Rozdział 29

262 16 5
                                    

Jakimś cudem udało im się uciec. Nadal w to nie wierzyli, nawet gdy wpadli do domu na obrzeżach Warszawy, należącego do jednego z chłopaków. Samochód, którym przewieziono Rudego stał już na tyłach podwórka. „Jest tutaj.”- pomyślał Zośka.- „Naprawdę tutaj jest.” Czuł się naprawdę szczęśliwy, mimo że rana postrzałowa dawała o sobie znać. Dla bezpieczeństwa pozasłaniali wszystkie okna. Stłoczyli się w salonie i dopiero wtedy uświadomili sobie ogrom strat, jakie ponieśli. Wróciła ich jedynie połowa. Poza tym niemal wszyscy odnieśli jakieś obrażenia, nieistotne czy większe czy mniejsze. Nie do końca miało to tak wyglądać, ale Zośka jakoś nie potrafił skupić się na niczym innym niż jego przyjaciel, odbity z rąk wrogów. Rudego położono na łóżku w osobnym pokoju. Był cały we krwi, ale nikt się tym nie przejmował. Szczerze mówiąc wyglądał okropnie. Gorzej niż można by się było spodziewać po kilku dniach pobytu na Pawiaku.
- Rudy potrzebuje lekarza, jeśli ma przeżyć.- powiedział chłopak, do którego należał dom, wychodząc z pokoju, gdzie leżał Bytnar.
- Moja rodzina przyjaźni się z pewnym lekarzem.- mówił Anoda.- Może mógłby przyjść i pomóc.
- A można mu zaufać?
- Nigdy nie ma pewności, ale jak dotąd był w porządku.- odpowiedział.
- Dobra, zadzwoń do niego.
Zośka już ich nie słuchał. Otworzył i delikatnie pchnął drzwi do bocznego pokoju. Sam nie wiedział czemu, ale poczuł się tutaj jak intruz. Podszedł do łóżka i zobaczył go. Janek uśmiechnął się delikatnie, jednak chwilę po tym jego twarz wykrzywił grymas bólu. Tadeusz klęknął obok niego.
- Wróciliście... po mnie.- jego głos był niewiele głośniejszy od szeptu.
- Oczywiście, że tak.- mówił Zośka, próbując powstrzymać łzy.- Przecież wiesz, że nigdy byśmy cię nie zostawili.
- Gdzie Alek?
Tadeusz zamarł na chwilę. To było dobre pytanie, bo póki co nie było go tutaj. Czy Thomas go zabił? Miał nadzieję, że nie.
- On... nic mu nie jest. Spokojnie.- zapewnił.- Niedługo zbada cię lekarz.
- Jesteś ranny.- zauważył Rudy.
Chłopak odruchowo spojrzał na swój rękaw, niemal całkowicie zabawiony krwią. Zakrył go ręką, aby nie martwić przyjaciela.
- To nic takiego.- stwierdził.
- To nie było... tego warte.- powiedział z wysiłkiem Janek.- Nie powinniście tego robić.
- Musieliśmy. Nie mogłem pozwolić, żeby zabili mi przyjaciela. Jesteś dla mnie jak brat.
Bytnar pokręcił lekko głową.
- Jak się trzymasz? No wiesz po tym co ci zrobili. To wygląda całkiem poważnie.- mówił przejęty Zośka.
- Jakoś żyję. Zawsze mogło być gorzej...- mówił, gdy nagle po jego twarzy pojawił się jakiś przebłysk.- Zaraz, co z Susanne? Nie było jej tam, prawda?- spytał nieco spanikowany.
- Nie, nie było jej.- odpowiedział spokojnie przyjaciel.- Czemu pytasz?
- Bardzo mi pomogła. Bez niej nie dałbym rady. Po prostu bałem się, czy wszystko z nią w porządku.- wyjaśnił Janek robiąc co chwilę przerwy na oddech, który zdawał się pochłaniać wiele jego energii.
„Ehh no tak. Susanne. Czy wszystko w tym kraju musi kręcić się dookoła niej? Trzeba jej przyznać, że pomogła i to bardzo, ale to nie znaczy, że zamierzam się nią zachwycać tak jak Alek i Rudy. Bez przesady. Mogę jej jedynie przyznać, że nie jest tak fałszywa jak się spodziewałem, ale i tak nie zamierzam jej ufać.”- myślał Zośka.
- Nic jej nie jest. Alkowi też nie... tak bardzo się bałem, że będzie za późno...
- Ale nie jest.- wszedł mu w słowo Bytnar.- Nic im nie powiedziałem.- zapewnił.
Przyjaciel spojrzał na niego z troską w oczach.
- Nikt nie miałby ci za złe, gdybyś coś powiedział, naprawdę.
Janek odetchnął i zamknął na chwilę oczy.
- Wiem kto podał im mój adres. Złapali Heńka chyba z tydzień temu, ale podobno szybko się poddał. Powiedział im wszystko i chyba... chyba go wypuścili.- zająknął się Rudy.
- Nie warto zaprzątać sobie tym głowę. Teraz musisz odpoczywać.- wyjaśnił Tadeusz wstając.
- Poczekaj.- zatrzymał go.- Zostań. Nie chcę być już sam.
Popatrzył na niego przez chwilę, podsunął sobie krzesło i usiadł naprzeciwko niego.
- Niech ci będzie. Musisz jeszcze wytrzymać. Wszystko będzie jak dawniej.- mówił Zośka chociaż sam już nie wiedział czy próbuje przekonać przyjaciela czy do samego siebie.
 
Lekarz pojawił się ponad pół godziny później. Wszedł do pokoju, wypraszając Zośkę i zostając sam z pacjentem. Na szafce położył dużą czarną torbę. Był starszym mężczyzną i gdy Janek na niego patrzył, uśmiechał się do niego smutno.
- Nie wyglądasz najlepiej.- stwierdził badając go już od jakiegoś czasu.- Masz rozległe rany, prawdopodobnie złamane dwa żebra, liczne oparzenia, a do tego poważne siniaki. Prawdopodobnie trzeba będzie cię przewieść do szpitala, bo możesz mieć krwotok wewnętrzny. Być może czeka cię operacja lub dwie. Przykro mi.- mówił lekarz.
- Czy to konieczne?- spytał Rudy.
- Obawiam się, że tak jeśli chcesz z tego wyjść. Musisz zrozumieć, że otarłeś się o śmierć, a ja nie mogę ci pomóc. To wykracza poza moje możliwości. Szpital to jedyne wyjście, ale uważaj...- ściszył głos.- jeśli zaatakowali cię raz, to już nie odpuszczą, dopóki nie dokończą tego co zaczęli.
Rudego przeszły ciarki na samą myśl o tym.
- Dam sobie radę. Będę uważał.- obiecał.- Poza tym nie jestem sam.
- Z pewnością.- odpowiedział lekarz.- Ale czasami przyjaciele to nie wszystko... Mam nadzieję, że zgłosisz się do odpowiednich ludzi o pomoc i wyzdrowiejesz.
- Ale jeśli pójdę do szpitala... to czy mnie nie aresztują?- spytał niespokojnie.
Starszy mężczyzna zamyślił się na chwilę.
- Unikaj cywilnych szpitali. Mają do nich zbyt łatwy dostęp. To nie jest zbyt bezpieczne... mój przyjaciel prowadzi malutką klinikę dla polskich ofiar wojny. Podam adres twoim przyjaciołom, zabiorą cię tam.- zaproponował.
- Dziękuję panu bardzo.- powiedział Rudy, próbując usiąść, jednak nie szło mu to za dobrze.
- Ja bym tego nie robił.- przestrzegł go lekarz.- Nie wrócisz zbyt szybko do pełnego zdrowia. Rehabilitacja i regeneracja są procesami, które wymagają czasu. Nie można ich przyspieszyć, mimo że bardzo byśmy tego chcieli.- uśmiechnął się do niego lekko.- Uważaj na siebie, młody i nie pakuj się już w kłopoty.
- Chciałbym, aby to było takie proste.- odpowiedział Rudy.
Mężczyzna spojrzał na niego z jakimś niepokojąco ponurym i... smutnym błyskiem w oczach. Janek wiedział, że to nic dobrego, kiedy lekarz patrzy w ten sposób na swojego pacjenta, ale jakoś nie potrafił się tym teraz zamartwiać. Z jednej strony cieszył się, że wreszcie jest wolny, ale z drugiej był strasznie zmęczony i wszystko zaczynało mu się mieszać. Potrzebował odpoczynku. Spokoju. Złudzenia, że przecież wszystko z nim w porządku.
Lekarz wyszedł, zostawiając Janka sam na sam ze swoimi myślami.
- Co z nim, doktorze? Będzie żył, prawda?- spytał Zośka, zrywając się z krzesła.
Mężczyzna popatrzył na niego ponurem wzrokiem, a Tadeusz poczuł lodowate ukłucie w żołądku.
- Nie będę was okłamywał... jest źle. Musicie jak najszybciej przewieść go do szpitala. Wymaga specjalistycznej pomocy, poza tym wy też nie wyglądacie najlepiej.- mówił, patrząc znacząco na ich ubranie przesiąknięte miejscami krwią.
- To nic takiego.- stwierdził Zośka.
- Mogę zobaczyć?- spytał medyk.
Chłopak zrzucił z siebie płaszcz i podwinął rękaw bluzki. Dopiero teraz zobaczył, jak paskudnie to wygląda.
- Rana postrzałowa, jak sądzę... tak, pojedziecie z nim. Wam też udzielą pomocy.- powiedział.- Musicie jednak uważać. Nie wychylajcie się więcej. Rozumiem, że chcieliście ratować przyjaciela, ale skazaliście na śmierć wielu mieszkańców miasta.- ruszył powoli do wyjścia.- Oni nie odpuszczą, wiecie o tym. Nie dadzą wystawić się na pośmiewisko... widziałem tę trójkę. Nie ma z nimi żartów, są niebezpieczni i zdeterminowani, a teraz kiedy wykonaliście tak śmiały krok... oni posuną się znacznie dalej, przekraczając wszelkie granice.
Wszyscy słuchali go w ciszy i wiedzieli, że ma rację. Mimo że był lekarzem, znał się na taktyce, ale pewnie tak jest, kiedy cały czas pracuje się z żołnierzami.
- Będą was szukać. Na waszym miejscu uciekłbym gdzieś daleko, jeśli chcecie dożyć następnego dnia. Wszędzie mają szpiegów.- wyjął z kieszeni kartkę i długopis. Nabazgrał coś na niej niewyraźnie i podał ją Zośce.- Pojedźcie tam. Powiadomię ich, że się zjawicie. To szpital dla takich jak wy, może miejsce nie jest zbyt urokliwe, ale powinno być w miarę bezpieczne... Do widzenia.- dopowiedział po chwili i wyszedł.
- Do widzenia.- odpowiedzieli, a potem zapadła cisza.
Spojrzeli po sobie, a Zośka odczytał adres z notatki doktora.
- To niedaleko stąd, też na obrzeżach. Mogę go tam zawieźć, jeśli się na to zdecydujemy.- stwierdził jeden z chłopaków.
Wszyscy spojrzeli na Tadeusza, jako przywódcę całej tej akcji.
- Jeśli naprawdę jest z nim tak źle, to nie mamy wyboru. Nie po to go ratowaliśmy, żeby teraz dać mu umrzeć. Niech pojadą też ci najbardziej ranni.- zarządził Zośka.
Pozostali kiwnęli głowami i zaczęli wszystko dokładnie planować, oczywiście mając na uwadze to, że powinni znaleźć się w szpitalu jak najszybciej. Przenieśli Rudego do samochodu i ruszyli bocznymi uliczkami, starając się nie zwracać na siebie uwagi.
 
Thomas patrzył na uciekających chłopaków, którzy najwidoczniej dali sobie spokój z bohaterską walką, kiedy tylko zjawiły się patrole. Nie zamierzał ich gonić. Mieli od tego ludzi, którzy znajdą ich dosłownie wszędzie. Poza tym i tak zabili połowę ich śmiesznego oddziału. Dookoła więźniarki stłoczyli się policjanci i gestapowcy. Kierowca i dwóch strzelców było martwych, ale trzeci z nich chyba jeszcze żył. Od razu został zabrany do szpitala. Medycy podeszli również do Richtera. Pytali go o różne rzeczy, ale tak naprawdę nie był nawet ranny i czuł się naprawdę dobrze. Susanne oczywiście nie za bardzo go posłuchała i dołączyła do niego już wcześniej, jednak przemknęła tylko gdzieś z boku. Na szczęście jej też nic się nie stało. Teraz była obok niego, a on obejmował ją ramieniem. Podszedł do nich gestapowiec z wyróżniającym się odznaczeniem na mundurze, widocznie ktoś wyższy stopniem. Skinął im na powitanie i powiedział:
- Syn generała Göringa, Michael kazał wam przekazać, że po zakończeniu akcji oczekuje was w swoim gabinecie na Szucha.
- Świetnie. Mamy iść na piechotę czy do niego przyfrunąć, bo już nie wiem.- odpowiedział z ironią Thomas.
- Wysłał po was samochód.- stwierdził wskazując na czarną osobówkę stojącą nieopodal.
- Pewnie ma podcięte przewody czy coś.- rzuciła Susanne.- Poza tym przyjechałam tu swoim autem.
- Jak wolicie.- odpowiedział gestapowiec.- Ja tylko przekazuję informacje.
Susanne westchnęła i ruszyła w boczne uliczki, gdzie zaparkowała, a Thomas poszedł za nią.
 
Nie zawracali sobie głowy pukaniem, skoro i tak na nich czekał. Weszli do gabinetu, w którym Michael czuł się jak władca świata. Blondyn siedział za biurkiem, a oni usiedli na dwóch zdobionych fotelach naprzeciwko.
- To był ciężki dzień, więc jeśli chcesz raportu to spytaj jednego ze swoich sługusów.- rzucił Thomas, rozsiadając się wygodniej.
- Już pytałem. Wiem, co się tam działo.- odpowiedział Michael z kamienną twarzą.- Podobno nieźle ci szło.
- Tak, dopóki nie uciekli jak tchórze.- odpowiedział Thomas.
- Nie martw się o to. Znajdziemy ich. Wszystkich. To, co zrobili jest niedopuszczalne. Nie możemy pozwolić, żeby nas ośmieszyli!- uderzył pięścią w stół, a w pokoju rozległo się złowieszcze echo.- Przekroczyli granicę. Koniec z pobłażaniem. Zaczęli myśleć, że mogą nas zaatakować, kiedy im się spodoba.
- Do tej pory chyba się to nie zdarzało.- zauważyła Susanne.
- Tak, ale musieli to dobrze przemyśleć. Jednak popełnili błąd. Zaatakowali kogoś z naszej trójki, a to... równa się śmierci. Führer dał wszystkim jasno do zrozumienia, że my jesteśmy nietykalni.- mówił Michael.
„Ja wcale nie postrzegam siebie w ten sposób.”- chciała dodać Susanne, jednak powstrzymała się w ostatniej chwili.
- Może i racja, ale raczej nie spodziewali się, że tam będę. Poza tym zanim ich znajdą, powinniśmy ukarać kogoś dla przykładu.- zaproponował Thomas.
Michael uśmiechnął się złowrogo.
- Tak, zgadzam się. A wiesz jaki jest najlepszy sposób, aby wybić im z głowy takie durne pomysły?
- Nastawić społeczeństwo przeciwko nim.- odpowiedziała Susanne. Zawsze jej to powtarzano, nie tylko w szkole oficerskiej. Michael też musiał to wiedzieć, więc nie zrobiła niczego złego.
- Dokładnie tak.- odpowiedział.- Ludzie muszą się za nich wycierpieć no i oczywiście muszą o tym wiedzieć. Znienawidzą ich i nasi zdrajcy nie znajdą schronienia po żadnej ze stron. Zostaną sami i wtedy będą dla nas najłatwiejszym celem.- wyjaśnił.
Michael wydawał się usatysfakcjonowany swoim nowym planem. „Chociaż on zawsze się cieszy, kiedy może kogoś zabić lub użyć przemocy”- myślała.
- Masz coś konkretnego na myśli?- spytał Thomas.
- Nie. Dokładne plany zostawiam wam, ponieważ dotyczy to bezpośrednio naszej trójki. Traktuję to jako sprawę osobistą.- stwierdził Göring.- Róbcie co trzeba. Muszą za to zapłacić i mimo że wiedzieli o tym jeszcze przed akcją, to nie zrezygnowali. My też nie zamierzamy.- na twarzy Michaela znów zagościł uśmiech, od którego Susanne przeszły ciarki.- Poszli z nami na wojnę i pora uświadomić im, że to był ich ostatni błąd.

This is warWhere stories live. Discover now