Część 7

963 25 16
                                    

Marek już po siódmej zawitał do biura na Lwowskiej. Jakiś rok temu zastanawiał się z ojcem nad zmianą siedziby firmy. Znalazł ciekawe pomieszczenia w nowym biurowcu w pobliżu Krakowskiego Przedmieścia, ale niemal w ostatniej chwili zrezygnował. Nie umiał stąd tak po prostu odejść. Jakaś tajemna, a może wcale nie tajemna siła ciągle go tu trzymała. Wiedział, że inne biuro nie było by już tym samy biurem i wcale nie przez zmianę rozmieszczenia gabinetów czy kolor ścian. Nie byłoby biurem w którym pracowała Ula, a to przecież właśnie te ściany były świadkiem ich współpracy, intrygi, romansu i uczucia. Uczucia, którego znaczenie tak późno zrozumiał.

Wchodząc do biura zastanawiał się, co by się stało gdyby je wtedy zmienił. Nie spotkałby pewnie Uli w parku, ale czy spotkaliby się w inny sposób? Czy lawina niespodzianek, jaka miała miejsce od dwóch tygodni w ogóle by powstała? Czy przeznaczenie, o którym mówił Sebastian, dopadło by go i w innym miejscu? Miał nadzieję, że tak, ale jakaś obawa w nim była. Odrzucił ją jednak szybko od siebie. Ważne było to co tu i teraz. A teraz był gabinet na piątym piętrze biurowca przy ulicy Lwowskiej i sterta dokumentów do przejrzenia, która już na niego czekała, a potem... a potem spotkanie z Ulą. Miał nadzieję, że to będzie spotkanie nie tylko z Ulą, ale z jego Ulą. Jego Ulą, która rozkochała go w sobie ponad pięć lat temu i nie dawała o sobie zapomnieć. Wczoraj gdy zadzwonił potwierdzić, że się widzą znów czuł ten błogi stan, który towarzyszył mu pięć lat temu. Nie chciał się nakręcać na wielkie rzeczy, ale obiecał sobie, że nie odpuścić i zawalczyć. Przecież nie ma nic do starczenia, a do zyskania? Do zyskania wszystko.

- Dzień dobry panie prezesie – powitała go z uśmiechem na twarzy niewysoka brunetka.

- Cześć – odpowiedział i spojrzał na zegarek – Już dziewiąta? Ten czas stanowczo za szybko leci.

- A ty co? Od znów od świtu w biurze? Bo mam nadzieję, że nie spałeś tutaj – zapytała z troska asystentka Marka.

Od dwóch lat piastowała stanowisko jego prawej ręki i nie raz przyłapywała go na tym, że zasypiał nad dokumentami w biurze. Wiedziała, że jest pracoholikiem, sama lubiła wszystkiego dopilnować, sprawdzić kilka razy i dopieścić każdy szczegół, ale jego zachowanie czasem ją wręcz przerażało. Szczególnie po śmierci państwa Dobrzańskich niemal nie wychodził z biura, choć pracy wtedy nie było aż tak dużo. Miała nadzieję jednak, że ten etap leczenia bólu po stracie bliskich ma już za sobą.

- Ola, spokojnie. Spałem w domu, śniadanie zjadłem i przyjechałem coś koło siódmej.

- To dobrze – odetchnęła z ulgą i położyła mu kilka listów na biurku. – Przysłali ofertę na catering na bal karnawałowy z Mariotu. Niby nie jest zła, ale ja jeszcze poszukam czegoś. Nie obraź się, ale wydaje mi się, że dwa lata temu w Belwederskim było fajniej niż w Mariocie. Może to kwestia muzyki. Ale i jedzenie nie było jakieś najlepsze w zeszłym roku.

- W Belwederskim to była chyba najlepsza impreza na jakiej byłem – odpowiedział z uśmiechem wspominając bal sprzed kilka lat. – Pamiętasz Daniela wodzireja.

- A pan Phemko, który chyba zdarł podeszwy na parkiecie – dodała z uśmiechem brunetka. – Szkoda, że otwierają się dopiero na wiosnę.

- Spróbujesz namierzyć tamten zespół, co nam wtedy grał? I zadzwoń do Starej Pomarańczarni w Łazienkach. Organizowaliśmy tak kiedyś pokazy, może tam przeniesiemy bal, skoro z Mariotem jeszcze nie wszystko ustalone?

- Okej, zaraz poszukam kontaktu do nich. Kawy – zapytała wychodząc z gabinetu.

- Nie, dziękuję, jeszcze tej porannej nie dopiłem.

- I zimna chcesz pić? To nie zdrowe na żołądek, daj zrobię ci świeżej – stwierdziła zabierając filiżankę z biurka Marka. – Nie martw się, sobie też idę zrobić, więc to tylko tak przy okazji.

PrzeznaczenieWhere stories live. Discover now