Rozdział 2 - 91 dni do dnia zero

52 3 2
                                    

Count my cards, watch them fall

Blood on a marble wall


Donośny głos moich wysokich, czerwonych szpilek rozbrzmiewał po pomieszczeniu, podobnie jak unosząca się ode mnie woń władzy, pomieszana z perfumami Coco Chanel no. 5. Na ustach pomalowanych czerwoną szminką, idealnie dopełniających się z butami, rysowało się coś na zarys uśmiechu, równie władczego, co moja postawa. Wiedziałam, że mam świat w garści, a już zwłaszcza tego klienta i nikt ani nic nie mógł mi tego odebrać. Wieżowiec, w którym miałam umówione spotkanie, wyglądał równie niepozornie jak każdy inny wieżowiec w każdym większym mieście. Jedyną rzecz wyróżniającą i przekreślającą słowo „każdy" był fakt, że pracowali w nim ludzie z dużo bardziej mrocznymi plecami i sekretami niż „każdy" inny.

Przejechałam językiem po zębach, ścierając możliwe ślady szminki i dopiero wtedy weszłam do gabinetu człowieka, który gdy chciał gwiazdki z nieba, to rzeczywiście ją dostawał, nawet jeśli przy okazji musiał zniszczyć połowę układu słonecznego.

Gdy weszłam do środka razem ze swoimi dwoma przybocznymi gorylami, wszystkie twarzy zwróciły się na nas. Widocznie musiało się odbywać jakieś niezmiernie ważne spotkanie, które okrutnie i bezczelnie przerwaliśmy. Oczywiście nie było nam w żaden sposób przykro.

— Wypad wszyscy. Oprócz ciebie — powiedziałam stanowczo. Wszyscy mężczyźni obrócili swoje zdezorientowane spojrzenia w stronę osobnika, którego wskazałam. On sam nie wiedział, o co chodzi, dopóki nie wypowiedziałam magicznych czterech słów. — Mamy interesy do obgadania.

Mój zleceniodawca pokiwał głową, obdarzył uspokajającym uśmiechem i wcisnął im gadkę, która w moich oczach w ogóle się kupy ani innego gówna nie trzymała, ale to nie ja byłam szefem tego zarządu.

— Widzę, ktoś lubi tu mocne wejścia — oświadczył na powitanie Blake Carroway, od razu prowadząc mnie do swojego gabinetu. Może on sam nie chciał podać swoich danych, ale my bardzo chcieliśmy je poznać. A to wystarczało, by z niemożliwego dokonać co najmniej możliwego. Mężczyzna może i wyglądał na potężnego i pewnego siebie, ale te dość niepewne spojrzenia rzucane na dwóch goryli za mną stanowiły coś zgoła innego. Zabawniejsze od jego reakcji było tylko to, że najgroźniejszą osobą w tym pomieszczeniu nie była dwójka moich kolegów, tylko ja. Carroway nawet by nie wiedział, kiedy bym chwyciła za pióro i wbiła mu je w tętnice. Nie żebym oczywiście miała zamiar to zrobić. Jeszcze.

— Lubię dużo mocnych rzeczy. Jedną z nich jest mocny zastrzyk gotówki. Natomiast kwota, którą oferujesz ty, jest mocno podejrzana. — Usiadłam na krześle, nawet nie czekając na jakiekolwiek zaproszenie w tej kwestii.

Skrzyżowałam ręce na piersi, przez co mój i tak już opięty w sukience biust uwydatnił się jeszcze bardziej. Wzrok biznesmena od razu poleciał w jego kierunku. Typowe.

— Oczy mam wyżej i zapewniam, są równie zabójcze, co cycki — poinformowałam.

Carroway odchrząknął, nie komentując słowem mojej uwagi. Mimo wszystko jednak uniósł wzrok na moją twarz.

— Gardzisz tymi pieniędzmi? — zapytał, opierając się na swoim krześle biurowym. Krótko prychnęłam na jego pytanie.

— Nie gardzę gotówką, nie ważne, czy śmierdzi trupem, czy pachnie kwiatkami. Co nie znaczy, że chcę skończyć w kiciu, bo jednak moja wolność jest warta więcej, niż pół miliona dolarów. Chcę wiedzieć więcej na temat Hemmingsa.

— Dostałaś wszystkie informacje na jego temat.

Tym razem prychnęłam z pogardą.

— Mówisz o tych bezuczuciowych papierach, które mam na mailu? Z nich nie wyłania mi się człowiek, którego mam zabić, a zamiast tego ziszcza mi się mój koszmar ze stertą papierologii, która, uwaga, spoiler alert, na koniec mnie przygniata.

Million Dollar ManWhere stories live. Discover now