Rozdział 23

255 13 5
                                    

Na dzisiaj zaplanowano spotkanie konspiracyjnego zarządu. Miało to być rutynowe zebranie, na którym mieli omawiać najbliższe akcje. Alek, Rudy i Zośka już parę dni temu postanowili spotkać się dwie godziny wcześniej i porozmawiać jak za dawnych czasów w domu Zawadzkiego. Janek jednak się nie pojawił. Alek i Zośka siedzieli w salonie czekając na przyjaciela, ale z każdą minutą coraz bardziej zaczynali się martwić.
- Nigdy się nie spóźniał.- mówił zaniepokojony Tadeusz.
- Spokojnie. Może zaspał? Przecież wiesz jak lubi sobie pospać.- uspokajał go Alek.
- Ale nie w dzień zebrania. Poza tym nie ma go już ponad godzinę. Niedługo powinniśmy wychodzić.- mówiąc to chodził niespokojnie po całym pokoju. Alek westchnął.
- To co proponujesz?- spytał.
- Sprawdźmy czy wszystko z nim w porządku. Pojedźmy do jego mieszkania.- zaproponował.- To jedyny i najprostszy sposób.
- Dobra, niech ci będzie.- odpowiedział Alek wstając z kanapy.- Ale jeśli się wścieknie to nie będzie moja wina.
Zośka nie był w nastroju do żartów. Wziął torbę z najpotrzebniejszymi mu rzeczami i ruszył do wyjścia.
Nie mieli samochodu, więc musieli zadowolić się spacerem. Na szczęście Rudy nie mieszkał daleko, a oni szli naprawdę szybkim krokiem, przez co dotarli tam po niecałych dwudziestu minutach. Budynek wyglądał tak jak zazwyczaj. Duży, szary i w niezbyt dobrym stanie, jak większość budynków w polskich dzielnicach. Weszli na klatkę, mając wrażenie, że to miejsce wydaje się za ciche. Nikogo nie było na podwórku ani w oknach. Zośka niemal wbiegł na górę. Zapukał nerwowo i odczekał chwilę. Brak odpowiedzi. Spróbował jeszcze raz.
- Janek? Wszystko w porządku?- niemal krzyknął przez drzwi Zośka.
Każda sekunda ciszy utwierdzała go w przekonaniu, że stało się coś złego. Zaczął niemal histerycznie uderzać w drzwi i krzyczeć.
- Panie Bytnar? Słyszy mnie pan?!
Wreszcie usłyszeli brzęk odsuwanych zamków i uchylono drzwi.
- Nic to nie da, chłopcze.- powiedziała smutno i cicho sąsiadka mieszkająca naprzeciwko Bytnarów. Oboje odwrócili się w jej stronę.- Zabrali ich w nocy. Już tu nie wrócą.
Nie odpowiedzieli. Nie rozumieli, tego co mówiła. Wydawało się to niedorzeczne, niemożliwe... a co jeśli jednak miała rację?
- Jak to... jak to ich zabrali?- spytał roztrzęsiony Alek, bo Zośka nie był w stanie się odezwać.- Kto?- spytał, choć bał się, że zna odpowiedź. Czuł jednak, że musi zapytać.
- Przyjechali tu dwoma samochodami. Nie jestem pewna, ale chyba było ich czworo. W mieszkaniu były jakieś krzyki, szamotaniny, spory hałas... a potem po prostu wyciągnęli ich stąd.- mówiła chowając się we wnętrzu domu.- Tu nie jest bezpiecznie. Wiem, że się przyjaźniliście. Pamiętam was, ale nie możecie już nic zrobić. Przykro mi, chłopcy. Wracajcie już do domu, nic tu po was. Nie róbcie tutaj scen, jeszcze ktoś zadzwoni na policję za naruszanie porządku publicznego, a wierzcie mi, naprawdę nie chcemy ich tutaj widzieć.- po tych słowach zamknęła drzwi. I to był koniec.
Zośka czuł jakby cały jego świat właśnie legł w gruzach. Miał już nigdy nie zobaczyć swojego przyjaciela? Potrzebowali Rudego. Był kimś, kto sprawiał, że Zośka i Alek nie próbowali się wzajemnie pozabijać i to jeszcze przed sprawą z Susanne. Janek trzymał ich razem, a teraz? Teraz potrzebował ich pomocy. Musieli coś zrobić, nie mogli przecież pozwolić mu umrzeć. Osunął się po drzwiach Bytnarów i usiadł na zimnej posadzce. Panowała ponura cisza, a Zośka próbował wszystko sobie poukładać. Wtedy właśnie przyszła mu do głowy bardzo niepokojąca, ale prawdopodobna myśl.
- A co jeśli to ta twoja zdradziecka przyjaciółeczka wysłała go na śmierć?!- czuł jak zbiera się w nim wściekłość. Znienawidził Alka w ułamku sekundy.
- Słucham?- spytał zdziwiony.- Gdyby tego chciała, już dawno bylibyśmy martwi. Wszyscy. Rozmawiałem z nią i wiem, że to nie ona. Nie możesz jej obwiniać za całe zło tego świata.- tłumaczył równie zdenerwowany Alek.
- Też z nią rozmawiałem i wiesz co?- Zośka poderwał się z podłogi i zrobił krok w stronę chłopaka.- Nie mam absolutnie żadnej pewności, bo ona jest po prostu niebezpieczna i powinieneś to wreszcie zrozumieć! A może ty jej pomagasz?! Latasz do niej i robisz wszystko, co ci powie, a nawet sprzedajesz przyjaciół.- rzucił to w jego stronę jak obelgę, która zabolała. Bardzo.
Zośka nawet nie zauważył kiedy Alek boleśnie uderzył go w twarz. Zatoczył się do tyłu i poczuł piekący, zapewne czerwony ślad, jaki mu zostawił jego przyjaciel.
- Jak możesz?!- spytał oburzony Alek.- Co ty w ogóle bredzisz?! Zaczyna ci już odbijać. Powinieneś się leczyć.
Zośka złapał go i przycisnął do ściany.
- Być może, ale to ty ciągle ściągasz na nas kłopoty, więc teraz dla odmiany nie wchodź mi w drogę. Może i tobie nie zależy, ale ja zamierzam go ratować i nie próbuj mi tego utrudniać... ani ty ani ta twoja zdrajczyni.
Alek popchnął go wystarczająco mocno, aby Zośka stracił równowagę i go puścił.
- Ja też nie zamierzam go tak zostawić, ale jeśli nad sobą nie zapanujesz to tylko pogorszysz sprawę.- stwierdził Alek i wyminął go.- To nie jest odpowiednie miejsce na takie dyskusje.- stwierdził zostawiając go samego.
Zośka patrzył w kierunku, w którym zniknął chłopak. Zastanawiał się, co powinien zrobić. Spotkanie. No tak. Zbiegł ze schodów i ruszył przed siebie. Jeszcze nigdy nie biegł tak szybko. Po kilku minutach czuł piekące zmęczenie. Nie mógł jednak odpuścić, nie teraz. Zobaczył w oddali dach budynku, do którego zmierzał, a raczej do jego piwnicy. Wpadł na posesję, podbiegł do tylnych drzwi i wszedł do podziemi. Na szczęście były tam dwa wejścia, tak na wszelki wypadek. W środku było już tłoczno, mimo że pomieszczenie było spore. Był spóźniony i spanikowany. Wszystkie oczy zwrócono na niego.
- Mają Rudego.- wydyszał.- Zabrali go dzisiaj w nocy.
Zapadła cisza. Niektórzy spojrzeli po sobie. Po chwili odezwał się dowódca.
- To... naprawdę wielka strata. Przykro mi.- mówił szczerym i spokojnym tonem.
Przez chwilę Zośka nie do końca rozumiał. Potem poczuł jakby ktoś wbił mu nóż w samo serce i to już nie pierwszy raz tego dnia.
- Zaraz. Nie spisujecie go chyba na straty? Musimy mu pomóc. Jeśli odpowiednio to zaplanujemy to uda nam się go odbić.- mówił niezwykle szybko, nieco histerycznie.
Dowódca popatrzył na niego współczującym wzrokiem i zrobił krok w jego stronę.
- W ostatnich dniach straciliśmy kilku żołnierzy. Niektórzy są twardzi i nic nie mówią, ale tortury jakie tam stosują, powodują że ludzie... po prostu mówią im wszystko, aby tylko przeżyć. Na pewno ktoś z naszych musiał podać jakieś nazwiska, w tym Rudego, bo Gestapo uderza w krótkich odstępach czasu i z niesamowitą precyzją. Tak już jest, ale naprawdę mi przykro, że trafiło akurat na niego. Nie możemy już nic zrobić, jedynie zachować czujność, bo nie wiadomo, kto będzie następny.- stwierdził.
Kilku innych mężczyzn stojących dookoła stołu z rozłożoną mapą, pokiwało delikatnie głowami.
- Musimy spróbować mu pomóc.- przekonywał Tadeusz błagalnym tonem.- To mój najlepszy przyjaciel.
Dowódca popatrzył mu chwilę w oczy.
- Jak chcesz to zrobić? Nie możemy pozwolić sobie na stratę kolejnych żołnierzy. Pawiak i aleja Szucha są zbyt dobrze chronione, nikt się tam nie dostanie.
- A więźniarki?- spytał Zośka po chwili namysłu, próbując każdego możliwego sposobu.
Dowódca westchnął i pokręcił smutno głową.
- Pomyśleli o wszystkim. Są zbyt dobrze opancerzone i jest tam zbyt wielu gestapowców, aby to mogło się udać. Dodatkowo jakiś czas temu znacznie zwiększono liczby patroli na ulicach. Wszystkie strategiczne punkty miasta mają dodatkową ochronę. To niemożliwe, aby zabrać kogoś z więźniarki albo któregoś z budynków bez wszczynania wielkiego alarmu, na który zjedzie się wojsko z całego miasta. Nikt nie wyjdzie z tego żywy. Naprawdę nam przykro Zośka, ale nigdy nie będzie zgody na taką ryzykowną, a raczej samobójczą akcję.
Zośka nie odpowiedział. Czuł w środku niepojętą i przytłaczającą pustkę, gniew i chęć do przeciwstawiania się wszystkiemu, co właśnie słyszał. Miał poczucie, że musi działać, a wszyscy dookoła wmawiali mu, że to już koniec i że już nigdy nie zobaczy swojego przyjaciela. Być może Alek miał trochę racji. To doprowadzało go do szaleństwa. Popatrzył zawzięcie w oczy dowódcy i powiedział z przekonaniem:
- Jak sobie chcecie. Nigdy nie sądziłem, że skreślicie go tak szybko. Nawet po tym wszystkim, co dla was zrobił. Po tym co zrobił dla naszego państwa i po tym jak był gotów zginąć za każdego z was, a wy nie chcecie nawet spróbować. Jeśli naprawdę nie chcecie mi pomóc to zrobię to sam. Nie potrzebuję do tego waszej zgody.
- Owszem, potrzebujesz.- powiedział Orsza podchodząc do Tadeusza.- Jestem twoim przełożonym. Zresztą nie tylko twoim. Chcieliście być częścią Szarych Szeregów, to nią jesteście. Wszyscy. I nie zrobicie nic, dopóki nie dostaniecie na to pisemnej zgody Naczelnika.
Zośka szukał ujścia dla swojej frustracji i wreszcie je znalazł. Złapał stojące najbliżej niego krzesło i rzucił nim na przeciwległą ścianę. Uderzyło w nią z hukiem i rozleciało się na kawałki. Spojrzeli na niego zszokowani.
- Uspokój się Zośka. Nie jesteś sobą. Powstrzymaj się zanim zrobisz coś, czego będziesz żałował.- mówił zdenerwowany Orsza, zachowując jednak dystans.
- Na przykład co? Przez cały ten czas walczyłem w imię Armii Krajowej. W imię wolności, rodziny, którą przecież byliśmy, a przynajmniej tak wtedy myślałem. Teraz widzę, że jesteśmy dla was tylko żołnierzami, których zawsze można spisać na straty. Zastąpić nas kimś innym.- rzucał oskarżeniami Zośka.
- Każdego da się zastąpić. Nawet mnie czy Naczelnika. Nawet Führera.- dodał po namyśle Orsza.- Taki jest porządek świata i pora się z tym pogodzić.
- Ale nie powinno tak być.- upierał się Tadeusz.- Powinniśmy walczyć do końca, za siebie nawzajem. Jeśli każdego po kolei będziemy spisywać na straty, to kto zostanie?
Cisza jaka zapanowała była... nieoczekiwana. Każdy myślał o tym samym. Ciężko było jednoznacznie stwierdzić kto ma rację. Zapewne obaj.
- Jesteś roztrzęsiony. Musisz odpocząć, przemyśleć to jeszcze.
- Już dość przemyślałem. Byłem taki naiwny. Zrobię to, co będę musiał i nic wam do tego.- powiedział wściekły, kierując się do wyjścia.
Jeszcze nigdy nie czuł się tak zdradzony, tak... samotny. Nie miał już nikogo. Stracił oddział, Rudego, który był teraz na łasce wrogów i Alka, z którym znów się poważnie pokłócił. Zagubił się gdzieś w tym wszystkim. Szedł ulicą, widział patrole służb. Był na tyle zdesperowany, by samemu próbować odbić Rudego, ale wiedział, że tylko da się zabić. Był po prostu... pokonany. I z tą myślą udał się do domu, czując na sobie ciężar porażki.
 
Alek siedział z twarzą schowaną w dłoniach. Próbował coś wymyśleć, ale naprawdę nie widział żadnego sensownego wyjścia z tej sytuacji. Nie poszedł na spotkanie konspiracyjnego zarządu, no bo po co? Zośka na pewno już tam był i coś organizował. Mimo wszystko, Alek nie miał co do tego zbyt dobrych przeczuć. Nawet dla niego, pomysł odbicia kogokolwiek z rąk gestapowców był po prostu szaleństwem. To nie miało prawa się udać. Na dodatek Zośka oskarżył go o zdradę, a to zabolało bardziej niż cokolwiek innego. Kiedyś byli po prostu grupą przyjaciół, nie myśleli o takich rzeczach. Po tej sprawie z Susanne trochę się w ich paczce popsuło, ale nie mógł jej o to winić. Ona była do niego taka podobna. Czasami miał wrażenie, że wszyscy dookoła niej byli źli, a ona jako jedyna stara się być lepsza, mimo tego że stała po niewłaściwej stronie barykady. Ona nie była z natury zła, ale wszyscy dookoła robili co mogli, aby była gorsza, taka jak oni. Jak mógł ją znienawidzić? Nie mógł. Pomimo że ten Thomas i Michael, którzy nie odstępowali jej o krok, już dawno powinni smażyć się w piekle. Czasami bał się, czy ona w ogóle jest przy nich bezpieczna, ale widocznie jest twardsza niż mogłoby się wydawać. Zośka może i jej nie znosił, ale Alek był całkowicie pewny, że to nie Susanne wydała Rudego. Kiedy z nią rozmawiał, zanim pojawił się ten palant Thomas, wydawała się naprawdę szczera. Przecież też jest człowiekiem. Od tego czasu nie potrafił się zbytnio na nią gniewać ani obwiniać jej o całe zło, jak miał w zwyczaju Zośka. Być może ona dałaby radę pomóc? Poznał ją na tyle, by stwierdzić, że nie ma aż tak łatwo, jak mogłoby się innym wydawać, ale musi chociaż spróbować z nią porozmawiać. Na pewno zrozumie, a być może zyskają silnego sojusznika w tej sprawie. Co ma jeszcze do stracenia? Niewiele.
Z tą myślą zerwał się z kanapy i zaczął zastanawiać się jak do niej dotrzeć. Ostatnio zakradł się do niemieckiej dzielnicy i dostał się w pobliże jej biura, ale nie mógł ryzykować ponownie. Poza tym zapewne Thomas tylko czeka, aby spotkać go jeszcze raz i zgodnie z ostatnią obietnicą, zwyczajnie go zabić. Przez ostatnie miesiące niemal zawsze widziano ją z kimś. Nigdy samą, co też stanowiło problem, podobnie jak wzmożone patrole na ulicach. Musiał coś wymyśleć, po prostu musiał. Tylko jak dostać się do jednej z najlepiej strzeżonych osób w Rzeszy?... Jego myśli przerwało delikatne pukanie do drzwi.

This is warWhere stories live. Discover now