Rozdział 20 - 37 - 34 dni do dnia zero

27 1 0
                                    

Two sides but the coin is the same

Manufactured opposition is the perfect storm

Power with no face, destruction, the endgame


— Jesteś pewna, że chcesz wrócić do siebie? — zapytał Luke, kładąc w walizce kolejną koszulkę.

— Znowu zaczynasz? — wymamrotałam, przewracając stronę w książce. W czasie, gdy Luke chodził między garderobą, łazienką, a walizką, ja półleżałam na jego łóżku, mentalnie wspierając w pakowaniu.

— Po prostu się upewniam.

— Po prostu powiedz, że będziesz tęsknił.

Blondyn, zamiast odpowiedzieć, poczochrał moje związane w kucyka włosy, za co mało nie dostał poduszką.

— Bardziej martwię się o tych wszystkich ludzi, którzy będą chcieli zrobić ci krzywdę. Niby tylko cztery dni, a tyle ludzi możesz pobić w tym czasie.

Tym razem poduszka trafiła do celu.

— Nie jestem aż tak agresywna — powiedziałam na swoją obronę. — Wpadam we wściekłość tylko, jak ktoś mnie sprowokuje. Najpierw jest sarkazm, jak on nie pomaga, to nóż przyłożony do gardła zawsze zamyka usta. Bądź otwiera, zależy od celu rozmowy.

— Rozmowa jest przeważnie dwustronna.

— Z ostrzem przy skórze również. — Mrugnęłam wesoło w jego stronę, na co Luke tylko pokręcił głową z uśmiechem, wracając do pakowania.

Mój wzrok leciał po literach, za to myśli odpłynęły w kompletnie innym kierunku. Mnie samej dziwnie było wracać do swojego cichego, pustego mieszkania, ale taką mieliśmy umowę — mieszkanie u Luke'a miało być tymczasowe. Nie bałam się jednak mieszkania samej, a przynajmniej nie w kwestii fizycznej, że tak powiem. Zaczynałam bać się samotności. Zaczynałam się bać tego, jak moja głowa i psychika zaczną reagować bez żadnych odrywających bodźców. Przez ostatnie kilka dni Luke sprawiał, że moje myśli nie płynęły w żadnym negatywnym kierunku. Co się jednak może stać, gdy zostanę sama?

Nagłe pstryknięcie palcami przed moją twarz wyrwało mnie ze stanu zamyślenia.

— Trzy razy wołałem twoje imię — oświadczył Hemmings, kucając przy łóżku, opierając głowę o moje nogi.

— I pewnie jeszcze zdążyłeś powiedzieć coś niemiłego na mój temat, tak korzystając z okazji.

— Nigdy bym tego nie zrobił.

Spojrzałam na niego z powątpieniem.

— Naprawdę, za kogo ty mnie masz? Jestem poważnym biznesmanem, któremu nie w głowie żarty.

Zaśmiałam się głośno.

— A jednak żarcik się ciebie trzyma — oznajmiłam.

Luke wpatrywał się we mnie z uwagą.

— Nic mi nie grozi, naprawdę Lu.

— Wiesz, że zarówno Blake, jak i Carol są nieprzewidywalni.

— Podobnie jak i ja. I tak między nami, ja bym na ich miejscu zaczęła się bać.

— I to w tobie lubię — powiedział blondyn, dając mi pstryczka w nos.

— Co, mój niezłomny optymizm?

— To też, ale mówię tu głównie o twojej nieustraszoności.

Million Dollar ManOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz