Rozdział 25 - 28 - 27 dni do dnia zero

28 1 0
                                    

I've come too far to go back now, to turn into a face in the crowd

Been on this road, for so long


— Jesteś pewna, że to dobry pomysł? — zapytał Michael, uważnie obserwując, jak zawiązuję sznurówki na dwa razy. Na jego twarzy panowało zwątpienie, a pewnie w głowie rozważał, czy przypadkiem nie zwariowałam do końca.

Może rzeczywiście zwariowałam. Jednakże w swoje decyzje nie wątpiłam już od bardzo dawna.

— Czy ja kiedykolwiek nie byłam pewna? — zapytałam, się wyprostowując. Zmierzyłam wzrokiem budynek, w którym znajdowała się firma Carol, zahaczając wzrokiem o okno na trzecim piętrze, gdzie miałam zamiar dzisiejszej nocy się wspiąć, zrobić przejście dla Michaela i wtedy mieliśmy razem przeszukać nie tylko biuro Carol, ale również archiwum, to oficjalne i to nieoficjalne. Tak przynajmniej zakładał plan.

— Nie i właśnie to mnie przeraża. Chociaż chyba bardziej przeraża mnie ta wysokość.

— Wspinałam się już wyżej, nie masz się o co martwić.

A jakbym spadła, to nie byłoby nikogo, kto by się o mnie martwił, pomyślałam od razu. Szybko jednak tę myśl odrzuciłam, starając się nie rozpraszać.

— Nie możemy wejść jakoś normalnie?

— Z ochroniarzem pilnującym wejścia i korytarzy? Prześwietny pomysł — odparłam z sarkazmem, nie przestając się rozciągać.

— Rozbrojenie ochroniarza byłoby mniej ryzykowne niż to — oświadczył, wskazując na budynek, mając na myśli cały mój szalony pomysł.

Wzruszyłam ramionami.

— Ale nie byłoby w tym żadnej zabawy. — Bez czekania na odpowiedź ze strony przyjaciela podeszłam do budynku. Byłam już tu wcześniej, aby zbadać teren. Budynek był już dość stary, a jego powierzchnia chropowata, z niewielkimi uszczerbkami w strukturze, idealnymi na moje ręce i stopy.

— A twoje plecy?

— Zagoiły się już wystarczająco, bym dała radę to zrobić. — Tak naprawdę rany wciąż były w początkowej fazie gojenia się, ale nauczyłam się ignorować ból podczas naciągania się skóry i szwów. Michael jednak nie musiał o tym wiedzieć.

Naciągnęłam skórzane rękawiczki na ręce i upewniłam się, że buty mocno siedzą na stopach. Skręcona bądź złamana kostka zepsułaby mi wiele planów.

Włożyłam prawą stopę w pierwszą ze szczelin, chwytając się kolejnych, tym samym powoli zaczynając swoją wspinaczkę. Wilgoć zaczynała powoli przymarzać na powierzchni budynku, dlatego też musiałam być podwójnie ostrożna, ale nie takie warunki już znosiłam.

Krótsze kosmyki, które uciekły mi z warkocza i z kaptura, teraz powiewały sobie delikatnie na lekkim wiaterku, który wiał dzisiejszej nocy. Wokół mnie panowała ciemność, nierozproszona nawet lampami ulicznymi, które dziwnym trafem nie działały tu od kilku dni.

Okno było z każdym momentem coraz bliżej, z każdą chwilą coraz większe. Nie spodziewałam się jednak, że na górze będzie bardziej ślisko, niż na dole. Dosłownie centymetry od celu wyślizgnęła mi się stopa ze szczeliny. W ostatniej chwili udało mi się chwycić parapet okna. Serce tłukło mi w piersi, a w ustach nagle zaschło. Pewnie gdybym spojrzała w dół, zobaczyłabym przerażoną twarz Michaela, ale niepatrzenie w dół było zawsze pierwszą zasadą wspinaczki.

Million Dollar ManWo Geschichten leben. Entdecke jetzt