,,Ziemia obiecana" jest w moim odczuciu książką niedocenianą - niby każdy o niej słyszał i wie, o co chodzi, ale nie widać wokół niej jakiegoś większego zamieszania czy fandomu. A szkoda, bo jest znacznie przystępniejsza niż ,,Chłopi" i moim zdaniem lepsza i ciekawsza.
Trzej przyjaciele - potomek polskich szlachciców, Karol Borowiecki, syn niemieckiego fabrykanta, Maks Baum, i żądny awansu społecznego Żyd Moryc Welt postanawiają połączyć siły i otworzyć wspólną fabrykę, aby zdobyć upragnione pieniądze i pozycje w swojej ,,ziemi obiecanej" - dziewiętnastowiecznej Łodzi. Na pierwszy plan wysuwa się historia Karola, który obsesyjnie pragnie odrzucić od siebie dawne ziemiańskie wartości i udowodnić, że jest prawdziwym człowiekiem interesu, przez co powoli traci własny charakter i relacje z innymi, przede wszystkim z narzeczoną Anką.
,,Ziemia obiecana" jest genialną powieścią. I mimo że w głównej mierze opowiada o życiu w mieście, autor zdecydowanie nie myślał przychylnie o takim trybie życia. Łódzcy fabrykanci w jego wykonaniu są ludźmi pustymi, myślącymi jedynie o własnym zysku i zarobku, pozbawionymi współczucia i zrozumienia dla innych. Imponują pieniędzmi i stosunkami, ale nie obyciem czy wykształceniem. Osoby wrażliwe i uczciwe, takie jak stary Baum, są skazane na porażkę. Wszystkim rządzą pozory i kłamstwa, których bohaterowie nawet nie dostrzegają, co widać doskonale na przykładzie Karola, który nie ma praktycznie żadnych problemów z tym, żeby zaręczyć się z jedną kobietą, sypiać z inną, a zalecać się do trzeciej, a na zarzuty o obojętność wobec losów ubogich stwierdza niczym Scrooge, że nie jest instytucją charytatywną. Reymont nie stosuje tu jednak taniego moralizatorstwa, właśnie dlatego, że pokazuje nam ten świat z perspektywy fabrykantów i karierowiczów, pokazuje ich motywy i podejście do życia, dzięki czemu możemy zrozumieć te postacie i z nimi sympatyzować, nawet jeśli nie popieramy ich działań. Nawet zakończenie nie zawiera sentymentalizmu i pokazywania paluszkiem, że taka droga jest dobra, a taka zła, chociaż bez wątpienia robi wrażenie i jest bardzo poruszające.
Jest to jedna z tych powieści, gdzie mamy szereg bohaterów, z których każdy ma swoją historię i coś do powiedzenia, ale wszystkie wątki spina postać Karola Borowiecki. Jest on zdecydowanie najbardziej skomplikowaną postacią z trójki przyjaciół - jednocześnie jest egoistyczny, zimny, pozbawiony współczucia, z drugiej nie potrafi całkowicie wyzbyć się zasad, które wyniósł ze szlacheckiego domu, nawet jeśli ich się wstydzi. Bez wątpienia jest też człowiekiem ambitnym i inteligentnym, dlatego boli go fakt, że stoi niżej niż łódzka śmietanka towarzyska. Postacią całkowicie ,,czarną" jest z kolei Moryc Welt, w którego postaci widać ogromne antysemickie poglądy autora. Nawet gdy wydaje się, że Moryc może ma jakieś dobre cechy, Reymont pozbawia nas złudzeń - dla tego człowieka liczy się tylko zysk, a wszelkie ludzkie odruchy, zauroczenie kobietą czy więź z Maksem i Karolem to tylko droga do osiągnięcia celu. Widoczny antysemityzm jest rzeczą, która najbardziej mi w tej książce przeszkadzała, i mimo że Moryc jest kolokwialnie mówiąc ,,szują", chwilami wręcz mu współczułam pogardy, jaką otrzymywał od bohaterów uważanych za przyzwoitych. Największą sympatię z tego grona budzi zdecydowanie Maks. Mimo że również pragnie zysku i pieniędzy i dlatego zrezygnował ze współpracy z ojcem, bardziej dba o możliwość spełnienia się niż zostanie magnatem finansowym, jest bardzo pracowity, szczerze oddany rodzinie i przyjaciołom, a potem także ukochanej kobiecie. Jego relacja z Anką jest absolutnie przepiękna, chociaż nie jest jej specjalnie dużo, a pojawiające się powolutko ciepło i porozumienie między tą parą jest urocze. Urzeka mnie fakt, że chociaż pojawia się tu dość klasyczny motyw skłócenia przyjaciół przez kobietę, nie jest to oparte na prostej zazdrości. Maks troszczy się o Ankę i nie akceptuje chłodu Karola wobec niej, na pierwszym miejscu stawia to, by dziewczyna czuła się szczęśliwa i bezpieczna, nie widzi w kryzysie jej związku szansy dla siebie.
Nie mogę zapomnieć o ważnych w powieści kobietach, wśród których zdecydowanie przoduje Anka, narzeczona Karola, przypominająca nieco Hankę z ,,Chłopów" - także jest wrażliwą, pełną dobrych uczuć kobietą, która wyzbywa się swojej naiwności i przechodzi bolesną drogę, by stać się osobą naprawdę silną i odważną, potrafiącą walczyć w obronie tego, co dla niej ważne. Obraz dopełnia naiwna i nieco głupiutka, ale słodka i łagodna Mada Muller oraz Mela Grunspan i Lucy Zuckerowa, chociaż w kreacjach tych dwóch pań także widać ogromną niechęć Reymonta do Żydów. Pierwsza z nich początkowo jest szlachetną, zafascynowną sztuką panną, ale pisarz nieustannie nam przypomina, że wyróżnia się na tle swojej ,,rasy" i że rodzina nie pozwoli jej taką pozostać. Z kolei Lucy jest po prostu uosobieniem głupoty i toksyczności, po prostu nie byłam w stanie czytać scen z nią, bo irytowała mnie jej tępota, wręcz byłabym skłonna uznać, że jej zachowanie kwalifikowałoby ją do zamknięcia w szpitalu psychiatrycznym (zawsze to jakiś zwrot akcji).
Bardzo gorąco polecam ,,Ziemię obiecaną". Nie tylko miłośnikom klasyki, bo mam wrażenie, że książka mimo objętości jest napisana w na tyle lekki i przyjemny sposób i przedstawia tak uniwersalne sytuacje, że może być też dobrą pozycją na przekonanie się do naszej rodzimej klasyki.
Ocena: 9/10
Cytat godny uwagi:
,,Człowiek nie może żyć tylko dla siebie- nie wolno mu tego pod grozą własnego nieszczęścia. On o tej prawdzie wiedział, ale teraz dopiero ją odczuł i pojął w całej głębokości."
