73. Lekkość buta

2 0 0
                                    

Spacer rzecz zwyczajna

I właściwie dość banalna

Lecz oddech jakoś zwalnia

Wyobrażenia to urealnia

Spoglądam w oczy nocy

Czy z nieba cień nie zeskoczy?

Ale jego magia żyje tylko w mych snach

Gdzie codzienność bez niego to kara

Błagam... dotyk twój bezdennie upaja

Nawet byłoby tak w arktycznych krajach!

Kroczę i chodnik z lekka faluje

Od rozmarzenia ledwo nogi czuję

Dłoń się zaciska nieproszona

Nagle tak samotna, opuszczona

I mówi do mnie, z lękiem już woła

Gdzie jest mój pan, gdzie smak anioła?

Oblizuję usta, już czuję ich puchnięcie

Rzuciłeś na mnie jakieś zaklęcie!

Możliwe, że to noc mnie spętała

Złapała w swe wici, latać kazała

I tak wpatrywałam się w świetliki ludzkości

Szukając jednego, co sprosta mej wredności

Niech leci, niech szumi

Niech świeci, niech tuli...

I zmieni się w barwnego motyla

Który nigdy nie da ode mnie dyla

Nieś mnie na skrzydłach

Gdy opadnę na siłach

A ja Cię ocalę, gdybyś się wahał

Gdyby ktoś w Tobie lęk zasiał

To ja się stanę Twym motylem

Może i nocnym, ale nietrefnym

Mniej oczywistym, ale dzielnym

Będę zawsze dla Ciebie azylem

W każdy dzień


A też i w noc

Na drodze jadą na rolkach jakieś dzieci

Szkoda, że takiego czasu żeśmy nie mieli...

Lecz może jeszcze wykreujemy

Dziury w kolanach wybijemy

I może zapach letnich nocy przesiąknie Twe włosy

Onyks błyszczący mam w palcach, gdy ocieramy nosy

Spadnie z nieba biała kuleczka pełni

Obietnica lodów w nocy się spełni

Kwiat polny zerwę i włożę za ucho

I znowu patrzysz na mnie czuło

Mogłabym przysiąc, że tuż obok szedłeś

Że z żartów w mej głowie się śmiałeś

Że cicho mruczałeś swym miękkim tonem

Gdy czuliśmy się, stykając się całym ciałem

Miałam te lody już prawie w ustach

Lecz nie lepiej poczekać na Ciebie?

Zjeść pierwszy raz z miłością w sercach

Moje i Twoje oddane w potrzebie

Możliwe że zagalopowałam zbyt daleko

Lecz ciągnęło mną, jak mgłą nad rzeką

Widziałam, jak się starzejemy z czasem

Ale dalej w niebo spoglądamy razem

Widziałam jak dzieci uczymy rowerować

I jak na wakacjach wodą się atakować

Tyle czeka, tyle przed nami!

A to tylko jedna noc przeminęła

Jakby pociąg z marzeniami

Pędził, a tyle wagonów do zwiedzenia

Oby tory się nie kończyły i zakręcały setki razy

Z takim towarzyszem nieskończoność brzmi radośnie

Niczym taka jedna Łęcka, żyłabym w wiecznej wiośnie!

I tak mój świat wypełniają nasze wspólne obrazy

PseudowierszeWhere stories live. Discover now