Rozdział 30

270 20 3
                                    

Szpital faktycznie nie był zbyt przyjemnym ani schludnym miejscem, ale przynajmniej byli tutaj ludzie, którzy naprawdę chcieli im pomóc. Położono Rudego na noszach i zabrano go do sali ogólnej, gdzie mieli przeprowadzić podstawowe badania, aby stwierdzić czy potrzebuje operacji i co z jego narządami. Jeśli chodzi o resztę chłopaków, która przyjechała z przyjacielem to zaprowadzono ich do drugiej sali. Jednak ich rany postrzałowe, siniaki czy zadrapania były niczym w porównaniu do tego, jakie obrażenia poniósł Rudy. Zośka nie przejmował się swoim własnym stanem ani bólem, który czuł, gdy lekarka opatrywała i przemywała jego rękę. Czas okropnie mu się dłużył i miał wrażenie, że minęły całe godziny zanim nałożono mu opatrunek. Z tego co zrozumiał, stracił sporo krwi, ale miał też trochę szczęścia. Nie było z nim tak źle. Gdy tylko skończyli się nim zajmować, poszedł sprawdzić co z Jankiem. Nie było nikogo z kim mógłby porozmawiać, więc usiadł na jednym z podniszczonych krzeseł w prowizorycznej poczekalni. Po kilku minutach wyszedł lekarz, a chłopak wstał niespokojnie i podszedł do niego.
- Co z nim?- spytał zdenerwowany.
- Natychmiast przewozimy go na blok operacyjny.- odparł doktor.- To może zająć parę godzin. Czy rodzina już wie?
Zośka nie miał pojęcia. Ojciec Bytnara był na Pawiaku, ale jego matka i siostra były daleko stąd... no chyba że już wróciły.
- Nie jestem pewien, ale zdaje się, że nie.
- Rozumiem.- odpowiedział lekarz.- Powiadom jego rodziców. Potrzebuję ich podpisu na dokumentach.
Mężczyzna nie czekając na odpowiedź zniknął gdzieś w korytarzu, a po chwili przewieziono łóżko Rudego na inny oddział. Był podłączony do jakiejś maszyny i wydawał się nieprzytomny. Zośka mógł jedynie stać i patrzeć. Rozejrzał się w poszukiwaniu telefonu. Jeden stał na biurku recepcjonistki. Podszedł niepewnie.
- Przepraszam, czy mógłbym skorzystać na chwilę z telefonu? Mój przyjaciel ma operację i muszę przekazać to jego matce. Lekarz potrzebuje jej zgody. To naprawdę ważne.- wyjaśnił łagodnie, nie ukrywając desperacji i zmęczenia.
Kobieta popatrzyła na niego przeciągle.
- Proszę, ale szybko. To jedyny telefon.
- Dziękuję.- odpowiedział Zośka i zaczął wybierać numer. Odebrały dopiero po czwartym sygnale.
- Halo?- usłyszał głos matki chłopaka.
- Pani Bytnar? To ja, Tadeusz. Przepraszam, że przeszkadzam, ale musi pani przyjechać tutaj najszybciej jak się da. Janek jest w szpitalu, ma operację. Lekarz potrzebuje pisemnej zgody na dalsze zabiegi.
- Słucham?! Dlaczego jest w szpitalu?! Co się stało?- była zszokowana, a on wcale jej się nie dziwił.
- Gestapo wpadło do państwa domu, a pani mąż nadal jest w areszcie. Udało nam się jednak uratować Janka. Proszę przyjechać.
Przez chwilę po drugiej stronie zapadła cisza.
- Dobrze, już się zbieramy. Który to szpital? Będziemy za trzy godziny.
Zośka podał adres i wszystkie istotne informacje, jakich potrzebowała pani Bytnar, po czym odłożył słuchawkę, podziękował jeszcze raz recepcjonistce i wrócił na swoje miejsce w poczekalni. Po jakimś czasie dołączyło do niego dwóch chłopaków z oddziału. Usiedli obok niego i dopiero po paru minutach przerwali milczenie.
- Już coś wiadomo?
Zośka westchnął i wyprostował się.
- Ma teraz operację. Jego matka już tu jedzie, lekarz chce się z nią widzieć. Miejmy nadzieję, że wszystko dobrze się skończy.
- Jest pod dobrą opieką, spokojnie. Teraz możemy już tylko czekać.- stwierdził.
I miał rację.
 
Po niemal pięciu godzinach na korytarz wpadły dwie kobiety. Podbiegły do Zośki, a on wstał i próbował je uspokoić.
- Gdzie on jest?- spytała pani Bytnar.- Czy wszystko w porządku? Och, były takie okropne utrudnienia na drodze, mam nadzieję, że się nie spóźniłyśmy.
- Nie, spokojnie. Jest jeszcze na sali operacyjnej. Żyje.- wyjaśnił chłopak.
Siostra Janka usiadła i ukryła twarz w dłoniach. Nie wyglądała najlepiej, natomiast jej matka cały czas wypytywała ich o wszystko co związane z jej synem. Zośka sam już nie wiedział ile czasu minęło, zanim lekarz wyszedł z sali operacyjnej i spojrzał na nich zmęczonym wzrokiem.
- Jak operacja, doktorze? Czy wszystko w porządku?- pytała pani Bytnar, niemal przebiegając dzielącą ich odległość.
- Tak, już skończyliśmy, jednak to jeszcze nie koniec leczenia. Prawdopodobnie czeka go jeszcze jeden, mniejszy zabieg, być może jeszcze transfuzja krwi.- wyjaśnił lekarz.
- Czy możemy się z nim zobaczyć?- spytała siostra chłopaka.
- Niestety nie. Nie jest nawet przytomny. Musimy dać mu czas, aby nabrał choć trochę sił. Bądźmy dobrej myśli.
Tadeusza zaniepokoił sposób, w jaki rozmawiał z nimi mężczyzna. To nie brzmiało zbyt optymistycznie, mimo że starał się używać delikatnych słów.
- Ale wszystko wróci do normy, tak? Nie zaszły żadne nieodwracalne zmiany?- spytał spanikowany Zośka.
Doktor popatrzył na niego przeciągle, a on poczuł, że nie wytrzyma już tego napięcia.
- Jest jeszcze za wcześnie, aby cokolwiek osądzać, ale nie ma zbyt wielu powodów do obaw. Będzie potrzebował paru miesięcy, aby całkowicie z tego wyjść. Musimy jeszcze obserwować go po operacji i przeprowadzić kolejną, ale póki co nie ma powodu do paniki.- zapewnił.- Pani zapewne jest matką chłopaka. Proszę za mną, wypełnimy dokumenty.
- Tak, oczywiście.- powiedziała pani Bytnar wstając.
- A wy możecie już wracać do domu. Wasz kolega nie zobaczy się z wami jeszcze przez jakiś czas.- odparł lekarz i zniknął w jednym z korytarzy.
Zostali sami. Zośka poczuł się zagubiony, mimo że powinien cieszyć się, że Janek przeżył. Nie mógł jednak pozbyć się wrażenia, że nie wszystko układa się tak dobrze, jak próbują mu to opisać. Miał wracać bez przyjaciela? Nie wiedział gdzie powinien teraz iść, ani co zrobić. Czy był teraz poszukiwany? Czy mógł tak po prostu wrócić do domu i narażać swoją rodzinę? I gdzie był Alek? Na żadne z tych pytań nie znał odpowiedzi.
 
Następnego dnia w gazetach, radiu i telewizji pojawił się jasny komunikat. Nastąpi odwet. Ci, którzy włączyli telewizję, widzieli Michaela stojącego w swoim biurze. Po swoich obu stronach miał Thomasa i Susanne. Było to bardzo podobne do wystąpienia w Berlinie, tyle że ze zmienionym ustawieniem. Teraz to Göring miał swoje pięć minut.
- Wczoraj dokonano bezmyślnego ataku na jedną z naszych jednostek.- zaczął zawziętym tonem.- Zginęło troje żołnierzy, a jeden został poważnie ranny. Wiecie co to oznacza. Trzydziestu cywili za jednego żołnierza... tym razem jednak miało to zupełnie inny charakter. Zaatakowano jednego z nas.- przerwał spoglądając na boki, a Thomas niezauważalnie skinął głową.- A takie sytuacje nie mogą mieć miejsca. Połowa buntowników jest martwa, ale wiemy, że reszcie zbiegów ktoś pomaga. Oczywiście niektórzy z mieszkańców. Najwyższy czas zrozumieć, że nie jest to najlepszy pomysł. Dopóki ich nie złapiemy, wszystkie łapanki i kontrole zostaną podwojone. Jeśli ktokolwiek ma informacje o miejscu pobycia zdrajców lub innych istotnych kwestiach, proponujemy układ. Jeśli dane okażą się przydatne i w pełni prawdziwe, możemy zapewnić wam tymczasową przepustkę, zwalniającą z wszelkich nieprzyjemności z naszej strony. Proponujemy wam bezpieczeństwo w zamian za pomoc w wymierzeniu sprawiedliwości mordercom. W przeciwnym razie to miasto nie zazna spokoju, dopóki nie weźmiemy tego, co się nam należy.- zakończył.
Komunikat był krótki i zrozumiały, a na dodatek powtarzano go niemal cały czas. Michel był zadowolony z przerażenia, jakie spadło na mieszkańców Warszawy. Zamierzał nie tylko spełnić swoje groźby, ale też dodać coś od siebie. Tak naprawdę nie dbał o to czy Thomas i jego ludzie przeżyją tę wojnę. Nie zaplanował zwyczajnej zemsty... Göring uwielbiał rozlew krwi i zadawanie bólu, a ostatni atak buntowników był świetnym pretekstem, aby dać upust swojej frustracji i złamać ludzi, którzy próbują mu się przeciwstawiać.
Następnego dnia znowu sprowadził Susanne i Thomasa do swojego biura. Zaplanował masową egzekucję, którą ich dwójka wraz z małym oddziałem mieli wykonać na jednej z ulic. Dziewczyna nie czuła się z tym dobrze, ale nie miała wyboru. Nie mogła odmówić wykonania takiego rozkazu. Wszystko działo się dla niej zbyt szybko. W jednej chwili stała naprzeciw Michaela, a w następnej schodziła na dziedziniec, gdzie czekało na nich kilka samochodów i kilkudziesięciu ludzi. Usiadła z tyłu, nie odzywając się całą drogę. Thomas przyglądał jej się z niepokojem.
- Wszystko w porządku? Nie wyglądasz najlepiej.- spytał, a jego głos złagodniał.
Dopiero po chwili spojrzała na niego siląc się na uśmiech.
- Tak, wszystko dobrze. Chyba po prostu ostatnio za dużo się dzieje.- odpowiedziała starając się ominąć ten temat.
- Pewnie tak. Zawsze próbujesz być najlepsza we wszystkim, co tylko możliwe, a to faktycznie potrafi być męczące.- zaśmiał się.
Susanne uśmiechnęła się tylko i nie odezwała się już do końca drogi. Samochód ostro zahamował i żołnierze wyskoczyli na ulicę. Dziewczyna westchnęła i odczekała chwilę zanim również wysiadła. Thomas stanął przed nią i podał jej karabin. Wzięła go niechętnie i dołączyła do szeregu. Odcięto cztery główne ulice Warszawy, w samo południe, kiedy ludzie wychodzili, aby załatwić sprawy urzędowe czy zrobić zakupy. Susanne nie raz brała już udział w łapankach i tym podobnych, jednak teraz było to coś zupełnie innego. To wcale nie musiałoby mieć miejsca, gdyby nie pomogła uwolnić Rudego, ale z drugiej strony czy mogła go zostawić na pewną śmierć? Oczywiście, że nie. Alek i Zośka wiedzieli jakie będą konsekwencje, a mimo to zgodzili się bez wahania. "Dlaczego więc mam poczucie winy? Czy dało się zrobić coś więcej?"- pytała samą siebie. Teraz nie miało to już większego znaczenia. Krzyki złapanych ludzi odbijały się mocnym echem. Niektórzy próbowali przedostać się do bocznych uliczek lub domów, jenak bezskutecznie. Susanne cieszyła się, że nie jest tutaj dowódcą. Teraz ona i Thomas byli dwójką zwyczajnych gestapowców, więc stali w szeregu z innymi i czekali na dalszy rozwój wydarzeń. Po kilku minutach przyprowadzono ponad stu ludzi, szarpiących się, płaczących lub błagających o litość. Oficer stanął przed nimi i zadał tylko jedno pytanie.
- Czy ktoś z was posiada przepustkę lub odpowiednie dokumenty?
Nastąpiła cisza. Zdawało się, że nikt nie odpowie, jednak wśród tłumu podniosły się jakieś dwie ręce. Mężczyzna kiwnął na swoich żołnierzy, którzy wypchnęli przed szereg zgłaszających się ludzi. Oficer spojrzał na nich spod zmarszczonych brwi i wyciągnął rękę w ich stronę. Była to młoda dziewczyna i chłopak w podobnym wieku. Pospiesznie podali mu swój dowód i jakieś kartki. Nikt nie przerywał panującej ciszy, natomiast wszyscy przyglądali się tej scenie w napięciu.
- Wyprowadźcie ich stąd.- rozkazał obojętnie oficer i oddał im papiery. Żołnierze kiwnęli głową i pociągnęli za sobą nastolatków.
Pozostałych ustawiono w szeregu przy ścianie. Oficer stanął z boku, opuszczając swój oddział. Susanne spojrzała kątem oka na Thomasa, jednak on wydawał się być spokojny i zdecydowany. Nie rozglądał się na boki, skupiał się tylko na celu. "Czy on naprawdę chce to zrobić?"- to pytanie przemknęło jej przez myśl. Pewnie tak, chociaż z drugiej strony ona też powinna. Zrobiła już dużo dobrego pomagając Jankowi, a teraz musiała wrócić do swojego codziennego życia i dopilnować, aby nikt nie dowiedział się o jej działaniach. Gdyby tak się stało, wysłanoby po nią pluton egzekucyjny. Ta myśl przywróciła ją do rzeczywistości. Żołnierze ustawili się w szeregu, więc ona zrobiła to samo podnosząc broń. Drugi oficer rozmawiał jeszcze z jakimś mężczyzną, którego po chwili wyprowadził. Dano im sygnał go strzału, a Susanne po prostu wykonała rozkaz. Nie było to dla niej nic nowego, jednak gdy tylko krzyki ucichły i setki ciał osunęły się na beton poczuła w sobie dziwną pustkę. Miała przeczucie, że coś jest nie tak. Opuściła broń i spojrzała na Thomasa, jednak zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, poczuła na swoim ramieniu czyjąś dłoń. Odwróciła się powoli i usłyszała oschły głos dowódcy.
- Führer chce cię widzieć jak najszybciej. Podobno to bardzo ważna sprawa. Porucznik Hersk odwiezie cię na miejsce.
- Czy wiadomo o co chodzi?- spytała zdezorientowana.
- Nie i szczerze, to nie moja sprawa.-stwierdził i zostawił ją z młodym żołnierzem, który zaprowadził ją do samochodu.
Nie mogła już tego usłyszeć jednak dowódca wykonał pewien telefon.
- Melduję, że dziewczyna jest w drodze.- stwierdził.
- Dobrze...-odpowiedział głos po drugiej stronie.- Czy wykonała rozkaz?
- Tak. Nie było u niej żadnych oznak niesubordynacji, jednak... w pewnym momencie wydawała się rozkojarzona.
- Rozumiem.- odpowiedział głos w słuchawce po chwili ciszy.

This is warWhere stories live. Discover now