Rozdział 21 - 34 - 31 dni do dnia zero

21 1 0
                                    

Crazy but I told you, you should learn your effin' lesson

Cause now with the devil you be messin'

It's me, Queen Villain

You should be addressin'

I'm risin' while you regressin'

Risin' while you regressin'


Nie obudziłam się sama z siebie. Najpierw był kubeł zimnej wody, a później mocny plaskacz w twarz, tak na rozbudzenie. Potrząsnęłam mocno głową jak pies, by pozbyć się wody, prychając przy tym. Byłam praktycznie pewna, że pod wpływem cieczy makijaż się rozmazał i z takim wyglądem nadawałam się tylko jako klaun do cyrku, ale nie był to na razie mój największy problem.

Odzyskując świadomość i trzeźwość umysłu, zaczynałam powoli analizować sytuację. Pozbyto się wszystkich moich ozdób z włosów, a także biżuterii i obcasów. Ktoś mnie przebrał z sukienki w stare, ciemnoszare dresy i białą koszulkę.

Uderzyło mnie to bardziej, niż cios w twarz.

Ktoś obcy mnie rozebrał, najpewniej wszędzie sprawdzając, czy nie mam nigdzie pochowanej broni i ubrał w nie moje ubrania.

Przetoczyłam się na bok, wymiotując w kącie. W tle słyszałam niezadowolone cmokanie, ale nic sobie z niego nie robiłam, wypróżniając swój żołądek ze wspomnień ostatniej nocy. W głowie czułam kołatanie, nie wiem, czy spowodowane kacem, czy też było skutkiem uderzenia w głowę. Najpewniej obu rzeczy na raz.

Wyplułam ślinę i otarłam usta ramieniem, powracając do poprzedniej pozycji.

— Widzę, że prysznic mam już z głowy — powiedziałam, przybierając na twarz nonszalancki uśmiech. Kątem oka lustrowałam pomieszczenie, w którym skończyłam, szukając możliwych dróg ucieczki. Okna znajdowały się zbyt wysoko i były zbyt wąskie, bym była w stanie się przez nie przecisnąć. Nie było też żadnej kratki wentylacyjnej. Tylko drzwi. Co znaczyło tyle, że będę musiała się uwolnić z plastikowych opasek uciskowych, pokonać wszelkich przeciwników i uciec.

Prościzna.

Najpierw jednak się dowiem, jaki jest powód mojego powodu tutaj.

— Żałosne — powiedziała osoba siedząca naprzeciwko mnie na krześle. Mężczyzna był szeroki w barkach, z kilkoma kilogramami nadwagi, lecz jego spory wzrost rekompensował to. Ogolony na łyso i z tatuażami, również na twarzy, nie robił przyjaznego wrażenia. Nie był również kimś, kogo bym znała.

— Czyżbyście mieli niedostatek krzeseł? Ten beton jest trochę zimny i niewygodny. Wiesz, nie oczekuję hotelu pięciogwiazdkowego, ale...

Mężczyzna westchnął i podniósł się z krzesła ku wyjściu, nie zaszczycając mnie nawet wściekłym czy poirytowanym spojrzeniem.

Drzwi zamknęły się za nim z hukiem i dźwiękiem przekręcanego klucza.

Przygryzłam suche usta, mimo wszystko uśmiechając się z satysfakcją. Porywacze nienawidzili gadatliwych, irytujących osób, z góry oczekiwali ludzi trzęsących się ze strachu.

Nie wiem, kto postanowił mnie hapnąć z ulicy, ale chyba nie do końca doceniał mnie i mojego uroczego charakteru.

A jeśli przeciwnik nie był czegoś świadomy, to była to prosta droga do wykorzystania tego jako swoją korzyść.

Million Dollar ManOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz