Rozdział 19

284 18 1
                                    

Świeże powietrze nieco jej pomogło. Nadal nie do końca dotarło do niej, co się przed chwilą stało, jednak cieszyła się, że już po wszystkim. Richard i Hesser nadal stali przy jej samochodzie i zawzięcie o czymś dyskutowali. Podeszła do nich i najwyraźniej nie wyglądała zbyt dobrze, bo usłyszała zmartwiony głos kuzyna.
- Chyba nie poszło za dobrze?
Spojrzała na niego nieco nieobecnym wzrokiem.
- Muszę porozmawiać z Michaelem.
- Ale tak teraz?- spytał zdziwiony.
- Tak. Zaniosę mu to- pokazała na teczkę- i wyjaśnię z nim sobie parę spraw.
Hesser uniósł lekko brwi, jednak tego nie skomentował.
- Jechać z tobą?- spytał Richard.
- Nie, pójdę piechotą. Półgodzinny spacer dobrze mi zrobi. Muszę coś przemyśleć.- powiedziała siląc się na uśmiech.
- Na pewno?- dopytywał.
- Tak.- westchnęła.- Na pewno. Niedługo wrócę.
- Masz jakieś plany na wieczór?- spytał.
Tego się nie spodziewała.
- Właściwie to... raczej nie.- odpowiedziała.
- To nie przesiaduj u Michaela i chodź z nami wieczorem na miasto.
Ostatnie na co miała teraz ochotę, to szwendanie się wieczorem po mieście, ale Richard wydawał się być szczęśliwy. Po raz pierwszy od paru tygodni, więc nie miała serca mu odmówić.
- Dobra. To do zobaczenia.- pożegnała się z nimi i ruszyła w stronę siedziby Gestapo.
Świeciło popołudniowe słońce i domyślała się, że zanim zdąży wrócić, będzie już wieczór. Nie zamierzała się tym jednak przejmować. Przyjrzała się teczce, którą niosła. Co w niej właściwie było? Zajrzała do środka. Sprawnie przerzucała kartki i po minucie doszła do wniosku, że nie są to super tajne akta. To były jakieś raporty, zgody na najbliższe działania służb i dokument informujący, że dostaną oni nowy przydział broni. Nic istotnego. Nic pilnego. Dlaczego więc kazał jej to załatwiać? Czasami zastanawiała się jak dużo sekretów ma przed nią jej wujek. Za każdym razem dochodziła do wniosku, że całą masę. W przeciwieństwie do siedziby Führera, budynek Gestapo nie wzbudzał w niej żadnych pozytywnych emocji, a wręcz przeciwnie- budził w niej niechęć i podejrzliwość. Nic dobrego nie mogło jej tam spotkać, zwłaszcza z Michaelem i jego niezbyt sympatycznym ojcem. Jak się domyślała, przez jeden dzień jej nieobecności Michael ponownie się tu zadomowił i znów poczuł się jak szef całego świata. Na potwierdzenie tych słów nie musiała zbyt długo czekać. Zapukała do jego gabinetu i weszła po chwili ciszy. Uśmiechnął się, gdy tylko ją zobaczył.
- A kto to przyszedł? Moja ulubiona podwładna. Dzisiaj miało cię nie być, późno już, ale skoro jesteś to coś się dla ciebie znajdzie.- stwierdził z wrednym uśmieszkiem. Susanne poczuła jak zbiera się w niej wściekłość, ale postanowiła jeszcze zaczekać.
- Nie ma takiej potrzeby, wasza wysokość.- powiedziała z ironią.- Przyszłam tylko po to, żeby ci to dostarczyć.- rzuciła teczkę na biurko, w jego kierunku.
- Awansowałaś?- spytał, a ona spojrzała podejrzliwie.- Jesteś teraz dziewczynką na posyłki swojego wujaszka?- mówiąc to zrobił dwa kroki w jej stronę, nadal mając ten podły wyraz twarzy.- A właśnie. Jak tam wasza rodzinna pogawędka? Opowiedziałaś mu już wszystkie szczegóły ze swojego życia miłosnego?- w ostatnim zdaniu zabrzmiała pogarda. Stał teraz niecały metr od niej.
W ten właśnie sposób cały plan o jej stalowych nerwach i byciu dla niego miłym, legł w gruzach.
- Nie wierzę.- powiedziała bardziej do siebie.- To ty naopowiadałeś mu jakiś bzdur!
- Jakich bzdur? Same fakty. Być może trochę podkoloryzowałem, ale to tylko dlatego, że martwię się o przyszłość naszego państwa. Chyba nikt nie chce, żeby do władzy dostały się nieodpowiednie osoby, robiące to na co im przyjdzie ochota, nie myśląc o konsekwencjach... wiesz, niektórzy nie zasługują na władzę, a inni się po prostu do tego nie nadają. Lepiej od razu się do tego przyznać.
Tego było dla niej za wiele. Zrobiła zdecydowany krok w jego stronę i przez sekundę zobaczyła zdziwienie w jego oczach. Zamachnęła się i uderzyła go w twarz. Michael syknął z bólu i zatoczył się do tyłu, łapiąc się za policzek. Spojrzał wściekle w jej stronę i po chwili był już przy niej i szarpnął ją za przedramię, to na którym miała bandaż. Jego uścisk był niesamowicie bolesny, z uwagi na świeżą ranę, która w każdej chwili mogła się ponownie otworzyć. Skrzywiła twarz w grymasie bólu i spojrzała na niego. W jego oczach pojawił się cień satysfakcji.
- Myślałem, że mamy się zaprzyjaźnić i takie tam. Spodziewałem się, że będziesz nieco milsza.- stwierdził blisko jej ucha.
- A ja spodziewałam się, że chociaż przez chwilę będziesz w stanie zachowywać się jak cywilizowany człowiek.
Po tych słowach jeszcze bardziej wzmocnił uścisk na jej ręku, a ona powstrzymała się, żeby nie krzyknąć.
- Czyżby bolało?- spytał miłym, opanowanym głosem. Susanne czuła, że zaraz znowu będzie musiała odwiedzić klinikę i zignorowała jego prowokację.- Coś nie najlepiej dzisiaj wyglądasz. Za ciepło dzisiaj na takie kurtki. Rozumiem mundur, ale jesteś po cywilnemu.
Miał trochę racji, poprzedni strój uległ niemal całkowitemu zniszczeniu i przed wyjściem musiała szybko pójść do siebie i się przebrać. Był środek lata, ale musiała czymś zakryć te bandaże na jej plecach i rękach, jeśli nie chciała niepotrzebnie zwracać na siebie uwagi, nie licząc oczywiście podrapanej i posiniaczonej szyi.
Zanim zdążyła jakkolwiek zareagować, Michael jednym niezbyt delikatnym ruchem, zszarpał z niej kurtkę.
- No proszę, co my tu mamy? Jak widać ktoś mnie już uprzedził.- stwierdził z udawaną troską.- Tak często wyglądasz jak chodzące nieszczęście, że trudno się zorientować, kiedy ktoś skopie ci tyłek.
Susanne chciała się mu wyrwać, ale jej na to nie pozwolił. Niemal czuła jak krew ponownie zaczyna lecieć z naruszonej rany. Widziała, że przyglądał się z ciekawością jej przedramieniu. Aby zobaczyć je dokładniej musiał ją puścić i ściągnąć z niej rękawy kurtki. Zanim zdążył do nich sięgnąć, Susanne odepchnęła go na bezpieczną odległość półtora metra i zrobiła jeszcze krok do tyłu.
- Dość już się napatrzyłeś. Wystarczy tego.- powiedziała chłodno i skierowała się do drzwi.
- Już wychodzisz? Tak miło się nam rozmawia, przyjaciółeczko- stwierdził na wpół pogardliwie i ironicznie, lekko dotykając jej ręki. Dziewczyna zabrała rękę jak oparzona.
- Nie mów tak i mnie nie dotykaj.- otworzyła drzwi, w razie gdyby Michael znowu miał zrobić coś głupiego. On najwidoczniej zrezygnował z jakiegoś pomysłu i uśmiechnął się tylko.
- W takim razie do zobaczenia Susanne. Widzimy się rano, na waszej służbie... no i oczywiście życzę ci szybkiego powrotu do zdrowia.
Dziewczyna patrzyła na niego przez chwilę.
- Do zobaczenia.- powiedziała ze sztucznym uśmiechem, zamykając drzwi.
Skierowała się w stronę klatki schodowej i spojrzała przez okno. Słońce już zachodziło. Wszystko to najwidoczniej zajęło jej nieco dłużej niż się spodziewała. Przyspieszyła i wypadła na ulicę. Chciała spędzić ten wieczór z Richardem, a nawet z Hesserem, mimo że znała go niesamowicie krótko. Doceniała jednak każdą okazję do chociażby namiastki normalnego życia, o którym na co dzień mogli jedynie pomarzyć. Ruch na ulicach nieco się zmniejszył. Samochody jeździły rzadziej, podobnie jak policyjne patrole. Ludzie zazwyczaj szli szybko, zapewne spiesząc się do domu po pracy. Miasto wyglądało naprawdę spokojnie. Idąc ulicami co jakiś czas słyszała kroki albo za sobą albo obok. Czuła, że ktoś tam jest i ją obserwuje, ale nie miała pojęcia kto ani gdzie był. Nigdy jednak nie bała się w takich sytuacjach. Od czasu do czasu zdarzały się ataki na tle politycznym, ale były one rzadkością z uwagi na późniejsze konsekwencje. Odpowiedzialność za wszelkie przejawy buntu, niemal zawsze spadała na zwyczajnych mieszkańców. Z czasem demonstracje oporu stawy się coraz bardziej pomysłowe i mniej szkodliwe. Poza tym zawsze powtarzano, że atak na nią, Richarda, Thomasa czy nawet Michaela to czyste szaleństwo i samobójstwo przy okazji. Nikt nie był na tyle nieodpowiedzialny ani zdesperowany, aby podjąć taką próbę. Susanne nie myślała o tym jednak za wiele. Była zmęczona i obolała z uwagi na to, że leki przestawały działać. Chciała wrócić do domu, a po drodze zobaczyć się jeszcze z lekarzem. Przestała skupiać aż taką uwagę na tych dziwnych cieniach w niektórych uliczkach i odgłosach kroków. Oczywiście jak zawsze miała przy sobie broń, jednak czy naprawdę ktokolwiek próbowałby ją napaść? Mało prawdopodobne. Na chwilę zsunęła z siebie kurtkę, aby zobaczyć bandaż na przedramieniu. Tak jak przypuszczała, był już czerwony od przesiąkniętej krwi. Westchnęła i narzuciła kurtkę z powrotem. „Dzięki Michael.”- pomyślała.-„Właśnie zapewniłeś mi kolejną, obowiązkową wizytę w szpitalu. Niewiarygodne jak słaba teraz jestem.”
Poczuła pulsujący ból w ręku. Nie była na to przygotowana i zatrzymała się. Spojrzała na obolałe miejsce szukając jego przyczyny. Zamiast tego, ktoś szarpnął ją za i tak już obolałą szyję. Silne palce zacisnęły się na jej gardle, a po chwili zobaczyła, że jest w jakiejś ciemnej uliczce. Za sobą poczuła ciało jakiegoś mężczyzny i ucisk złagodniał na tyle, że znów mogła oddychać. „Nie wierzę. Czemu zawsze to mnie się to przytrafia?”
- Nie próbuj krzyczeć.- powiedział blisko niej, z drugiej strony przystawiając jej broń.
- Niezbyt rozsądne.- stwierdziła sięgając palcami do kabury przy pasie.
Zaraz... przecież znała ten głos. Nie była w stanie przypomnieć sobie do kogo należał, ale już go słyszała. Zanim dotarła do karabinku, mężczyzna puścił ją i niezbyt delikatnie popchnął na ścianę w mroku alejki. Cudem uniknęła bliskiego spotkania z ziemią. Straciła równowagę, ale podtrzymała się ściany. Lufa nadal była wycelowana w jej stronę, ale teraz przynajmniej widziała jego twarz. Z jednej strony do takiego spotkania musiało dojść prędzej czy później, ale nie spodziewała się akurat jego. Zośka wydawał się zniecierpliwiony.
- Nie martw się. Nie zajmę ci zbyt wiele czasu.- stwierdził patrząc na nią wrogo.
- Chyba sobie żartujesz. Będziesz mi grozić? Masz pojęcie w co się pakujesz? Na twoim miejscu darowałabym sobie to przedstawienie.- powiedział opanowana, stojąc już pewnie i ściskając karabinek, będący poza jego polem widzenia.
- Udało ci się nas oszukać, gratulacje. Nie mam pojęcia co zrobiłaś Alkowi, że był a może i nadal jest tak w ciebie wpatrzony, ale prawda jest taka, że niczym, absolutnie niczym nie różnisz się od reszty swojej popapranej rodzinki. Jesteś naszym wrogiem i wiesz o wiele za dużo. Musisz zginąć.
- Jesteś taki naiwny, jeśli naprawdę w to wierzysz, że dam ci się zabić. Walczyłam już ze znacznie lepszymi od ciebie.
- Zapewne. Szkoda, że nie będziesz już miała okazji.- odpowiedział.
Susanne uznała, że to dobry moment, aby wycelować w jego stronę własny karabinek.
- W przeciwieństwie do twojej, moja broń nie jest zabawką.- stwierdziła niezwykle spokojnie.- Nadal sądzisz, że to miało jakikolwiek sens?
Widać było, że takiego obrotu spraw się nie spodziewał. Nie odrywał od niej wzroku, jakby widział ją po raz pierwszy. Dopiero po chwili doszedł do siebie i starał się brzmieć stanowczo.
- Chodzi o bezpieczeństwo moich przyjaciół. Zawsze będę o nich walczyć. To jedyne, co mi w życiu zostało... Oni nie wiedzą, że się na to zdecydowałem, ale nie mam wątpliwości, że byliby przeciwni. Oni nie widzą w tobie zagrożenia, ale ja tak. Muszę ich chronić mimo że oni nie rozumieją jeszcze w jakim niebezpieczeństwie się znaleźli. Nie pozwolę ci ich skrzywdzić.- mówił próbując powstrzymać drżenie głosu.
Susanne poczuła jakby ktoś pchnął ją nożem. W ułamku sekundy uleciał jej gniew i wcześniejsza pewność siebie. Czy naprawdę tak właśnie ją postrzegali?
- Nie jestem potworem za jakiego mnie uważasz. Mam kuzyna, którego kocham nad życie. Mam rodziców, którzy przegapili połowę mojego życia, a nigdy nie mam pewności i boję się, czy w ogóle ich jeszcze zobaczę. Mam dookoła siebie ludzi, którzy próbują mnie chronić, a ja robię to samo dla nich. Też mam uczucia.- wyjaśniła siląc się na spokojny głos.
- Być może, ale nie mogę ci zaufać. Nawet gdyby nie chodziło o życie moich ludzi, to nie wiem czy bym jeszcze potrafił. Zaczynałem się domyślać, że musisz być kimś ważnym, wiesz? Ale to że jesteś z rodziny Hitlerów przerosło moje najgorsze obawy. A wiesz co jest w tym wszystkim najlepsze? Nawet Rudy nadal w ciebie wierzy. Raz uratowałaś jego rodzinę i trzeba ci to przyznać, ale to wszystko.- przerwał, ale jego spojrzenie stało się mniej zabójcze. Dokładnie przyglądał się ze skrywanym zainteresowaniem jej broni, najwidoczniej nie mogąc porównać jej do niczego, co miał już w ręku.
- Nie uważasz, że gdybym chciała was wsypać, to już bym to zrobiła? Pomyśl przez chwilę, przecież nie czekałabym aż do powrotu z Berlina. Nie zamierzam was nikomu wydać i nie będę z wami walczyć.- stwierdziła patrząc na niego twardym wzrokiem i opuszczając broń.
- Jaką mam na to gwarancję?- spytał nieugięcie.
- Jeśli naprawdę tak bardzo mi nie ufasz i moje słowo nic dla ciebie nie znaczy, to chyba nie masz żadnej. Kwestia zaufania.- powiedziała spokojnym głosem, rozluźniając się.- A teraz wybacz, ale się spieszę. Wypuścisz mnie czy masz mi coś jeszcze do powiedzenia?
Zośka przez chwilę nie wiedział co ma zrobić. Powoli opuścił broń i schował ją do kieszeni. Skinął jej delikatnie i zszedł jej z drogi.
- Liczę, że nie zrobisz nic głupiego. Jeśli kiedykolwiek naprawdę ci zależało, to usuniesz się z naszej drogi i nic nie powiesz. Będziemy mieli cię na oku.- powiedział Zośka.
Odwrócił się do niej plecami, włożył ręce w kieszenie i zniknął w wszechobecnym mroku.

This is warWhere stories live. Discover now