Rozdział 18

294 15 1
                                    

Jak się później okazało, jednak zabrał ją do szpitala. Zatrzymał się pod oficerską kliniką medyczną. Szczerze mówiąc, jeszcze nigdy tu nie była, ponieważ zawsze gdy potrzebowała pomocy lekarzy, zabierano ją do ich własnej, małej kliniki. Była ona zarezerwowana dla jej rodziny i bardzo bliskich współpracowników. Kiedyś trafiła tam z Thomasem, ale to było lata temu. Hesser otworzył jej drzwi, wysiadła i poszli w stronę wejścia.
- Widzę, że jesteś bardziej uparty niż ja.- odezwała się wreszcie.
- Nie powiedziałbym.- odpowiedział dziwnie zadowolony.
Sam budynek był wielki i utrzymany w czystości. Kolorystycznie przeważała tu biel z akcentami czerni. Wojskowe placówki medyczne znajdowały się w niemieckich dzielnicach z dala od niepowołanych osób. W tym przypadku pacjentami byli sami oficerowie, więc zapewniono dodatkowe środki bezpieczeństwa. Oprócz muru otaczającego budynek i okoliczny parking, postawiono wielu wartowników. Oni również musieli przejść przez kontrole, jednak wpuszczono ich niemal po pierwszej. Kiedy weszli do środka znaleźli się w izbie przyjęć. Hesser usiadł z nią na jednym z czarnych krzeseł.
- Poczekaj tu, zaraz wrócę.- powiedział i odszedł w stronę recepcji. Dosłownie po minucie wpadli tam lekarze i pielęgniarki ze zmartwionymi minami. Susanne rozejrzała się zdezorientowana, próbując zrozumieć co się dzieje. Okazało się, że jednak przyszli po nią. Jej pojawienie się tam wzbudziło małe zamieszanie, mimo że robiła wszystko, aby tak nie było. Lekarze nie chcieli jednak słuchać jej wykrętów w stylu „tak naprawdę to nic mi nie jest” albo „po co ten pośpiech, przecież nic się nie dzieje”. Zaprowadzili ją do osobnej sali z czterema łóżkami, jednak wszystkie były wolne. Kazali jej usiąść i zaczęli oglądać jej rany. Z racji że była w podkoszulku, pierwszym co rzuciło im się w oczy była całkiem spore krwawiące rozcięcie na jej przedramieniu. Zaczęli ją badać, odkażać i opatrywać. Dobrą stroną tej placówki było to, że personel nigdy nie zadawał zbędnych pytań, tylko wykonywał swoją pracę. Lekarz podszedł do niej i przyłożył jakiś materiał nasączony niezbyt przyjemnie pachnącą substancją.
- To może trochę zaboleć, ale musimy upewnić, że nie wda się zakażenie.- wyjaśnił i z przepraszającym spojrzeniem, przyłożył materiał.
Faktycznie trochę zapiekło, ale nie dała tego po sobie poznać. Spędziła tak następną godzinę. Obejrzeli ją dokładnie, przynieśli jakieś maści i płyny, opatrzyli ją i kończyli właśnie nakładać bandaże. Lekarz podszedł do niej z jakąś teczką w ręku.
- Mam dobre wiadomości.- stwierdził podając jej parę kartek.- Rana nie jest głęboka, więc obejdzie się bez szwów. Miałaś jednak parę oparzeń, ale nie powinny zostać po tym żadne blizny. Reszta to małe zadrapania... no i możesz spodziewać się wielu siniaków, ewentualnie trochę bólu, ale to przejdzie. Na szczęście wszystkie kości są całe.
- Dziękuję doktorze.- odpowiedziała.
Po tych słowach do sali zajrzał Hesser. Nim też się zajęli- był cały w bandażach i plastrach.
- Można?- spytał.
- Oczywiście.- odpowiedział doktor.
- Mam jeszcze jedno pytanie. Czy kiedy skończymy, mogę być już wypisana?
Lekarz zrobił strapioną minę.
- Gdyby zależało to ode mnie, zostawiłbym cię na obserwacji przez przynajmniej tydzień... ale nie mogę cię do niczego zmusić. Muszę cię jednak uprzedzić, że opatrunki będziesz musiała regularnie zmieniać i przemywać rany. Sterylność jest tutaj bardzo istotna.
- Rozumiem. Będę pamiętać.
Pielęgniarka skończyła ją opatrywać, sprawdziła czy wszystko jest jak należy i zostawiła ich samych. Agent usiadł na krześle stojącym obok jej łóżka.
- Czyli co? Uciekasz?- spytał.
- Muszę złożyć raport. Poza tym mam mnóstwo pracy.
- Jasne. Mi się tam jakoś nie spieszy.- odparł.
- Wiesz co? Teraz do mnie dotarło, że nawet nie wiem jak się nazywasz.
- Klaus Hesser.- odpowiedział.- Nie sądziłem, że to takie istotne.
- Owszem. Powinieneś dostać awans za dzisiaj.
- Daj spokój. Robię, co mogę.- spojrzał na nią.- Jak ręka?
- Całkiem nieźle. Przynajmniej nie rzucam się w oczy, tak jak ty.- zaśmiała się.
Klaus również spojrzał na siebie.
- Bez przesady.- odpowiedział z uśmiechem.- To jak? Gdzie cię podwieźć?
Susanne westchnęła ze znużeniem, podnosząc się z łóżka szpitalnego.
- Do domu.
Podpisali wszystkie potrzebne dokumenty w recepcji i jechali już ulicami centrum. Łącznie w szpitalu spędzili niemal dwie godziny, a po opatrzeniu ich, podano im leki przeciwbólowe. Stwierdzili, że czują się naprawdę dobrze, a przynajmniej dopóki znieczulenia działały. Hesser zajechał pod wielki i piękny budynek, który znała aż za dobrze. Nie spieszyła się jednak z wejściem do siedziby jej wujka. Agent wysiadł z samochodu i oddał jej kluczyki.
- Naprawdę świetny samochód. Widać, że nowy.- stwierdził.
- Dzięki. Dostałam na urodziny od rodziców.
- Rozumiem. Pewnie sprowadzili ci go z Berlina, bo z tego co wiem nie byli w Warszawie.
- Tak, byli na uroczystościach i zaraz po nich wyjechali. Nie widzieliśmy się jakoś długo.- powiedziała z nieco przygnębioną miną.
- Przykro mi. Pewnie nie łatwo jest być w twojej rodzinie. Osobiście znam twojego ojca... wiecznie zapracowany człowiek, ale bardzo oddany ojczyźnie.
- Tak. Nie zawsze jest łatwo, każdy ma swoje zadania.- po tych słowach nastąpiła krótka chwila ciszy.- Pewnie niedługo wyjeżdżasz? Wracasz do moich rodziców, gdziekolwiek teraz są.
- Jutro mam samolot powrotny... ale myślę, że jeszcze nie raz będziemy przydzieleni do wspólnej misji. Zdaje się, że awansowałem na twojego ochroniarza do misji w terenie.
- Byłoby całkiem nieźle.- stwierdziła.
- Susanne?- usłyszała za swoimi plecami.
Odwróciła się i zobaczyła Richarda, niemal biegnącego w ich stronę.
- Tak się o ciebie martwiłem.- powiedział i porwał ją w ramiona. Dziewczyna skrzywiła się lekko, ponieważ dotknął jej zabandażowanych ran, ale mimo to była szczęśliwa, że go widzi.
- Niepotrzebnie, całkiem nieźle sobie radzi.- stwierdził Hesser. Dopiero wtedy Richard przestał wpatrywać się w kuzynkę i spojrzał na niego.
- Klaus?- spytał z niedowierzaniem.
- A kogo innego się spodziewałeś, młody?- spytał roześmiany.
Richard odsunął się od Susanne i przywitał się ze starym przyjacielem. Na oko było między nimi około ośmiu...? A może dziewięciu lat różnicy.
- Zaraz... skąd wy się znacie?- spytała.
- Trochę z kursów przygotowawczych, ale głównie ze wspólnych misji.- wyjaśnił jej kuzyn, a ona lekko kiwnęła głową.
- Wiesz, że zawsze uważałem, że jeszcze nie dorosłeś do służby?- spytał Hesser.
- Tak, niestety. Powtarzałeś mi to praktycznie cały czas.- stwierdził Richard, krzyżując ręce na piersi.
- No to przyznaję, że może trochę przesadzałem. Kto by pomyślał, że przyjmą nastolatkę do wojska i dadzą jej samochód, mimo że nie ma prawa jazdy?
Susanne spojrzała na niego oburzona.
- A przed chwilą byłeś taki miły. Kto by pomyślał, że będziesz taki dwulicowy?- spytała tym samym tonem w żartach.
Richard zrobił zdziwioną minę, ale uśmiech nie schodził mu z twarzy.
- Nie przejmuj się, on tak zawsze. Jest po prostu zazdrosny, zawsze to mówiłem.- stwierdził.
- Nieprawda!- zaprotestował Klaus.- Zwyczajnie dzielę się swoimi spostrzeżeniami.
- Właśnie widzimy... Mam nadzieję, że wasze obrażenia nie są poważne.- powiedział Richard ze zmartwioną miną.
- Nie, właściwie to niepotrzebnie Hesser ciągnął mnie do tego szpitala. Nic się takiego nie stało.- powiedziała spokojnym tonem.
Po tych słowach spochmurniał jeszcze bardziej.
- Chciałbym ci wierzyć, ale rozsądek podpowiada mi, że jest zupełnie inaczej... Führer czeka na ciebie, a raczej na twój raport. Podobno musicie o czymś porozmawiać, ale to nie moja sprawa.- stwierdził i spojrzał w okno gabinetu swojego ojca.
- A no tak.- przypomniała sobie.- To może ja już pójdę. Bawcie się dobrze.
Minęła ich i weszła do budynku. To miejsce miało swój klimat, większość czuła się tutaj nieswojo, jednak ona wręcz przeciwnie. Wnętrze nie wydawało jej się zimne i nieprzyjemne, tylko bezpieczne. Czuła się tutaj naprawdę dobrze i bardzo lubiła to miejsce, mimo że czasami gdy odwiedzała biuro wujka, miała wrażenie, że nie wyjdzie stamtąd żywa.
Gdy zapukała do masywnych, drewnianych drzwi, nie usłyszała standardowego, oschłego „wejść”. Ta chwila ciszy stała się niepokojąca. Nacisnęła klamkę i niepewnie popchnęła drzwi. Jej wujek siedziała rozparty na fotelu, nawet nie patrząc w jej stronę.
- Trochę ci to zajęło. Już myślałem, że dałaś się zabić.- powiedział zimnym tonem.
- Właściwie to misja zakończyła się sukcesem...- zaczęła, jednak nie dane jej było dokończyć.
- Doprawdy?- spytał podejrzliwie.- Wyglądasz jak jakieś nieszczęście. Czy to takie trudne, rozprawić się z jednym, związanym szpiegiem, mając eskortę trzech ludzi?
- Właściwie to rozkład sił był nieco inny. Dwaj mężczyźni, którzy przyjechali z agentem Hesserem, również byli zdrajcami. Poza tym przygotowali zasadzkę. Wysadzili budynek, wzniecili pożary na każdym piętrze.
- Było ich trzech?- tym razem wydawał się zaskoczony.- A Hesser? Też był zdrajcą?
- Nie, on mi pomógł. Jest po naszej stronie.
- Rozumiem, że cała trójka nie żyje.- stwierdził z naciskiem mężczyzna.
- Zgadza się. Na miejsce przyjechały twoje oddziały, więc na pewno niedługo złożą raport.
Hitler spojrzał na nią surowo.
- Wolę usłyszeć to od ciebie. Swoją drogą Richard też wie o wszystkim, więc nie musisz nic przed nim ukrywać. Jednak to, co się dzisiaj stało nie powinno wyjść poza nasze grono.
- Mimo wszystko uważam, że osiągnęliśmy sukces. Zlikwidowaliśmy nie jednego, lecz trzech kolaborantów.- stwierdziła.
Adolf patrzył na nią, przeszywając ją spojrzeniem. Miał niezbyt zadowolony wyraz twarzy, a Susanne powoli zaczynała czuć się nieswojo. Wreszcie oderwał od niej wzrok i spojrzał za okno.
- Zgadza się.- odpowiedział po dość długiej przerwie.- Być może cię nie doceniłem.
- Na przyszłość zalecałabym jednak dokładniej sprawdzać, kogo wysyłacie na misję. Następnym razem możemy nie mieć tyle szczęścia.
Adolf spojrzał na nią nieco zdumiony, jednak po sekundzie się opanował i wolno pokiwał głową. Zdawało jej się, że jego myśli krążą wokół czegoś zupełnie innego.
- Dzwonili ze szpitala. Mówili, że u nich jesteś i opowiedzieli trochę o twoich obrażeniach. Mam nadzieję, że nie zrobisz z tego wymówki, aby zrobić sobie wolne od służby. Musicie popracować jeszcze z Thomasem w Gestapo zanim zrehabilitujecie się w moich oczach.
- Oczywiście, że nie. Już mówiłam, że to nic takiego. Ale... czy naprawdę musieli do ciebie dzwonić? To nieco upokarzające.
- Nie dzwonili bezpośrednio do mnie, tylko do oficera dyżurnego, ale akurat byłem ciekaw, co tym razem zrobiłaś i miałem trochę czasu, więc chętnie porozmawiałem z dyrektorem szpitala.
- Nie wierzę...- zaczęła zażenowana.- Jak cię znam to zrobiłeś to specjalnie.
- Czy tego chcesz, czy nie to ja jestem teraz twoim opiekunem i to ja za ciebie odpowiadam. Nie miej zatem do nich pretensji, to ich obowiązek informować mnie o wszystkim, co jest z tobą związane, przynajmniej dopóki nie będziesz dorosła.- stwierdził zimnym tonem.- Opatrunki będą ci zmieniać już w naszej klinice.
Susanne nie miała na to żadnej rozsądnej odpowiedzi, więc zachowała milczenie. Mężczyzna odczekał chwilę, zanim znów się odezwał.
- Czy zdradzili ci cokolwiek? Nazwiska? Adresy?
Po tych pytaniach Susanne zamarła. „Orson”- tylko tyle powiedział jej Künler przed śmiercią. Nie znała jednak nikogo takiego. Musiał być to kryptonim, jednak zazwyczaj takie nazwy nie biorą się znikąd. Często są nawiązaniem do imion lub nazwisk przodków. Uważała, że to delikatna sprawa i chciała dojść do tego samodzielnie. Jej ojciec chrzestny nie wzbudzał zbytniego zaufania i sam zadawał się z niezbyt przyjemnymi ludźmi, a przecież podejrzanym mógł być dosłownie każdy. Wolała porozmawiać z rodzicami albo Richardem, być może przejrzeć archiwum. Nie. Nie mogła się wygadać.
- Nie. Powiedzieli, że jeśli mają zginąć to pociągną nas ze sobą, ale nic nam nie zdradzą.- powiedziała stanowczo, nie dając po sobie poznać, że kłamie.
- Głupcy.- powiedział pod nosem mężczyzna.
Führer wstał i podszedł do biurka. Standardowo leżały tam teczki i dokumenty. Odgarnął te z góry i wyjął spośród nich żółtą teczkę.
- Zaniesiesz to Michaelowi.
- Dlaczego akurat ja? Nie mamy zbyt dobrych relacji.
- Nadszedł najwyższy czas, aby to zmienić. Wtedy może przymknę oko na to, z kim pokazujesz się za moimi plecami.
- Słucham?- spytała zdziwiona.
- Nie udawaj, że nie wiesz o czym mówię. Zastanawiam się właśnie, czy powinnaś mieć kogokolwiek... oczywiście z uwagi na twoją pozycję.
Susanne początkowo nie odezwała się, jedynie patrzyła na swojego ojca chrzestnego z niedowierzaniem. Czy on naprawdę wiedział? Jakim cudem?
- Nie jesteś zbyt rozmowna.- zauważył.- A może jednak chciałabyś się tym pochwalić?- chwila ciszy utwierdziła go w przekonaniu, że raczej nie.- Nie zamierzam się tutaj wściekać i prawić ci kazań, bo Thomas to odpowiednia partia dla ciebie i chyba ciężko byłoby znaleźć kogoś lepszego. Muszę ci jednak przypomnieć, że nie możesz robić wszystkiego, co tylko przyjdzie ci do głowy. Obowiązują cię pewne zasady i nie wolno ci ich łamać. A moim warunkiem na akceptację tego związku będzie utrzymanie dobrych relacji z rodziną Göringów.- stwierdził rzucając teczkę w jej stronę. Zatrzymała się na skraju blatu.
Susanne zrobiło się słabo. Miała natłok myśli i chciała jak najszybciej się stamtąd wydostać.
- Naprawdę oni są tacy ważni? A ty tak bardzo im ufasz?
- Rozmawialiśmy już o tym. To nie jest kwestia zaufania, tylko dobrego wizerunku jako przywódcy... ale jeśli już musisz wiedzieć to potrzebuję ich i nie pozwolę zniszczyć moich planów. Nawet tobie.- ostatnie zdanie wyrzucił z naciskiem.- A teraz bierz tą teczkę i zejdź mi z oczu.
Szczerze? Nie miała ochoty na nic innego. Złapała teczkę i szybkim krokiem wyszła na zewnątrz.

This is warWhere stories live. Discover now