Rozdział 29

15.8K 639 33
                                    

Jest rozdział na Wystarczy pokochać. 

~~~~

Nawet nie wiem kiedy zostaję wpakowana do czarnego suva. Siedzę na miejscu pasażera zaraz obok kierowcy. Przez krótkofalówkę słyszę obcy język. Jestem przerażona. Zostałam odłączona od Ophelii, w momencie, gdy Ivan zaczął biec z nami po schodach. Nie pamiętam nic, oprócz wielkiej szamotaniny i wrzasków przeplatanych serią strzelaniny. W duchu modlę się aby nic nikomu się nie stało. Nawet nie zdążyłam się zobaczyć z Lydią i Niną.

Nagły huk wyrywa mnie z zamyślenia. Kierowca dostał w głowę, a samochód niebezpiecznie zwalnia i zbacza z drogi. Mocno chwytam za kierownicę i nadaję właściwy kurs. Z całej siły próbuję się trzymać drogi, lecz jest to trudne w przypadku, gdy za kierownicą siedzi trup, ty nie masz dostępu do pedałów, a obok ciebie pędzi samochód z ludźmi chcącymi cię zabić.

Jedną ręką trzymam kierownicę, a drugą chwytam drzwiczki auta. Z całej siły spycham ogromne cielsko ochroniarza. Dobrze, że nie zapiął pasów. Nawet nie mam czasu oglądnąć się za siebie. Dalej manewrując tylko jedną ręką wpycham się na miejsce kierowcy, zamykam drzwiczki i dodaję gazu. Oddycham z ulgą, lecz nie na długo. Strzały, które słyszałam z daleka, teraz słychać coraz bliżej. Mój telefon się rozdzwania, więc go odbieram nawet nie patrząc kto dzwoni.

- Zwolnij kociaku – dociera do mnie zmysłowy męski głos przepełniony erotyzmem.

- Spadaj Ray – syczę.

- Poddaj się. Zabiłem większość ludzi Aristowa, a jego zostawiłem sobie na deser. Jak myślisz, jak szybko się podda, gdy usłyszy, że cię dorwałem? – śmieje się kpiąco. Zaciskam zęby i walczę z chęcią ciętej riposty.

Nie odpowiadam, tylko rozłączam się i wyrzucam telefon na jezdnię. Nie mam pojęcia gdzie jadę. Przede mną rozciąga się ciemna droga, a ja zauważam, że wjeżdżam w las.

Jadę wystarczająco szybko aby ich zgubić, po drodze minęłam jedną wioskę i stację paliw. Nie miałam czasu się zatrzymać aby zatankować. Po paru kilometrach wjeżdżam do małego miasteczka. Jest ciemno, więc ludzi praktycznie nie widać na ulicach. Jadąc przed siebie zauważam mały motel. Jestem wyczerpana, postój będzie mile widziany. Parkuję samochód parę przecznic od motelu i ruszam w wyznaczonym kierunku.

O ile budynek na zewnątrz miał jakikolwiek wygląd, tak wnętrze pozostawia wiele do życzenia. Mam wrażenie jakbym weszła do jakiejś starej rudery. Bez zbędnego zagłębiania się w wystrój motelu podchodzę do portiera. Mężczyzna nie umie angielskiego więc na migi próbuję się z nim dogadać. Na szczęście nie jest taki tępy, na jakiego wygląda. Płacę z góry i zadowolona ruszam z kluczykiem w dłoni do pokoju.

Wchodząc do tymczasowego lokum staję przerażona. Stare łóżko zapewne pamiętało jeszcze czasy wojny, podłoga wytarta od podeszw butów, firanka powieszona byle jak. Bałam się wejść do łazienki.

Na razie zgarnęłam koc i kołdrę z łóżka i rzuciłam na podłogę. Nie mam zamiaru spać na tym materacu. Kto wie jakie robactwo jest tam zagnieżdżone. Po paru minutach ryzykuję i wchodzę do łazienki. Nim postawiłam nogę na kafelkach już wiedziałam, że był to zły pomysł. Odór wydobywający się z toalety był nie do zniesienia. Jak najszybciej uciekłam z pomieszczenia, próbując zahamować odruch wymiotny.

Nie będę się kąpać.

Wyczerpana zasypiam kuląc się na podłodze.

Rankiem prostuję kości, wszystko mnie boli z kręgosłupem na czele. Szybko zbieram rzeczy i schodzę do portiera. Kładę mu klucz na ladę i wychodzę uprzednio zerkając na ogromny zegar ścienny - szósta czterdzieści jeden.

Powietrze jest rześkie. Przez chwilę rozkoszuję się świeżością i ruszam w stronę samochodu. Po paru minutach jestem na miejscu i z satysfakcją stwierdzam, że stoi na miejscu. Ostrożnie rozglądam się na boki i biegnę w stronę wozu. Otwieram drzwiczki, wkładam kluczyk do stacyjki i zapalam auto, a raczej próbuję. Wściekła walę w kierownicę rękami.

Moją dewastację przerywa ciche pukanie. Odwracam się w kierunku szyby. Na zewnątrz stoi młody White wraz ze swoimi ludźmi. Ponownie puka mi w szybę i wskazuje konkretnego gangstera. Mężczyzna, na którym skupiam wzrok trzyma coś w rękach. Mrużę oczy i próbuję dostrzec co to takiego. Widok, którego doznaję mrozi mi krew w żyłach. Z gardła wydobywa się szloch, a łzy przesłaniają widoczność. W rękach mężczyzny jest umieszczona głowa Jasona. Mojego Jasona, mojego przyjaciela.

Szloch zamienia się w histerię, gdy następny człowiek Raymonda idzie w moim kierunku, a w uścisku trzyma Michaela – mojego brata. Chłopak nie próbuje uciekać, ani się szamotać. Jest tak pobity, że jego twarz tworzy jakby bordowo fioletową plamę. Oczy ma okropnie spuchnięte, nie widać jego pięknych tęczówek. Jego ciało jest prawie bezwładne.

Przed oczami robi mi się ciemno.

White wskazuje na drzwi – mam je otworzyć. Wykonuję jego polecenie bez zająknięcia i wychodzę z auta. Na chwiejących się nogach podchodzę do Raya. Mężczyzna wyciąga ramiona w moim kierunku, a ja upadam i czuję powoli ogarniającą mnie ciemność. 

Wystarczy wybaczyć Where stories live. Discover now