Część 21

1K 32 49
                                    

Powolnym krokiem podeszła nad brzeg oceanu. Niedbale związane włosy, szeroka ciemna spódnica do kostek. Mimo letniej pory jej strój przypominał bardziej strój żałobny niż nadmorskiego turysty, który wybrał się na wieczorny spacer podziwiać zachód słońca.

Nie płakała. Jej oczy mówiły, że nie ma już na to ani siły, ani łez. Wyglądała jakby przez ostatnie tygodnie jej oczy wylały hektolitry słonej cieczy. Słonej i bolesnej. Jej twarz nie przypominała tej radosnej dziewczyny, która chciała przychylić nieba każdemu. Wyglądała jakby w ciągu kilku dni postarzała się przynajmniej o dziesięć jak nie więcej lat. Poszarzała cera twarzy, cienkie włosy, które w blasku bostońskiego słońca wyglądały jak poszarzałe i ta wychudzona sylwetka.

Podeszła do brzegu oceanu. Słońce zachodziło za horyzont. Przykucnęła tak by dłonią sięgnąć wody, a leniwe morskie fale nie mogły dosięgnąć jej gołych stóp. Zanurzyła opuszki palców w ciepłej wodzie, a gdy tylko to zrobiła krople, które pozostały na jej ręce zmieniały się w krwawą ciecz. Nadchodzące, silniejsze fale obmywały ją zabarwiając ocean w krwisty czerwony kolor.

Zdawała się nie zwracać na to uwagi. Patrzyła przed siebie. Jej wzrok sięgał gdzieś za linię horyzontu. Nie poszukiwała żadnego punktu na różowo-granatowym niebie. Patrzyła smutno przed siebie, a jej oczy wyrażały boleść żalu i rozpaczy.

Ciemniło się, a ona niewzruszona kucała na brzegu krwistego oceanu. Nawet męski głos wołający ją z oddali nie robił na niej wrażenia.

Podszedł do niej i delikatnie pociągnął do góry by wstała. Otulił wełnianym kocem i przytulił do swego boku. Nie spojrzała na niego. Jakby świadoma, że to on oparła głowę o jego ramię. Przymknęła zmęczone i ciężki powieki a po jej twarzy popłynęła samotna łza. Czerwona łza.

Obudził się z przerażającym krzykiem. Znów to samo. Ten sam sen, który nawiedzał go regularnie od ponad pięciu lat. Za każdym razem budził się z krzykiem wołając Ulę.

Niemal duszkiem wypił szklankę wody stojącej na jego szafce nocnej. Serce waliło mu niczym dzwon, a poty oblały całe ciało. Zapalił lampkę i podszedł do szafy by znaleźć suchą koszulkę na przebranie. Zegarek w telefonie wskazywał kilka minut po godzinie trzeciej, a on wiedział, że sen już nie nadejdzie. Nigdy nie nadchodził po takich snach, a teraz, gdy głowa niespokojna, pełna wielu teorii co do tego, co wydarzyło się w Bostonie, na pewno nie pozwoli zmrużyć oka choć na pół godziny.

Nie rozumiał, o co chodzi. Dlaczego ten sen tak często go nawiedza. Pierwszy raz przyśniło mu się to kilka dni po powrocie do Polski, kiedy Ula była już w Bostonie. Od tamtego czasu niemal przez rok noc w noc miał ten sam obraz przed sobą. Krwisty ocean, smutną Ulę nad jego brzegu i Piotra, który ją przytula do swego boku. Tak bardzo zawsze chciał być na jego miejscu, chociaż w snach, ale zawsze to Sosnowski był tym, który miał mu dawać oparcie.

Nie wiedział. Naprawdę nie wiedział jak ma sobie ten sen interpretować. Ani wtedy, ani dziś. Jednego razu opowiedział go mamie, ale też nie potrafiła mu go wytłumaczyć. Mówiła, że to może obraz jego smutku i tęsknoty za nią a jednocześnie żalu, że to nie on jest z nią na drugiej półkuli. Próbował czytać senniki, ale one też za wiele nie pomagały. Plaża i ocean miały symbolizować potrzebę wakacji, płacząca kobieta szczęście w miłości, a zachodzące słońce na bezchmurnym niebie dobre wieści i spokój umysłu i serca. Nic się nie zgadzało. Przynajmniej wtedy. Dziś mógł to naciągnąć pod teorię, że odnaleźli się z Ulą, wreszcie będą szczęśliwi, a ich serca i umysły niedługo będą już całkiem spokojne. Jednak czuł, że to wcale nie o to chodzi. Że to symbol. Był niemal pewny, że jest to obraz związany z tajemnicą Uli. Ta krew. Ten czerwony ocean. To wszystko musi mieć swój sens. To musi być fragment całej układanki. Tylko nadal nie znał odpowiedzi na pytanie, co ta układanka ma przedstawiać.

PrzeznaczenieWhere stories live. Discover now