Rozdział dwudziesty siódmy

8.3K 289 15
                                    

Lizzie zmęczona usiadła na kanapie i odgarnęła spocone włosy z twarzy. Od rana szukała sobie zajęcia, aby czymś zająć myśli, aż wreszcie stwierdziła, że posprząta zagracone mieszkanie Emily. Jej przyjaciółka nigdy nie umiała utrzymać porządku dłużej niż przez kilka godzin; Lizzie śmiała się z niej, że potrafiła zrobić bałagan nawet z jednej rzeczy. Emily zaparcie twierdziła, że tylko wielkie umysły potrafią zapanować nad chaosem wokół siebie i już będąc nastolatką przestała okłamywać siebie i innych, że kiedykolwiek coś się zmieni.

Lizzie nalała sobie zimnej wody i rozejrzała się dookoła nie mogąc uwierzyć, że to ta sama kawalerka, do której przyszła kilka dni temu z płaczem. Nie sądziła, że samo pochowanie, rozrzuconych bez ładu rzeczy, zrobi aż taką różnicę. To samo stało się w malutkiej łazience, w której wystarczyło wyrzucić przeterminowane kosmetyki, aby dało się w niej zrobić więcej niż jeden krok. Wzrok Lizzie powędrował w kierunku trzech okien, które zostawiła sobie na sam koniec. Były one tak brudne, że nawet nie wierzyła, aby Emily kiedykolwiek zbliżyła się do nich ze szmatką, ale tym lepiej dla niej. Praca fizyczna sprawiała, że chociaż na chwilę zapominała o bólu, który wręcz rozdzierał jej klatkę piersiową.

Usłyszała, że jej telefon wibruje i z lekkim wahaniem zerknęła na wyświetlacz. Chociaż zablokowała numer Jamesa – po ich ostatniej, bardzo krótkiej rozmowie – to i tak za każdym razem bała się, że zobaczy na ekranie jego imię. Wypuściła wstrzymywane powietrze, widząc, że to jedynie wiadomość od Emily, która kazała jej wreszcie wyjść na zewnątrz. Lizzie nic jej nie odpisała; wiedziała, że przyjaciółka ma rację, ona sama też miała już dość tego siedzenia w mieszkaniu, ale... bała się.

Bała się, że gdy pójdzie na spacer, do sklepu, czy gdziekolwiek indziej, to go spotka. Było to irracjonalne zachowanie z jej strony, ale nie potrafiła przezwyciężyć tego strachu. Doskonale zdawała sobie sprawę, że szansa na to, że wpadnie na Jamesa w tak ogromnym mieście jak Nowy Jork jest nikła, lecz w żaden sposób jej to nie przekonywało. Przez ostatnie kilka dni, nie robiła nic innego, jak tylko ukrywanie się. Wyniosła się ze swojego mieszkania i chwilowo pomieszkiwała u Emily; ciesząc się, że James nie zna adresu jej przyjaciółki. Wzięła też wolne w pracy i zablokowała numer jego oraz jej ojca. Starała się zrobić wszystko, aby zapomnieć o tym co się stało.

Lecz nadaremno.

Nie potrafiła zapomnieć tamtego dnia. Tego bólu jaki czuła, gdy w wyszukiwarce znalazła zdjęcia z balu, na których James, Edward i jej ojciec, stoją pewni siebie, ubrani w eleganckie garnitury i patrzą wprost w obiektyw aparatu. Lizzie nie mogła odwrócić wzroku od ich twarzy, na których widniały szerokie uśmiechy. Czuła się jakby te uśmiechy, wręcz były wymierzone w jej kierunku. Biedna, głupia Lizzie, znów dała się nabrać. Musieli mieć z niej niezły ubaw na balu, nabijając się z jej naiwności.

Podniosła dłonie do twarzy i poczuła, że są mokre od łez. Otarła je szybko i wstała z kanapy, rozglądając się po salonie. Wybrała najbardziej zakurzone okno i zaczęła je myć; szorowała je tak energicznie jakby w ten sposób mogła pozbyć się nie tylko brudu, ale i bólu, który towarzyszył jej nieustannie od kilku dni.

Przypomniała sobie jak się czuła te kilka miesięcy temu, gdy postanowiła odejść od Jamesa. Wtedy była pełna nadziei i energii, której teraz kompletnie jej brakowało. Najchętniej zwinęłaby się w kłębek i czekała aż ta przejmująca ją rozpacz przeminie. Wiedziała skąd taka różnica; ostatnim razem odchodziła od męża, dla którego poza seksem nie znaczyła nic. Nie rozmawiał z nią, nic o niej nie wiedział, a większość czasu traktował ją tak jakby nie istniała. Za to teraz, dał jej posmakować tego jak to jest być kochaną; jak to jest mieć kogoś, komu można zaufać i kto będzie nas wspierać na dobre i na złe.

Odrzucona (ZAKOŃCZONE)Hikayelerin yaşadığı yer. Şimdi keşfedin