Rozdział 28

294 17 3
                                    

Susanne pędziła ulicami Warszawy łamiąc chyba wszystkie możliwe przepisy drogowe. Miała nadzieję, że jeszcze nie jest za późno. Przecież Thomas i Alek na jednej ulicy to oczywista katastrofa. Tylko co ona właściwie chciała zrobić? Musiała ułożyć na szybko jakiś plan. Zabrać stamtąd Thomasa, nie skrzywdzić nikogo z atakujących i jednocześnie nie wyjść na zdrajcę. Łatwizna. Jeszcze mocniej docisnęła gaz i poczuła kolejne wbicie w fotel. Pokochała ten samochód. Aż do tej pory nie zdawała sobie sprawy, że jest taki... idealny. Prawdopodobnie patrole wysłane przez Gestapo nie pędzą pod arsenał z maksymalną prędkością, więc będzie tam parę minut przed nimi. To powinno wystarczyć. W oddali zobaczyła stojącą na środku ulicy więźniarkę i usłyszała echo strzałów i jakieś niewyraźne krzyki. Nie było sensu pchać się w sam środek tego chaosu. Skręciła w boczną uliczkę, skąd nikt nie zauważy jej auta. Wysiadła, wzięła jeszcze trochę broni i pobiegła ratować ich wszystkich.
 
Gestapowcy nie spodziewali się, że ruszą na nich nie patrząc na konsekwencje. Zośka prowadził ich na pewną śmierć, ale to było jedyne wyjście. Musieli zbliżyć się do pojazdu. Mężczyzna z zasłoniętą do połowy twarzą wydał nowe rozkazy. Miał mocny głos, ale wydawał się młody. Alek nieco zwolnił w swoim biegu i skierował na niego swoją uwagę. To było głupie, ale wydawał się znajomy. Razem z oddziałem pozajmowali pozycje wokół samochodu, ale co chwilę leciała w ich kierunku seria strzałów. Większość przechodniów pouciekała, ale część została zabita. Wydawało się, że jest im wszystko jedno czy zabiją buntowników czy cywili. Alek zaczął się zastanawiać czy tacy ludzie w ogóle mają jakieś uczucia. To co robili było przerażające. Zośka chciał pomóc rannym, ale nie miał wyboru i musiał ich zostawić. Teraz musieli iść naprzód bez względu na wszystko.
Rudy leżał na podłodze w zabudowanej części dla więźniów. Bolał go każdy najmniejszy ruch. Pozostali siedzieli dookoła niego, ale teraz stłoczyli się w głębi pojazdu, aby zrobić więcej miejsca strzelcom. Nie chcieli im pomagać, ale chcieli wyjść z tego żywi.
- Co się dzieje?- spytał Rudy, wkładając w to mnóstwo wysiłku. Więźniowie szeptali między sobą.
- Zamknij się, jeśli chcesz żyć.- warknął gestapowiec, przeładowując broń.
Ich położenie było naprawdę dobre pod względem taktycznym. Leżeli na podłodze wystawiając karabin na zewnątrz i mając więźniów za sobą. Wystarczyło, że schylili głowy i mieli osłonę w postaci blachy przed nimi.
„Czy oni naprawdę próbują mnie odbić?”- myślał gorączkowo Rudy.
Póki co nie szło im chyba najlepiej.
 
Postanowili zmienić trochę taktykę. Wszyscy skupili się na jednym przeciwniku. Tak naprawdę to brunet będący najwyraźniej ich szefem, był najniebezpieczniejszy. Co ciekawe nie mogli go jednak trafić. Wszyscy jego ludzie osłaniali go zawzięcie, a on bez problemu unikał kul. Udało się jednak trafić kierowcę, który upadł bezwładnie na ziemię. Ich dowódca nawet na niego nie spojrzał.
- On jest jak maszyna. Jego w ogóle da się powstrzymać?- spytał któryś z chłopaków.
- Raczej nie, ale musimy próbować. Kończy nam się czas.- odpowiedział Zośka.
- Wystrzela nas jak kaczki.- stwierdził przerażony Anoda chowając się za budynkiem.
Byli w pobliżu auta, ale musieli zyskać na czasie, aby wyciągnąć Rudego.
- Trzymać pozycje.- stwierdził stanowczo gestapowiec.- Zostańcie w środku. Zależy im na więźniach. Jeśli tak bardzo tego chcą to niech spróbują podejść.
- Tak jest. Będziemy cię osłaniać.- usłyszał odpowiedź.
Rozejrzał się nie przestając strzelać. Szczerze? Nie tego się spodziewał, kiedy Michael powiedział mu, że przez tydzień będzie jeździć w więźniarce. Miał jedynie nadzieję, że Susanne siedzi bezpiecznie w budynku. „Jeśli coś jej się stanie to sam zabiję Göringa. Nie muszą się lubić, ale teraz kiedy nie ma przy niej nikogo, kto mógłby ją chronić, to właśnie Michael jest za nią odpowiedzialny. Mam nadzieję, że zamknął ją i nie powie jej, że zgłaszałem kłopoty.”- myślał Thomas. Chociaż musiał przyznać, że trochę adrenaliny było miłą odmianą.
Usłyszał jak te dzieciaki krzyczą coś między sobą i dopiero teraz poznał jednego z nich. Nie miał pojęcia, jak on się w ogóle nazywa. Wiedział jednak, że przyjaźnił się z tym Alkiem, który tak bardzo działał mu na nerwy. A może on też tu jest? Zaraz się okaże. Szedł naprzód trafiając bezbłędnie następnego buntownika. „To jeszcze lepsze niż ćwiczenia.”- pomyślał.
- Alek, biegnij w uliczki i weź chłopaków.- zdawało mu się, że to właśnie usłyszał. Nie mógł być pewien, ale odwrócił się gwałtownie w stronę, z której dobiegł głos. Zobaczył go. Thomas obdarzył go nienawistnym spojrzeniem, a na twarzy Alka pojawił się cień zrozumienia, który natychmiast ustąpił miejsca przerażeniu. Poznał go. Richter poczuł pewną satysfakcję i ruszył na niego.
 
Alek opuścił trochę broń. To był Thomas. Był tego pewien. Ale co on tutaj właściwie robił? Tak bardzo chciał go teraz zabić... ale nie mógł. Nieważne jak bardzo go nienawidził, to był chłopak Susanne i gdyby go chociażby zranił, to ona by mu tego nie wybaczyła. Nie zdziwiłby się nawet gdyby w ramach zemsty, chciała go za to zabić. Albo co gorsza ich wszystkich. Nie. To nie może się stać. Z tego co widział, Thomas raczej nie miał takich zahamowań, bo zdawał się nie zauważać już nikogo innego, podobnie jak lufa jego broni. Alek spanikowany zaczął się wycofywać, ignorując karcące i jednocześnie zdziwione spojrzenie Zośki.
- Zaraz wracam.- rzucił tylko w jego stronę i rzucił się biegiem w stronę najbliższej uliczki.
Thomas nie ruszył od razu. Obejrzał się w stronę więźniarki, nadal jednak unikając kul.
- Zależy wam na więźniach, prawda? To sobie ich bierzcie.- powiedział na tyle głośno, aby usłyszeli go wszyscy.- Głowy w dół, panowie.- dodał ciszej do swoich ludzi, a oni posłusznie zniknęli z pola widzenia. Richter odpiął od paska seryjny karabinek i wystrzelił kilka serii w stronę auta, przebijając plandeki zabezpieczające więźniów na wylot. Słychać było jak upadają na podłogę. Czas się zatrzymał. Zośka krzyknął i upadł na kolana. Poczuł, że to już koniec. Wszystko na nic. Zabili Rudego. Nie... on go zabił. Jakaś część jego umysłu kazała mu się poddać, przestać walczyć i uciec, póki jeszcze żyją, ale z drugiej strony nadal miał nadzieję, że Rudy jakimś cudem uniknął śmierci. Może leży tam ranny, ale żyje? Musi się upewnić.
 
- Osłaniajcie mnie. Mam coś do załatwienia. Wykończcie ich jeśli chcecie.- rzucił Richter i po chwili już go nie było.
Alek przez chwilę nie ruszał się, próbując wmówić sobie, że to nie stało się naprawdę. Przecież nawet ktoś taki jak Thomas powinien mieć jakieś sumienie, prawda? Jak w ogóle Susanne mogła go pokochać? To potwór. Alek nie mógł zastanawiać się za długo, bo usłyszał powolne, ale zdecydowane kroki. Wbiegł głębiej w uliczkę i próbował go zgubić. Słyszał strzały za sobą za każdym razem, kiedy znajdował się w polu widzenia gestapowca. Biegł i skręcał co chwila w przypadkowe uliczki. Szczerze? Nie spodziewał się, że jego rywal potrafi być taki szybki. „Pora popracować nad kondycją.”- myślał. Czuł na plecach oddech śmierci. Nie było co liczyć na pomoc chłopaków, ani na to, że Thomas sobie odpuści. Na pewno nie. Ich nienawiść do siebie nawzajem nie była żadną tajemnicą. Skręcił jeszcze raz, mijając pociski o centymetry i wpadł na kogoś. Złapał ją zanim upadła i podniósł wzrok spanikowany, a raczej śmiertelnie przerażony.
- Alek?- spytała zdziwiona Susanne.
- Powstrzymaj go, błagam.- wysapał i zostawił ją, uciekając w popłochu.
- Ale kogo?- spytała bardziej samą siebie.
Zrobiła jeszcze parę kroków i wyjęła broń. Obejrzała się, wyszła zza rogu i ktoś złapał ją śmiertelnie mocnym chwytem, przyciskając do ściany. Przystawił jej broń do skroni, ale ona nie była dłużna. Dopiero po chwili przyjrzała mu się uważnie.
- Tommy?- spytała zdzwiona.
Thomas był przygotowany, aby raz na zawsze pozbyć się problemu z tym natarczywym dzieciakiem, który nękał jego dziewczynę. Naprawdę chciał to zrobić i kiedy wydawało mu się, że tamten popełnił swój ostatni już błąd... spojrzał w oczy ofiary. Nie, w oczy swojej Susanne. Była przerażona. Bała się go i tego, co chciał jej zrobić. Puścił ją i odsunął się od niej jak oparzony. Zamierzał ją chronić, nigdy krzywdzić.
- Co ty tu robisz, mała?- spytał z troską.- Przepraszam. Nie chciałem cię przestraszyć.
Susanne nie odpowiedziała od razu, tylko wtuliła się w niego. Pociągnęła nosem i przełknęła łzy. Kamień spadł jej z serca. Żył. Był tutaj. Przy niej.
Odsunął ją na odległość ramienia i przyjrzał się jej uważnie.
- Kochanie, no co ty? Przecież wiesz, że nigdy bym cię nie skrzywdził. Proszę, nie płacz.- mówił patrząc jej w oczy.
- Wiem... cieszę się, że żyjesz.- powiedziała lekko łamiącym się głosem. Delikatnie dotknęła czarnego materiału i powoli zsunęła mu go z twarzy. Chłopak patrzył na nią i uśmiechnął się.
- Nie mów, że się o mnie martwiłaś.- odpowiedział próbując poprawić jej humor.- Urocza jesteś.
Pocałował ją delikatnie w czoło i znowu przytulił.
- Miałem nadzieję, że Michael podejdzie do tego z większą odpowiedzialnością i nic ci nie powie albo przynajmniej zamknie cię gdzieś, żebyś nie rzucała mi się na ratunek.- wyjaśnił.
- Właściwie to próbował mnie zatrzymać. Mówił, że sobie poradzisz, ale no wiesz... różnie bywa na wojnie. Bałam się, że nie zdążę, nawet nie wiedziałam, że tu jesteś. Nie widziałam cię kilka dni.- mówiła przejęta, jednak próbując się uspokoić.
- No tak. Michael mi tego nie ułatwiał, ale jestem pewien, że nie spodziewał się, że ktoś będzie na tyle głupi, by nas zaatakować.- mówił.- Muszę tam wracać i im pomóc.
- Nie rób tego Tommy. Za chwilę będą tu patrole z całego miasta. Sami dadzą sobie radę.- przekonywała Susanne, nagle przypominając sobie, że przecież reszta walczy o wolność Rudego. Złapała go za rękę i nie chciała dać mu odejść.
- Jestem żołnierzem, mała. Zresztą tak jak ty. Wiesz jak jest. Muszę tam iść i walczyć, ale za pięć minut jestem z powrotem, a kiedy wrócę to w ramach przeprosin zabiorę cię do tej nowej, drogiej restauracji w centrum. Kupię ci największy bukiet kwiatów jaki kiedykolwiek widziałaś i wszystko co tylko zechcesz. Zero pracy. Zero Michaela. Zero niebezpieczeństwa. Tylko my. Dasz się zaprosić?- spytał patrząc na nią wzrokiem, od którego nie mogła się nie uśmiechnąć. Kiwnęła głową.
- A teraz wybacz, moja pani, ale idę walczyć za ojczyznę.- zaśmiał się i podniósł do ust jej rękę.
- Nie idź. Proszę.- spróbowała go zatrzymać po raz ostatni.
- Wiesz, że muszę. Zaraz wracam, naprawdę.- zapewnił, a jego uśmiech powoli zanikał.
- Tylko uważaj na siebie. Wycofaj się, kiedy przyjedzie reszta.- poprosiła zdając sobie sprawę, że on nie odpuści.
- Niech będzie, a ty zostań tutaj przez pięć minut i nie pakuj się w kłopoty.
- Dobra.- odpowiedziała niechętnie.- Pięć minut, nie więcej.
Zanim się obejrzała już go nie było.
 
Zośka zaraz po tym, jak opanował szok i rozpacz, jakie zalały jego ciało, zebrał chłopaków i zaatakowali razem, likwidując dwóch gestapowców z więźniarki. Do walki dołączyło się też kilku patrolujących okolice policjantów. Udało im się nawet zabić kilku z nich. Od kiedy nie mieli u boku swojego szefa, nie szło im już tak dobrze. Trzeci gestapowiec wyskoczył z samochodu i ostrzeliwał ich z boku. Przy okazji udało im się zorganizować samochód, którym mógłby wrócić Rudy, pod warunkiem, że w ogóle jeszcze żyje.
- Pilnujcie tyłów. Zobaczę co z Bytnarem.- polecił Zośka, stawiając wszystko na jedną kartę i biegnąc w stronę auta. Opuścił klapę, za którą wcześniej chowali się strzelcy i... zamarł. Widok był okropny. Pełno ciał i krwi. Tadeusza przeszły ciarki.
- Janek?- spytała łamiącym się głosem.- Rudy? Żyjesz?
Cisza. „Nie, nie... to nie może się tak skończyć”- myślał przerażony. Nawet go nie widział. Podobno tu był, ale czy na pewno? Wskoczył do środka, aby nie robić za oczywisty cel i zaczął go szukać. Przez chwilę już myślał, że Rudego tu nie ma, ale potem go zobaczył. Wyglądał okropnie. Zośka klęknął przy nim i spróbował jeszcze raz.
- Janek, błagam powiedz, że żyjesz.
Brak reakcji. Oczy Zośki zaszły łzami.
- Wszystko... w porządku.- stwierdził Rudy z wielkim wysiłkiem.
Tadeusz spojrzał na niego zszokowany.
- Żyjesz?!- krzyknął uradowany.
- Na to w-wychodzi.- dokończył ciężko.
- Trzeba cię stąd zabrać.- stwierdził i wziął przyjaciela na ręce.- Wszystko będzie dobrze.
Wyskoczył z samochodu i ruszył szybkim krokiem w stronę auta jego przyjaciela. Nie zdążył się odwrócić, ale usłyszał strzał i poczuł obezwładniający ból w prawym ramieniu. Z jego gardła wyrwał się stłumiony krzyk, a rękaw jego płaszcza w błyskawicznym tempie zmieniał barwę na czerwoną. Nie zatrzymywał się. Był już tak blisko. Kolejny strzał. Chłopak z drużyny stojący obok niego, padł nieżywy na ziemię. Zośka znowu przyspieszył kroku. Usłyszeli syreny alarmowe i krzyki, a po chwili widzieli samochody patrolowe z karabinami wystawionymi przez okna. Tadeusz wrzucił Janka na tylne siedzenia i kazał kierowcy ruszać.
- Nasz kolega wrócił.- usłyszał Zośka gdzieś z tyłu i faktycznie tak było. Gestapowiec wrócił, ale gdzie był Alek? Zośka miał nadzieję, że jeszcze żyje.
Strzelali do wozów i wszystkich, którzy próbowali ich powstrzymać. Postrzelono kilku z nich, jeszcze kilku zabito, ale udało im się powstrzymać pościg za samochodem, którym ewakuowano Rudego i teraz była to zwykła strzelanina. Postanowili użyć granatów, jakie wczoraj przygotowali. Okazały się one zabójczo skuteczne, zwłaszcza w takiej ilości na raz, ale nie mieli szans z nimi wszystkimi. Musieli się wycofać. Uciec. Ponieśli ogromne straty wśród przyjaciół, ale mieli Rudego. Zośka i jego ludzie rozdzielili się, próbując uciec przed pościgiem. Mieli spotkać się w podziemiach, gdzie opatrzą Rudego i siebie nawzajem, mimo że ta część nie do końca była planowana. Teraz musieli tylko uciec, ale Zośka nie musiał się o to martwić. Robili to już nie raz i byli w tym naprawdę dobrzy. Gdyby było inaczej, to czy przeżyliby tutaj tak długo?

This is warWhere stories live. Discover now