Rozdział ~ 12 ~

1.2K 55 4
                                    

Zostawcie po sobie jakiś znak w postaci chodźby emotki, chcę wiedzieć ile osób to jeszcze czyta :) PS.  Jednak wstawiłam wam coś dłuższego ;p

Mk

*Narrator*

Lea usilnie próbowała się obudzić. Mimo to, coś usilnie ją powstrzymywało. Myślała, że mogła być to świadomość koniecznej rozmowy z rodzicami jak tylko się obudzi. Bała się, cholernie się bała. Miała przeczucie, że coś złego się właśnie dzieje, ale nie wiedziała co. Zebrała wszystkie siły i powoli otworzyła powieki. Od razu uderzyło w nią światło, więc lekko odwróciła głowę, by na nie patrzeć. Jej oczy spotkały się z oczami Petera, który od razu się zerwał i do kogoś zadzwonił. Po rozmowie wywnioskowała, że powiadomił Starka o jej przebudzeniu. Czuła się ociężała i zmęczona, a przecież spała tak długo. Zdawała sobie sprawę z możliwej reakcji organizmu, przecież nie była głupia. Mimo to postanowiła spróbować się podnieść. Gdy tylko tego spróbowała, w sekundzie chłopak znalazł się obok niej:

- Leż, nie powinnaś się teraz przemęczać.

- Jest dobrze, chciałabym tylko podnieść do pozycji siedzącej – Lea nie zdawała sobie wcześniej sprawy z tego jak zabrzmi jej głos, dopiero po wypowiedzeniu zdania, zorientowała się jak słaba jest.

- Pomogę ci w takim razie – zaproponował chłopak. Przyniósł parę większych poduszek i podniósł ją na tyle, by mogła się sama poprawić.

- Dziękuję – powiedziała dziewczyna, siląc się na uśmiech. – Czy mógłbyś mi przynieść szklankę wody?

- Jasne, zaraz wracam.

Po chwili Peter wrócił ze szklanką wody, jednak towarzyszył mu Bruce Banner i Steve.

- Jak cudownie, że nasza księżniczka raczyła się już obudzić – rzucił Stark, a Steve zgromił go wzrokiem.

Lea lekko się uśmiechnęła, nie mając siły zareagować nawet cichym śmiechem. Mężczyźni podeszli do niej i chłopak podał jej wodę. Bruce podszedł do maszyn, do których była podpięta i sprawdził czy tętno i puls są w porządku.

- Nazywam się Bruce Banner. Jak się czujesz? – zapytał.

- Jakbym miała zaraz ponownie zasnąć. Nie najlepiej – odpowiedziała Lea.

- Coś cię boli?

- Nie, jestem tylko zmęczona.

- Prześpij się, porozmawiamy jak wstaniesz – powiedział Steve.

*Lea*

Następnego dnia obudziłam się jak słońce już było wysoko na niebie. Obstawiałam, że było gdzieś około trzynastej. Miałam o wile więcej sił niż wczoraj. Rozejrzałam się trochę po pomieszczeniu. Musiałam być na piętrze szpitalnym, tylko tam się nie zapuszczałam, a nie pamiętałam, żebym była kiedyś w takim pomieszczeniu. Wszystkie ściany były pomalowane na szaro. Po mojej prawej stronie miałam okno i małą komodę, na której leżała szklanka wody i karteczka z napisem:

„ Jak się obudzisz zadzwoń. Telefon masz w pierwszej szufladzie.

Steve"

Po przeczytaniu wiadomości otworzyłam szufladę i wyjęłam z niej telefon. Wybrałam numer do Rogersa i zadzwoniłam.

- Cześć – powiedziałam.

- Dzień dobry, cieszę się, że już wstałaś.

- Przyniesiesz mi coś do zjedzenia?

- Jasne, przyjdę z Bruce'em. Przebada cię przy okazji.

- Spoko, musimy chyba porozmawiać.

- Widzimy się za moment – powiedział i rozłączył się.

Po pięciu minutach usłyszałam kroki i charakterystyczne skrzypnięcie drzwi. Do środka weszli nie kto inny jak Kapitan i doktor Banner.

- Cześć – powiedziałam.

- Cześć, przyniosłem kanapki – oznajmił Steve. – Mam nadzieję, że ci zasmakują.

- Kanapki? Zawsze i wszędzie!

- Jak się czujesz? – zapytał Bruce.

- Dobrze, tak myślę. Nie jestem już tak zmęczona jak wczoraj, widzę tak jak wcześniej, zawrotów głowy nie mam, chociaż tego nie powiem na sto procent, bo nie próbowałam jeszcze wstać.

Mężczyzna popatrzył na mnie ze zdziwieniem.

- Nie spodziewałem się takiego wykładu, ale to dobrze. Nie muszę zadawać tylu pytań – powiedział po chwili z uśmiechem.

Doktor Banner wyszedł. Zabrałam się za jedzenie kanapek w międzyczasie rozmawiając ze Steve'em.

- Znaleźliście ciało Isabelli? – zapytałam z bólem.

- Masz na myśli tą dziewczynę ze zdjęcia? – upewnił się, a ja lekko pokiwałam głową jako odpowiedź. – Tak, powiadomiliśmy jej rodzinę. Kim dla ciebie była?

- Przyjaciółką. Jedyną jaką miałam przez te ostatnie parę lat.

- Przykro mi.

- Czasu nie cofniesz, nie chciałam, żeby to się tak skończyło. Jaką opinię ma o mnie reszta?

- Nat zrozumiała, że nie masz złych intencji, Tony pogodził się, że potrafisz obejść jego systemy, a Clint od początku nie zmienił nastawienia, co do ciebie. Jest całkiem dobrze jak słyszysz.

- Cieszę się, mam nadzieję, że nie musieliście się przeze mnie dużo kłócić.

- Nie... - zrobił pauzę. – Słuchaj muszę ci coś powiedzieć. Proszę nie przerywaj mi przez moment – wziął głęboki oddech. – Twoi rodzice zniknęli. Rozpłynęli się w powietrzu. Przeszukaliśmy już ich dom, ale nic nie znaleźliśmy, żadnych śladów, niczego.

Patrzyłam na niego w osłupieniu. Moi rodzice zniknęli. Po mojej głowie chodziły najrozmaitsze scenariusze. Mogli już nie żyć. Ogarnęło mnie wielkie poczucie winy. To przeze mnie. Gdyby nie ja mogli by dalej żyć spokojnie. Nabrałam powietrza w płuca i powili je wypuściłam, by się trochę uspokoić. Musiałam myśleć racjonalnie.

- Muszę pojechać do ich domu - powiedziałam. – Chcę się tam rozejrzeć. Wiem, że dzisiaj i jutro odpada, ale może znajdę coś co wam wydało się nieznaczące, a tak naprawdę nie jest. W końcu to moi rodzice nie? Chciałabym pojechać tam jeszcze dziś, ale wiem, że mnie nie puścicie.

- Dobrze, cieszę się, że starasz się myśleć racjonalnie w tym wszystkim. Odpocznij jeszcze dzisiaj – miał już wychodzić, ale odwrócił się jeszcze i powiedział: - Peter przyjdzie cię odwiedzić. Chce cię poznać. To dobry chłopak.

- Wiem... to cześć – uśmiechnęłam się.

Steve wyszedł.

***

Walka o życie | Steve Rogers | w trakcie edycjiWhere stories live. Discover now