05. Fortuna toczy się kołem

50 4 5
                                    

–nie przesadzaj– parsknęłam śmiechem, zajadając się orzechami w przyprawach, które przywieźli mi rodzice dobry tydzień temu. Właśnie rozmawiałam z mamą przez kamerkę, gdyż akurat miała dzień wolny od pracy. Ciemnowłosa kobieta uśmiechnęła się z rozczuleniem, najwyraźniej ucieszona słowami lekarza, z którym rozmawiała jakieś dziesięć minut wcześniej.

–nie przesadzam, pyśka– skrzyżowała ramiona na klatce, wymachując mi przed oczami drewnianą łyżką, którą właśnie mieszała zupę, swoją drogą, moją ulubioną. Znowu zdusiłam w sobie chęć śmiechu i westchnęłam z utęsknieniem, nie mogąc się doczekać, aż znowu tam będę. Usiądę w naszej kuchni, pogłaszcze za uchem naszego Mruczka i po prostu będę cieszyła się tym, że jestem znowu wśród swoich. Choć teraz mogłam też nazwać moim domem szpital, ale wciąż był on tym drugim. Mniej przeze mnie lubianym.

–przesadzasz– przymknęłam beztrosko powieki, czując na twarzy przyjemny, czerwony wietrzyk. Lato oraz koniec szkolnego właśnie zbliżały się wielkimi krokami, co oznaczało wolne także dla mnie. W końcu bez żmudnych prac domowych i zatroskanych nauczycieli, którzy co jakiś czas podpytywali o to, co u mnie, jak się czuje itd. Ahhh, nie chciałam, żeby ktokolwiek się tym przejmował, bo tłumaczenie się każdemu z własnego samopoczucia było conajmniej udręczeniem, ale co miałam na to poradzić?

Kurczę, orzeszki mi się skończyły. Z miną zbitego psa wyrzuciłam do śmietnika puste opakowanie, gdy mama nagle zmarszczyła lekko brwi.

–kto ponabijał ci takie siniaki?– spytała z prowadzącym niedowierzaniem w głosie, przez co odruchowo spojrzałam w tamtą stronę zszokowana. Faktycznie. Pod moim kolanem i po boku uda rozciągał się wielki, fioletowo-żółty siniak. Wzruszyłam lekko ramionami.

–nie wiem, chyba niedobór żelaza– rzuciłam bez większego zastanowienia. Mama popatrzyła na mnie grzmocącym wzrokiem. Przysięgam, gdyby tylko mogła zabijać spojrzeniem to zginęłabym zapewne w wieku niemowlęcym. Nie byłam zbyt spokojnym niemowlakiem, jednak nie przypominałam jej o tym, tylko podrapałam się po policzku i odchrząknęłam cicho.

–jak z Peterem i Jane?– zmieniła szybko temat, odzyskując swoją niezmienną pogodę ducha. Posmutniałam z lekka, uśmiechając się słabo.

–Peterowi grozi wózek na jakieś 99%, ale z Jane jest lepiej, jeśli będzie tak dalej, to za dwa tygodnie dostanie wypis i skierowanie do neurologa– wyjaśniłam, siadając pośród białej pościeli. Otrzepałam ją z okruszków, w myślach stwierdzając, że w długich spodniach było już naprawdę gorąco.

–Oh, biedny Peter.. a taki pozytywny jest– westchnęła cicho zmartwiona. –przynajmniej z Jane jest lepiej, silna dziewczyna.. jak ty– choć tego nie pokazała, mogłam wywnioskować, że czuła żal w środku serca. Umiałam to wyczytać z jej tonu, jednak zastanawiało mnie, czemu. Bo nie było jej tutaj ze mną? W porządku, mogłam jej to wybaczyć. Bo miałam wadę serca, której nikt nie umiał przewidzieć, i której nikt nie planował? Spoko, dla mnie to żaden problem. Trafiło się mnie, tyle. To, że zabierało mi lata największej radości, to już nie ważne.

–słuchaj, będę chyba kończyła, muszę się przebrać i chciałabym jeszcze wyjść na dwór, dopóki.. No wiesz.. jesteśmy tutaj w trójkę.. kocham was– pomachałam powoli do ekranu, co moja mama odwzajemniła, a po chwili ekran zrobił się czarny, wyświetlając jedyne ikonkę zerwanego połączenia oraz wielki napis „POŁĄCZENIE ZOSTAŁO ZAKOŃCZONE
1:57"

Zagryzłam od środka policzek, czując doskwierający mi upał. Wobec tego sięgnęłam do szafeczki, grzebiąc w poszukiwaniu spodenek i jakiejś koszulki. Po chwili wygrzebałam z tej sterty ciuchów zwykle, jeansowe spodenki oraz jakiś top na ramiączkach. Na moje nieszczęście był on żółty w jakieś cienkie paski, ale później przypomniałam sobie, gdzie byłam. W szpitalu, a tutaj nikt nie zwracał uwagi na to, jak się ubierasz.

❝ arytmia naszych żyć ❞ 2023 WATTY[zakończone/w trakcie korekty]Where stories live. Discover now