Rozdział 17

272 14 0
                                    

Piekielnie bolała ją głowa. Była pewna, że wszystko, co wydarzyło się niecałą minutę temu było tylko złym snem, a raczej koszmarem, z którego się zaraz obudzi. Gdy otworzyła oczy zobaczyła pochylonego nad sobą mężczyznę- agenta Hessera, który trzymał ją w objęciach i coś do niej mówił, ale nie rozumiała zbyt wiele.
- Gdzie oni są?- spytała słabym głosem.- Czy oni...
- Nie. Nadal tutaj są.- odpowiedział rzeczowo, ale z wyraźną ulgą.
- Idź. Ja sobie poradzę.- stwierdziła nieco pewniejszym głosem.
- Właśnie widzę.- odpowiedział sceptycznym tonem.
- Już! Idź! Jeśli uciekną, a my nie wypełnimy misji, to i tak nas zabiją.- próbowała go po prostu przekonać. Sama nie wiedziała na ile to co mówi jest prawdą, ale szczerze? Wolała nie sprawdzać. Hesser niechętnie skinął głową i zniknął z jej pola widzenia. Doczołgała się do ściany i spróbowała wstać. Zachwiała się, a w płucach poczuła duszący dym. Wszędzie był ogień. Oparła się o ścianę i stała tak przez chwilę, dochodząc do siebie. Piętro niżej usłyszała odgłosy walki, zrobiła chwiejny krok w stronę schodów, nie będąc pewna czy w ogóle dałaby radę po nich zejść.
- Teraz tylko ty i ja, Hitler.- usłyszała za plecami głos, który zdążyła już znienawidzić.
Susanne westchnęła zirytowana i spojrzała na niego. Czuła jak jej serce przyspiesza, a w jej myślach rodzi się pewien podstęp. Palcami odszukała ostatni już karabinek.
- Ostatnie słowa?- spytał celując do niej.
- Nie tym razem.- odpowiedziała i szarpnęła za broń. Wycelowała idealnie w jego serce i pociągnęła za spust. Ruszył w jej stronę przez co pocisk trafił go jedynie w brzuch. Zgiął się w pół i zawył z bólu. Nadal miał broń, więc dziewczyna pokonała dzielącą ich odległość w kilka sekund i kopnęła go w rękę, a pistolet upadł z trzaskiem na ziemię. Resztkami sił rzucił się na nią, próbując wyrwać karabinek, którym go postrzeliła. Zaczęli się siłować i naprawdę zaczynała przegrywać. W akcie desperacji przerzuciła go do drugiej ręki, odwróciła się i wyrzuciła go przez okno. Może nie był to najlepszy pomysł, ale na pewno nie najgorszy. Mężczyzna spojrzał na nią zszokowany, a ona tylko wzruszyła lekko ramionami. Później wszystko potoczyło się naprawdę szybko. Znowu leżeli na betonowej posadzce, kaszląc co chwilę. Mimo że w budynku nie było okien to stężenie dymu stawało się nie do wytrzymania. Nie widziała już niczego dookoła nich. Były tam tylko płomienie, które rozprzestrzeniały się w zawrotnym tempie. Próbował ją zwyczajnie udusić, ale nie zamierzała mu na to pozwolić. Oplotła go nogami i zebrała siły, aby przerzucić go i znaleźć się na górze. Tym razem to ona trzymała go za szyję. Żadne z nich nie odpuszczało i była to czysta walka o przetrwanie. Było jej naprawdę słabo i brała pod uwagę możliwość, że nikt nie wyjdzie z tego żywy. Nienawiść i gniew w jej oczach zaczęły powoli zanikać ustępując miejsca zmęczeniu i zwyczajnej słabości.  Mężczyzna uśmiechnął się delikatnie, mimo że też nie wyglądał najlepiej.
- Jesteś... twardsza niż... niż myślałem.- zaczął mówić krztusząc się po części z powodu dymu, a po części z powodu braku powietrza.
Susanne westchnęła zmęczona i zirytowana jednocześnie.
- Jeśli nie zamierzasz... mówić niczego... pożytecznego to... to się zamknij.- odpowiedziała z trudem.
Jego oczy straciły trochę przytomności, jednak mówił dalej:
- Jest wśród was...- na te słowa Susanne spojrzała na niego z mieszanką nadziei i zaskoczenia.- Jest... jeszcze jeden.
- Kto?- spytała próbując nie zemdleć. Z ulgą poczuła, że jego palce na jej szyi zaczynają się luzować.
- Orson... on ma dostęp... do informacji.
- Orson? Nie ma... kogoś takiego.- stwierdziła krztusząc się coraz gęstszym dymem.
- Jesteś... pewna?- ostatnie słowo było ledwo słyszalne.
Mimo że kiedy zaczął mówić z sensem, Susanne niemal całkowicie rozluźniła palce to mężczyzna przestawał oddychać. Jak się okazało to były jego ostatnie słowa, a jego ręka opadła bezwładnie na beton. Oszołomiona patrzyła na niego jeszcze przez chwilę, a kiedy dotarło do niej, że to naprawdę koniec, obejrzała się na schody. Niemal cała droga do nich była już w ogniu, a przez dym nie widziała za wiele. Ucieczka przez okno też odpadała, była przecież na trzecim piętrze. Coraz trudniej było jej racjonalnie myśleć. Ostatecznie uznała, że schody to jej jedyna droga ucieczki. Poza tym było tu jeszcze dwóch agentów i Hesser, którego nie mogła zostawić. Im wyżej, tym więcej dymu, dlatego zmierzała do schodów trzymając się naj najbliżej podłogi, uważając na płomienie. Chwiała się na nogach i czuła jak od czasu do czasu jakiś ją dotknął. Miała tylko nadzieję, że oparzenia nie będą poważne. W całym budynku panowała niesamowicie wysoka temperatura, a mundur zaczynał coraz bardziej na niej ciążyć. Kiedy dostała się do schodów, uświadomiła sobie, że oprócz niej, nikogo nie słychać. To nie był dobry znak. Schodząc na drugie piętro, trzymała się mocno barierki. Bardzo szybko przekonała się, że pożar panuje również tutaj. Zaczęło mieszać jej się w głowie i sama już nie wiedziała czy to co widzi jest prawdziwe czy nie. Miała dość tego upału, więc zrzuciła z siebie górną część munduru, zostając w czarnym podkoszulku. Niewiele to pomogło, jednak poczuła chwilową trzeźwość umysłu. Usłyszała w oddali jakiś głos. Wiedziała jednak, że nie da rady się tam dostać. Uświadomiła sobie, że nawet nie ma ze sobą broni. Głosy powoli stawały się coraz wyraźniejsze, czyli zbliżali się... ale słyszała tylko dwójkę. Co z trzecim? Przeszła zaledwie kilka niestabilnych kroków i zdawało jej się, że kogoś widziała. Jej reakcja była jednak znacznie opóźniona i po chwili poczuła nieznośny ból. Jej krzyk rozniósł się po całym piętrze. Spojrzała na ramię. Rana po ostrzu była dość podobna do tej, którą sama zadała Künlerowi, jednak ta na jej ręku była mniejsza- biegła pomiędzy ramieniem a łokciem. Spojrzała w oczy mężczyzny. Nie był to Kein, lecz drugi ochroniarz, którego nazwiska nie poznała. Ktoś zaczął biec w ich stronę, ale nie było to dla niej istotne. Zaczęła się cofać, aż natknęła się na ścianę. Podciął ją, a ona wylądowała na kolanach. Spojrzała na niego z paniką. Sięgnął ręką do paska i czegoś szukał, prawdopodobnie kolejnej broni. Susanne próbowała wstać, ale mężczyzna ponownie ją kopnął, przez co zwinęła się z bólu. Podniosła wzrok i natknęła się na lufę, wycelowaną w jej głowę. A więc tak się to skończy? Nigdy nie myślała o śmierci jak o czymś realnym. Lubiła ryzyko, było przecież wpisane w jej pracę. Nie była na to przygotowana. Być może gdyby nie ten dziwny stan, w jakim się znalazła i przez który nie była do końca świadoma... być może wtedy zaczęłaby się przejmować albo znalazłaby jakiś sposób, aby wyjść z tej sytuacji. Ale teraz... po prostu zamknęła oczy i czekała na koniec. Jej ciało nie było zdolne do jakiejkolwiek innej reakcji. Czuła się bezużyteczna, a najgorsze było to, że nie mogła nic na to poradzić. Padł kolejny już dzisiaj strzał, a ciało osunęło się bezwładnie na ziemię. Hesser przeszedł nad ciałem mężczyzny, schował broń i kucnął naprzeciw dziewczyny. Teraz, gdy na nią patrzył zamiast zimnego i twardego dowódcy, jakim była na co dzień, widział delikatną i zagubioną nastolatkę, która po prostu znalazła się w niewłaściwym miejscu. Poczuł się przy niej staro, mimo że był jeszcze przed trzydziestką. Susanne spojrzała na niego niepewnie i lekko się uśmiechnęła.
- Nie powinienem cię tam zostawiać. To jednak był kiepski pomysł.- stwierdził podnosząc ją z ziemi.
- Nie był taki zły. Nasz szpieg nie żyje.- powiedziała starając się spokojniej oddychać.
- Naprawdę?- spytał zdziwiony, a ona kiwnęła głową.- Czyli został tylko jeden.
Uwagę Susanne zwróciły rury biegnące tuż pod sufitem.
- Co w nich jest?- spyta wskazując je delikatnym ruchem głowy. Hesser spojrzał na nie i wyraźnie się zmartwił.
- Chyba wolę nie wiedzieć. Kein biegł za mną, więc uważaj. Musimy dostać się na niższe piętra.
Zanim zdążyła coś powiedzieć podał jej karabinek i wziął ją ręce.
- Osłaniaj nas.- powiedział, po czym zaczął niemal biec w stronę schodów.
Pierwsze piętro wcale nie wyglądało lepiej. „Jakim cudem pożar rozprzestrzenił się na wszystkie piętra?”- rozmyślała, nie zamierzając jednak o to pytać. „Chyba nic mnie już nie zdziwi, nawet jeśli zaplanowali to sobie wcześniej”. Musiała przyznać, że im niżej byli, tym lepiej zaczynała się czuć. Powoli odzyskiwała pełnię świadomości i siłę na samodzielny ruch. Hesser postawił ją na ziemi i nerwowo się rozejrzał. Przy niektórych ścianach stały jakieś drewniane deski. Niektóre okna a raczej dziury po nich, zostały zabite drewnem. Ogień piął się w górę, niebezpiecznie blisko niestabilnych i przestarzałych rur.
- Nie wydostaniemy się schodami.- stwierdził odpędzając rękami dym.
- Za chwilę zrobi się naprawdę źle. Nie ma innego wyjścia?- spytała nadal słabym, lecz zdecydowanym głosem.
- Przez okno.- powiedział cicho, jakby do siebie.
- Co?- spytała z niedowierzaniem.
- Jesteśmy na pierwszym piętrze, pod nami jest jeszcze tylko parter.
- Oszalałeś.- stwierdziła.- Idę schodami.
- Spokojnie. Zeskoczę pierwszy, a potem cię złapię.
Te słowa ani trochę jej nie przekonały. Hesser nie przyjmował sprzeciwu i podszedł do niezastawionej dziury.
- Ufam ci, że nie zrobisz nic głupiego.- powiedział patrząc na nią z miną, jaką robił do niej Richard, kiedy tłumaczył śmiertelnie poważne sprawy. Kiwnęła mu głową, a na jego twarzy pojawił się cień ulgi. Po chwili zniknął jej z pola widzenia, a potem usłyszała jeszcze jak mówił, że krzyknie, kiedy będzie miała skakać. Była przerażona. Co chwila zerkała na coraz gorzej wyglądające rury, które zaczynały pod wpływem płomieni wydawać niepokojące dźwięki. Oprócz tego usłyszała jeszcze kroki. Mijały długie sekundy, a ona musiała czekać. Wreszcie usłyszała „możesz skakać”. Nie sądziła, że słysząc to, odetchnie z ulgą. Weszła na coś, co było kiedyś parapetem i poczuła silne szarpnięcie do tyłu. Nie musiała się odwracać- to Kein trzymał ją za włosy. Odciągnął ją od okna, nie zważając na płomienie, błądzące między ich butami. Hesser usłyszał jej stłumiony okrzyk bólu i zaczął się bać, ale nie mógł jej pomóc. Susanne po pierwszym szoku, zorientowała się, że jest w lepszej sytuacji niż Kein. Miała w ręku karabinek, który agent wcisnął jej do ręki. Usłyszała ogromny huk, prawdopodobnie najwyższe piętra budynku zaczęły się rozsypywać. Wykorzystała tę chwilę nieuwagi, wyciągnęła rękę z bronią i postrzeliła go w brzuch. Puścił ją i upadł na kolana z wściekłym warknięciem. Najszybciej jak mogła podbiegła do okna i spojrzała na Hessera, który nadal tam czekał. Gdy ją zobaczył, wyciągnął do niej ręce i pokazał jej, że muszą się zbierać. Usiadła po raz kolejny na parapecie, przełożyła nogi na zewnątrz i obejrzała się. Uniosła karabinek, wycelowała, strzeliła w rozdygotane rury i zsunęła się z parapetu. Przez chwilę zapomniała o strachu, patrząc na oddalające się od niej, zniszczone kondygnacje budynku. Sekundę po strzale nastąpił wybuch, jakiego jeszcze nie widziała. Huk był niesamowicie głośny, a ogień buchnął na kilka metrów od budynku. Susanne poczuła szarpnięcie i znalazła się w ramionach Hessera. Spojrzał na nią zatroskanym wzrokiem, a potem pociągnął ją jak najdalej od magazynu. Biegli w stronę wielkiego betonowego placu, gdzie zaparkowali. Górne piętra praktycznie już nie istniały. Zostały z nich tylko gruzy i nadal trwający pożar. Przystanęli w bezpiecznej odległości i odetchnęli głęboko.
- Chyba nam się udało.- stwierdziła.
- Co się tam stało?
- Kein.
Tylko tyle wystarczyło, żeby wszystko zrozumiał. W jego oczach pojawił się błysk podejrzliwości.
- Zakładam, że nie masz nic wspólnego z tym wybuchem.- powiedział powoli.
- No co ty.- odpowiedziała spokojnie.- Absolutnie nie.- po tych słowach delikatnie się uśmiechnęła. Hesser to odwzajemnił, jednak gdy przyjrzał się jej uważniej, szybko zbledła mu mina.
- Jedziemy do szpitala.- powiedział stanowczo.
- Co?- spytała zdezorientowana.- Dlaczego?
- Jesteś ranna.- stwierdził patrząc na jej zakrwawioną rękę i drobniejsze rany i zadrapania.
- Daj spokój. To nic takiego.- stwierdziła.- Tobie chyba bardziej przydałaby się opieka medyczna.
Dopiero teraz zauważył, że mundur na jego nodze jest rozdarty i przesiąknięty krwią, a jego ręce i twarz nie wyglądały lepiej.
- Wsiadaj. Zbieramy się. Niedługo będzie tutaj technik, który załatwi formalności i potwierdzi ich śmierć. Bo jestem pewien, że nawet Kein nie przeżyłby takiego wybuchu.
- Nie ma takiej opcji.- odpowiedziała z satysfakcją.- Skoro mamy jechać to może moim autem? Szczerze, nie czuję się na siłach, aby prowadzić.
- Zaraz. Prowadzić? Ty masz w ogóle prawo jazdy?- spytał podejrzliwie.
- Oczywiście, że tak.
- Przecież ty masz dopiero szesnaście lat.
- Jakie szesnaście. Od paru dni siedemnaście.- odpowiedziała udając urażoną.
Hesser podniósł dłonie w geście kapitulacji.
- Dobra, niech ci będzie. Daj kluczyki.
Susanne rzuciła mu je, a on złapał kluczyki w locie i podszedł do jej samochodu. Spojrzał na niego z uznaniem.
- Całkiem niezłe auto jak na szesnastolatkę.- zaśmiał się i zajął miejsce kierowcy.
- Siedemnastolatkę.- odpowiedziała rozbawiona i usiadła obok niego.
- Jasne, jasne.
Zanim zdążył ruszyć, zobaczyli inne samochody nadjeżdżające z różnych stron. Susanne rozpoznała je od razu. To były jednostki specjalne jej wujka. Mężczyźni wysiedli z samochodów i gdy tylko ich zobaczyli kiwnęli w ich stronę. Był też jeden wóz strażacki, jednak z tego co widziała, nie zamierzali gasić pożaru.
- Poczekaj chwilę.- powiedział Hesser już całkiem poważnie i wysiadł. Przez kilka następnych minut rozmawiał z nimi i wyglądało to tak, jakby się znali. Susanne nie zamierzała do nich dołączać, miała już dość wrażeń jak na jeden dzień. Po mniej więcej dziesięciu minutach Hesser wrócił do samochodu.
- Wszystkim się zajmą. Możemy jechać, chyba że chcesz, żeby zbadali cię już teraz. Jest z nimi jeden lekarz.
- Nie trzeba.- odpowiedziała.- Naprawdę wszystko w porządku. Nie musimy jechać do tego szpitala.
Hesser pokiwał głową i ruszył. Susanne po raz ostatni obejrzała się za siebie i przymknęła ze znużeniem oczy.

This is warOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz