Rozdział 24

290 16 4
                                    

Susanne znalazła wystarczająco długą przerwę w pracy, aby sprawdzić adres Alka i udać się do jego mieszkania. Poza tym i tak nie sądziła, aby po tym małym przedstawieniu, jakie urządziła, ktokolwiek próbował ją zatrzymać. Szła spokojnie, nie zwracając uwagi na ludzi dookoła. Niewiarygodne jak zmieniało się podejście do niej podczas jednego spaceru. W niemieckiej części wszyscy patrzyli na nią z podziwem i szacunkiem, natomiast kiedy wchodziła w polskie rejony, pojawiało się przerażenie lub niechęć. Susanne nosiła broń na widoku, co bardzo skutecznie chroniło ją przed ewentualną agresją. Poza tym całkiem lubiła się bić i wychodziło jej to naprawdę dobrze. Weszła do zadbanej kamienicy i przypomniała sobie, że rodzina Dawidowskich prowadzi fabrykę broni, z której mają naprawdę imponujące przychody. Z tego co wiedziała to właśnie jej matka- Monika Hitler sprawiła, że fabryka zyskała wpływowych klientów i rozrosła się w szybkim tempie. Nie pamiętała dokładnie, ale chyba zrobiła to jeszcze przed poznaniem jej ojca. Było to naprawdę imponujące. Ciekawiło ją życie jej matki zanim wplątała się w sidła tej rodziny i stwierdziła, że musi ją o to dopytać, chociaż wątpiła, aby udało jej się zrobić to osobiście.
Stanęła przed zdobionymi drzwiami i zapukała delikatnie. Nie chciała przyprawiać Alka o zawał serca. Gdyby zapukała w swoim stylu to być może pomyliłby ją z Gestapo, a tego przecież starała się uniknąć.
- Alek? Możemy porozmawiać? To ważne.- mówiła cicho i spokojnie, aby nie wzbudzać zainteresowania sąsiadów.
Usłyszała kroki, a po chwili drzwi lekko się otworzyły. Alek stał w środku, gotowy do ewentualnego zatrzaśnięcia drzwi i ucieczki.
- Susanne?- spytał niepewnie.
- Tak. Muszę ci coś powiedzieć.- odparła spokojnie.- Mogę wejść?
Drzwi otworzyły się niemal na całą szerokość i Alek przyjrzał się jej uważnie.
- Ja w pokojowej sprawie. Mogę oddać ci broń, jeśli dzięki temu poczujesz się lepiej.- uśmiechnęła się lekko.
- Jesteś sama?- spytał. Brzmiał jakby był bardzo zmęczony, a może przygnębiony? Sama nie wiedziała.
- Tak.- odpowiedziała, a on dał jej znak, żeby weszła i zrobił jej miejsce.- Dzięki.
- Susanne... ja też muszę z tobą porozmawiać.- brzmiał naprawdę żałośnie i zaczęła się zastanawiać czy on już wie.
- Złapali Bytnara. Widziałam go, Alek.- powiedziała ponuro patrząc gdzieś w bok.
- Zaraz, widzieliście się?- spytał zdziwiony.
- Tak. Niestety. Nie jest dobrze. Michael powiązał Janka z wami... ze mną.- dodała.- A teraz chce, cierpiał. On... Michael próbował go dzisiaj zabić na moich oczach.
Alek nie wiedział co ma odpowiedzieć. Usiadł na kanapie i nie mógł zebrać się w sobie. Domyślał się, że jest źle, ale nie wiedział, że aż tak.
- Ale... czy on...- nie mogło mu to przejść przez gardło. Po prostu nie dał rady dokończyć.
- Żyje.- rzuciła szybko Susanne.
Był jej za to wdzięczny, że po prostu go rozumiała. Że oszczędzała mu tego i że w ogóle miała odwagę przyjść tutaj i o wszystkim powiedzieć. Podziwiał ją za to.
- Całe szczęście.- powiedział opierając ręce na kolanach i chowając w nich twarz.
- Dzisiaj udało mi się to powstrzymać, ale nie wiem jak długo to zadziała. Prosił, żeby wam powiedzieć, więc jestem, ale nie mogę mu pomóc. Nie w Gestapo.
- Przecież jesteś córką Führera! Musi być jakiś sposób, żeby go wyciągnąć.- mówił poruszony.
- Gdyby przetrzymywał go Wehrmacht albo SS albo jakakolwiek inna instytucja to mogłabym coś pokombinować, ale nie w Gestapo. Nie mam tam żadnej władzy. Ma ją za to Michael i jego ojciec, a oni raczej za mną nie przepadają.- wyjaśniła.
- Jak to?- spytał zdziwiony.
- No wiesz to kara za ostatnią interwencję. Wtedy w domu Rudego. Uratowałam ich wtedy przed szalejącym Thomasem, a cenę za to płacę do dziś.
Alek podniósł głowę i obrzucił ją badawczym spojrzeniem.
- Jak to możliwe, że przebywasz z takimi bydlakami, a nie jesteś jak jedna z nich?
Susanne uśmiechnęła się smutno.
- Tak naprawdę, to jestem jedną z nich i pewnie już zawsze będę, ale mam ludzi, o których się martwię. Poza tym nie lubię zadawać bólu. Robię to tylko wtedy, kiedy muszę.
- Nie zawsze jest łatwo, nie?
- Nie zawsze.- przyznała.- Zwłaszcza gdy masz w sobie pół niemieckiej i pół polskiej krwi. Ja jestem z tego dumna, ale niektórzy nazywają takich jak ja mieszańcami.
- Nie masz się czego wstydzić.- stwierdził.- Polska krew to coś wyjątkowego.
- Wiem... chciałabym, żebyście byli wolni. Zasługujecie na to.- wyznała.
Alek wydawał się zaskoczony.
- Kiedyś będziemy... Pewnie wiele byś zmieniła będąc Führerem.
- Prawie wszystko.- odpowiedziała.- Ale nie patrzę na siebie w ten sposób... Rudego wsypał jeden z waszych. Przynajmniej tak mówił Michael. Nie chciałabym, żebyście myśleli, że mam z tym coś wspólnego.
- Ja cię o to nie oskarżałem. Domyślałem się, że to nie ty. Zośka był trochę innego zdania, ale nim nie trzeba się przejmować, ostatnio szaleje o byle co.- tym razem on się uśmiechnął.- Czy twoim zdaniem są jakiekolwiek szanse, żeby go odbić?- spytał po chwili, zupełnie poważnie.
- Raczej niewielkie, ale gdybyście mieli odpowiednio dużo ludzi i dobry plan to szanse nieco wzrastają. Muszę cię jednak uprzedzić, że jeśli podejmiecie taką próbę, nieważne czy udaną czy nie, to Göring i mój wujek będą chcieli krwi, jeśli nie waszej to mieszkańców miasta. To taka zasada, o której nie możecie zapominać.
- Wiem.- odparł przygnębiony.- Ale to nasz przyjaciel i musimy chociaż spróbować.
Susanne pokiwała delikatnie głową.
- Planuję odwiedzić go jutro na Pawiaku. Przyniosę tam trochę leków z naszej kliniki i porozmawiam z lekarzem, aby odpowiednio się nim zajął.- powiedziała wstając.
- Zaraz, nie chcesz pomóc nam opracować jakiś plan?- spytał zdziwiony.
- A ilu macie ludzi?
To było bardzo dobre pytanie, ale odpowiedź była zwyczajnie rozczarowująca.
- Noo... niewielu. Naprawdę niewielu.
- Potrzebujecie co najmniej trzydziestu albo i więcej, żeby mieć szanse z jedną więźniarką. Te samochody to istne fortece na kołach. Nawet nie myślcie o włamaniu się na Pawiak albo do siedziby Gestapo. Musicie zaatakować ich podczas jazdy.
- A nie mogłabyś ich jakoś zatrzymać albo przekierować?- spytał.
- Mnie tam nie będzie. Nie mogę wam pomóc w sposób o jakim myślisz. Jeśli znajdziecie ludzi, mogę wam pomóc ze szczegółami planu, podrzucić trochę broni albo dać konkretne informacje, ale nie będę walczyć z moimi ludźmi. Zabiją mnie za to.
- Ale... myślałem, że...
- Zamierzam jeszcze trzymać Michaela z dala od Bytnara, ale nie wiem na ile to wyjdzie. To naprawdę wszystko, co mogę zrobić. Przykro mi, Alek. Miałam nadzieje, że spotkamy się w przyjemniejszych okolicznościach.
- Poczekaj. Proszę, pomóż mu. On zawsze w ciebie wierzył.- przekonywał.
- Pomogę, ale nie mogę pokierować tą akcją. Mogę wam jedynie podpowiedzieć w pewnych kwestiach, ale nie zrobię za was tej roboty ani nie podejmę za was żadnej decyzji. Sami musicie przemyśleć, czy jesteście pewni, że chcecie to zrobić. Niesie to za sobą ogromne ryzyko, a i tak nie ma żadnej gwarancji, że to się uda.
- W porządku, ale w takim razie będziemy cię jeszcze potrzebowali, kiedy opracujemy jakiś plan, żeby omówić szczegóły.
- Mogę przyjść jutro wieczorem.- stwierdziła.- Oczywiście jeśli się zdecydujecie.
- A tak. Jasne. Wpadnij wieczorem, do tego czasu zorganizujemy ludzi i jakiś plan.
- Na to liczę.
Uśmiechnęli się do siebie i Susanne skierowała się do wyjścia.
- Muszę lecieć.- powiedziała.- Nie skończyłam jeszcze pracy na dzisiaj.
- Na pewno? Może się czegoś napijesz? Może kawy?- spytał, zupełnie jakby czytał jej w myślach, ale nie powinna zostawać.
- Cały poranek o niej myślałam, ale teraz chyba sobie odpuszczę. Za dużo wrażeń jak na jeden dzień.
Zapadła krótka cisza, więc podeszła do drzwi, ale chłopak ją zatrzymał.
- Susanne... dziękuję, że chociaż próbujesz mu pomóc... że nie skreślasz go jak inni.- mówił trzymając delikatnie jej rękę.
- Nie zasłużył na to.- odpowiedziała.
Alek sam do końca nie umiał zapanować nad tym, co czuje i co właściwie planuje zrobić. Był zagubiony i poczuł, że znalazł kogoś, kto sprawi, że może poczuć się lepiej. Podszedł do niej bliżej i po prostu ją szczerze przytulił. To było naprawdę dziwne i prawdopodobnie nie na miejscu, ale czuł się przy niej bezpieczny, a wszystkie problemy schodziły na drugi plan. Nie powinno tak być i doskonale o tym wiedział, ale nie zamierzał robić czegokolwiek, aby to zmienić. Stali tak, sami nie wiedząc jak długo.
- Nic mu nie będzie. Zobaczysz. Wróci tu cały i zdrowy.- powiedziała spokojnie.
- Nawet nie wiesz jak chciałbym, aby tak było.- odpowiedział.
Puścił ją delikatnie. Patrzyli na siebie jeszcze przez chwilę, po czym Susanne opanowała się i stwierdziła:
- No to może ja już pójdę.
- Jak wolisz.- odpowiedział posyłając jej jeden ze swoich uśmiechów i otworzył jej drzwi.- Tylko mam nadzieję, że jutro pojawisz się bez swojej obstawy.- mówił stojąc na progu mieszkania.
- Jeszcze trochę i pomyślę, że za nimi nie przepadasz.- odpowiedziała opierając się o balustradę na klatce schodowej.
- Skąd taki pomysł? Absolutnie nie, poza tym nie masz się czego obawiać. Dasz radę sama.
Ostatni raz popatrzyli na siebie i Susanne zniknęła na niższych piętrach.
 
Zośka nie miał pojęcia co robić. Włóczył się po mieście już od kilku godzin, nie mogąc znaleźć miejsca dla siebie i swoich rozbieganych myśli. Przeszedł dwa razy trasą, którą pokonuje więźniarka, ale mimo to nie był w stanie wybrać najlepszego miejsca na atak. Z każdą minutą coraz bardziej zaczynał rozumieć, jak trudne i niemożliwe będzie sprowadzenie Rudego do domu. Z jednej strony był zły na Alka, ale z drugiej potrzebował przyjaciela u swego boku... i to bardzo. Zwłaszcza teraz, kiedy aresztowano jednego z nich, pozostali powinni trzymać się razem. Miał trochę czasu, aby to wszystko przemyśleć. Poczuł mieszankę wstydu i rozpaczy. Powinien pójść i z nim porozmawiać. Wiedział to, ale... jeszcze nie teraz. Wszedł do pobliskiego parku i poszedł na jeden z drewnianych mostków prowadzących nad małym strumyczkiem. Oparł się na nim i zapatrzył w wodę. Musiał oczyścić umysł, zacząć myśleć racjonalnie. Zamknął oczy i zobaczył wszystkie te wspaniałe chwile, jakie przeżyli we trójkę. Kiedyś było tak... idealnie, a teraz cały jego świat legł w gruzach. Był sam. Jakim cudem miał uratować przyjaciela w pojedynkę? Nawet gdyby miał cały batalion, czy to by wystarczyło? Nie miał pojęcia. Zazwyczaj bez problemu opracowywał plany akcji, ale dzisiaj nie był w stanie stworzyć niczego sensownego.
Usłyszał za sobą kroki, ale nie otworzył oczu.
- Zośka?
To był głos jednego z chłopaków z drużyny.
- Zostawcie mnie. Jeśli wy też zamierzacie przekonywać mnie, że już wszystko stracone, to po prostu odejdźcie. Dość już się nasłuchałem.- stwierdził szorstko.
-Wiesz, właściwie to chcemy ci pomóc. Oczywiście jeśli masz jakiś plan i naprawdę chcesz to zrobić. Jakby nie patrzeć Rudy był i jest też naszym przyjacielem i powinniśmy za niego walczyć.- wyjaśnił chłopak.
Zośka odwrócił się do nich i obrzucił ich podejrzliwym spojrzeniem.
- Tak nagle zmieniliście zdanie?- spytał.- Na zebraniu jakoś żaden z was nie uważał tego za dobry pomysł.
Spojrzeli po sobie trochę zmartwionym i trochę zawstydzonym spojrzeniem.
- Potrzebowaliśmy czasu. Teraz jesteśmy już pewni, co trzeba zrobić.- odezwał się drugi.
- Nawet jeśli trzeba będzie przeciwstawić się rozkazom Naczelnika? Bo zapewne będzie trzeba, a ja nie będę się wahał.- dodał stanowczo Tadeusz.
- Tak. Nawet wtedy.
- Świetnie.- stwierdził Zośka po chwili ciszy.- Ilu z was się na to pisze?
- Siedmiu, ale może uda się jeszcze kogoś zwerbować.
- Razem ze mną będzie ośmiu. To niewiele. Idźcie i porozmawiajcie jeszcze z innymi. Potrzebujemy każdego.- zarządził.
- A co z bronią?- spytał jeden z nich.
No tak. Potrzebowali broni. Każdy z nich miał przynajmniej jeden karabinek, odebrany gestapowcom podczas różnych akcji. Ale to za mało. Normalnie udostępniono by im broń na czas akcji, ale to była sytuacja wyjątkowa. Musieli działać wbrew rozkazom i byli zdani sami na siebie. W każdej kwestii. Może Alek mógłby pomóc? W końcu jego ojciec prowadzi fabrykę broni. Kolejny argument, aby się z nim pogodzić tak szybko jak to możliwe.
- Ja zorganizuję broń. Nie musicie się o to martwić.- stwierdził Zośka.- Pozyskajcie tylu ludzi ilu się da i przyjdźcie do mnie jutro. Opracujemy szczegółowy plan.
Jeden z chłopaków wydawał się wyraźnie zmieszany, kiedy spytał:
- A co z Alkiem? Nie pojawił się, a jestem pewien, że dołączyłoby się do nas znacznie więcej osób, gdyby on też brał w tym udział.
Zośka patrzył na niego w milczeniu, po czym odpowiedział:
- Porozmawiam z nim. Pokłóciliśmy się, ale jestem pewien, że jemu też zależy. Dołączy do nas, a my spotkamy się jutro. Ze wszystkimi.
Chłopcy kiwnęli głowami i zostawili go samego.
Zośka powinien się teraz martwić i analizować wszystkie możliwości działania, jak to miał w zwyczaju, ale zamiast tego opanował go... spokój. Poczuł, że zaczyna tlić się w nim płomyczek nadziei.

This is warDonde viven las historias. Descúbrelo ahora