. Sprawdzam pomieszczenia gospodarcze ale tam również nikogo nie zastaję, więc kieruję się do stajni Apolla. Na widok, który tam zastaję na chwile staje mi serce.

Ophelia klęczy przy nieruszającym się koniu i mocno go przytula. W pomieszczeniu słychać szloch dziewczyny. Powoli do niej podchodzę i kładę rękę na ramieniu, na co się wzdryga i odwraca w moją stronę. Przez chwilę patrzy na mnie zamglonym nieobecnym wzrokiem, po czym rzuca się na mnie mocno przytulając. Delikatnie gładzę jej plecy, a wzrokiem odnajduję Salvara. Mężczyzna przeszywa nas swoim spojrzeniem  i wychodzi, a my zostajemy same z martwym Apollo…

Wystarczy wybaczyć Where stories live. Discover now