Część 28

1K 31 614
                                    

Zamykała oczy i je otwierała. Zamykała i otwierała po kilku sekundach mając nadzieję, że już świta, jednak zimowa aura za oknem powodowała, że jedynie księżyc, który zbliżał się do swej kolejne pełni, odbijał swój blask w śnieżnej pokrywie, która utuliła rysiowski krajobraz, rozjaśniając w ten sposób ciemności jakie nadal panowały. Za każdym razem gdy otwierała oczy spoglądała na trzymany kurczowo w jej dłoniach telefon, którego zegarek na wyświetlaczu nadal wskazywał środek nocy.

Tak naprawdę tej długiej nocy nie przysnęła nawet na sekundę. W jej uszach wciąż dźwięczały słowa Marka. O tym, że musi zacząć wreszcie żyć tak jak kiedyś, a nie ukrywać się przed ludźmi. Miał rację. Miał stuprocentową rację. Przecież ma nie tylko po co, ale i dla kogo, ale przede wszystkim z kim żyć. Dlatego musi żyć! Musi przełamywać swój strach. Tylko co...

Właśnie! Tylko „co"? Co ludzie powiedzą?

Przecież ludzie to nie tylko wścibskie oczy i uszy sąsiadek. Przecież ludzie to nie tylko niewychowana młodzież, której uwagi rzucane w jej stronę nieraz słyszała. Przecież ludzie to też jej przyjaciele. Ludzie to też Maciek i Ania, którzy zawsze służą jej pomocą. Ludzie to Ela z Izą, które dopingują ją do walki i cieszą się z każdego najmniejszego sukcesu. Ludzie to też pani w kiosku przy przystanku autobusowym, na którym wsiada w drogę powrotną do Rysiowa po rehabilitacjach, a która to pani co tydzień zostawiała dla niej najświeższe wydania czasopism dla ekonomistów. Ludzie to też Jasiek i jego koledzy z uczelni, którym pomagała przygotowywać projekty z matematyki. Ludzie to też właśnie Jasiek, Beti, Ala, tata... Marek. Jej Marek. Znów jej Marek. Teraz już naprawdę jej i tylko jej Marek. Marek dla którego musiała zacząć przezwyciężać swoje strachy. Bo jak się kogoś kocha, to chcesz być dla niego najlepszą wersję siebie. A ona go kochała. Kochała miłością bezgraniczną, dla niego zrobiłaby wszystko. A to wszystko musiało być też i walką o siebie samą i wreszcie powrót do normalnego życia.

Spojrzała jeszcze raz na zegarek. Za sześć minut miała wybić piąta. Postanowiła poczekać do świtu i zadzwonić do Marka by powiedzieć mu to wszystko. Przeprosić za tą sprzeczkę, przeprosić za swój upór i głupie zachowanie. I to wczoraj, i przez te wszystkie tygodnie, gdy za wszelką cenę chciała ukryć swoje kalectwo przed światem, bojąc się, że zobaczy w oczach ludzi zarówno ciekawość jak i współczucie. Przeprosić i obiecać, że postara się z tym walczyć, tylko potrzebuje go. Potrzebuje go by w tej niełatwej drodze trzymał ją za rękę, nie tyle prowadząc do przodu, co po to, by nie zawróciła przy pierwszej przeszkodzie. A ta przeszkoda już za kilka godzin. Ale ona chciała walczyć. O swoje, o jego i o ich wspólne życie.

Wcisnęła przypadkowy guzik na telefonie. Cyfry na wyświetlaczu wskazywał dwie minuty po piątej. Nie wytrzymała. Do świtu było zbyt długo. Przytrzymała dłużej cyfrę trzy na swej granatowej Nokii, pod którą miała zapisany numer do Marka.

Jeden... Drugi...- W myślach odliczała sygnały połączenia. - Trze...

- Ula -Usłyszała przerażony głos Dobrzańskiego. - Co się stało?!

- Nie, nic... To znaczy chciałam tylko pogadać...

- Ulka! Jak pragnę zdrowia, posiwieję przez ciebie - skarżył się do słuchawki. - Jest dopiero piąta. Czemu ty skarbie nie spisz, co - pytał z troską.

- Bo nie mogę. Ciągle myślę o tym co mi wieczorem powiedziałeś.

- Ula przepraszam, nie powinienem...

- Nie przepraszaj. Masz rację - odparła pewnie, wchodząc mu w słowo. - To ja przepraszam, za to, jaka byłam głupia. Masz rację, nie mogę ciągle zastanawiać się, co ludzie powiedzą, co pomyślą. Nie powinnam się chować przed nimi. Przepraszam cię za tą sprzeczkę. Nie powinnam się na ciebie wkurzać za tą prawdę.

PrzeznaczenieWhere stories live. Discover now