Rozdział 23 - 30 - 29 dni do dnia zero

31 1 0
                                    

I just wanna feel something, I just wanna feel

I just wanna feel something, I just wanna feel

Something really real, so that I can really

Feel like a person again


Ledwie tylko usłyszałem nagły hałas, jakby ktoś odpalił bombę, ja już miałem wciśnięte sprzęgło i hamulec. Dźwięk pochodził z niebezpiecznie bliskiej okolicy, nawet bym powiedział, że brzmiało to tak, jakby...

Nie.

Nienienie.

Szybko wrzuciłem kierunek w prawo, by zawrócić w najbliżej uliczce. Nim w ogóle zdążyłem pomyśleć, byłem z powrotem w drodze do mieszkania Diany, kompletnie nie wiedząc, co może mnie tam czekać, nie wiedząc nawet, czy moje przypuszczenia rzeczywiście były trafne. Kierowałem się czystym instynktem, nie dopuszczając do siebie najgorszego. Próbowałem wybrać do niej numer, ale gdy tylko telefon zadzwonił na siedzeniu obok, domyśliłem się, że z tego wszystkiego nieopatrznie o nim zapomniała.

Wcześniej nie zdążyłem odjechać daleko, dlatego też nim w ogóle zdążyłem odzyskać zdolność racjonalnego myślenia, byłem już pod budynkiem. A raczej tego, co z niego zostało.

Po górnych piętrach został tylko pył, kurz i gruz, zapadający się na niższe piętra, które też nie wyglądały, jakby miały długo wytrzymać.

Jeśli Diana zdążyła dojść do mieszkania, albo chociaż być blisko niego...

Oparłem się o samochód, próbując odsunąć czarne myśli. Nie, tak nie mogło być. Nie po to tyle przeżyła, by teraz umrzeć w czymś tak prozaicznym jak wybuch.

Musiała żyć. Bo inaczej nie wiem, jak ja bym miał żyć bez niej.

Ta myśl zelektryzowała mnie, uświadamiając, że przyzwyczaiłem się do niej bardziej, niż miałem zamiar. Już miałem kucnąć, gdy zauważyłem postać ubraną na czarno, z długim, gładkim kucykiem, pokrytą w kurzu, wyłaniającą się z klatki, z dwójką dzieci na rękach.

To była ona. Parsknąłem panicznym śmiechem, od razu się podnosząc, by do niej podbiec. Oczywiście, że to była ona. Nie poddałaby się śmierci tak łatwo.

***

Dźwięk wybuchającej bomby był tak głośny, że wciąż dzwoniło mi w uszach, nawet kilka minut później. Kawałki sufitów zaczęły spadać, robiąc jeszcze większą chmurę pyłu, przez co od razu dostałam ataku kaszlu, jeszcze bardziej naruszając już i tak obolałe żebra.

Wiedziałam, że atak ten skierowany był prosto w moje mieszkanie i we mnie. Mężczyzna wybiegający stąd był tym, który uruchomił zapłon i przypadkiem także mnie uratował. Wiele ludzi nie miało jednak tyle szczęścia. I niezbyt chciałam myśleć, jak wielka liczba to mogła być, a przynajmniej jeszcze nie teraz.

Przez zgrzyt przesuwanych się płyt doszedł płacz dziecka. Gwałtownie odwróciłam głowę w tamtą stronę, podążając za tym bez wahania. Jeśli był jeszcze ktoś, kogo można było uratować, nie było nawet chwili do namysłu. Musiałam to zrobić. Nie mogłabym żyć dalej ze świadomością, że mogłam coś zrobić, a tego nie zrobiłam.

Odrzucałam co większe kawałki gruzu, raniąc sobie ręce, po mniejszych się wspinałam. Co chwilę musiałam robić przerwę na atak kaszlu i by otrzeć sobie twarz rękawem kurtki.

Million Dollar ManWhere stories live. Discover now