07. Obiecałam coś gwiazdom

42 5 0
                                    

Odkąd Peter był w stanie, w jakim był, moje życie zaczęło się walić. Nie miałam siły walczyć o swoje własne zdrowie, skoro wystarczył jeden zły ruch, by wszystko przekreślić. Tym bardziej bolało mnie to, że przez cały czas byliśmy dziećmi specjalnej troski, a gdy dochodziło co do czego, to nikt z najlepszych lekarzy nie umiał nam pomóc. Kupa pieniędzy, nowych leków, tylko i wyłącznie po to, by później usłyszeć, że coś poszło nie tak.

Od tamtego czasu praktycznie nie widywałam Jane, która dostała wypis do domu. Można powiedzieć, że od tamtego czasu nasze drogi się z lekka rozeszły—ona cały czas bujała z głową w chmurach, pogrążona w swojej rozpaczy. Nie dziwiłam jej się, ja także to przeżywałam. Ale starałam się iść za myślą, że Peter by tego nie chciał, jakkolwiek to absurdalnie brzmiało. Najważniejsze było to, że żył—albo wegetował. Przejechałam czubkiem języka po górnych zębach, myśląc nad tym, jak dziwnie to brzmiało w odniesieniu do zwykłego człowieka.

–Powinnaś przestać tyle nad tym rozmyślać, wiesz?– Nathaniel, jak zwykle pojawił się znikąd, przynosząc mi ciepłą herbatę. Można powiedzieć, że od operacji Petera tak trochę o nas dbał(o mnie i Jane rzecz jasna), ale nigdy nie zastanawiałam się, czemu. Właściwie, nie miałam czasu nad tym pomyśleć.

–wiem, ale nie umiem..– wyznałam, tępo wbijając wzrok w kubek. Moja pierwsza faza żałoby, czyli rozpacz, już minęły, pozostawiając po sobie jedynie smutek i tęsknotę za przyjacielem. Nawet nie mogłam do niego pójść—wczoraj wieczorem przetransportowali go do specjalistycznego szpitala w innym stanie, co nas przybiło, ale równocześnie było to nasze światełko w tunelu. Nawet nie chciałam wiedzieć, co myślała o tym jego rodzina. Gdy wczoraj zobaczyłam panią Marianne, myślałam, że widzę jej siostrę bliźniaczkę, o której nie miałam pojęcia—opuchnięta na buzi od płaczu, z zaciśniętymi zębami i papierami w ręku, nawet nieco bardziej.. hm, pulchna, niż ostatnio. Ja oraz Jane wiedzieliśmy, że kobieta reagowała na stres bardzo źle, którego dodatkowo się jej uzbierało.

–rozumiem, Livka.. napij się chociaż, żebyśmy mieli pewność, że się nie odwodnisz– poprosił stosunkowo cicho, wyciągając z kieszeni telefon, który ciągle wydzwaniał pod wpływem nowych powiadomień. Wywróciłam oczami, w duchu dziękując, że moja rodzina dawała mi rozgryźć tą sprawę w swojej samotni.

–odpisz tej swojej dziewczynie, bo mnie zje następnym razem, gdy tylko mnie zobaczy– wypaliłam z rozkojarzeniem, nawet nie zwracając uwagi na to, co właśnie powiedziałam. Wstałam z łóżka, zbierając porozrzucane w pokoju kartki, po czym wyrzuciłam je do śmietnika.

Poniekąd Nate miał racje, powinnam cokolwiek wypić, by się nie odwodnić. Poza tym dostałam już wywód od pielęgniarki na temat zgubienia przeze mnie czterech kilogramów w ciągu dwóch tygodni, ale bez przesady. Nie byłam przecież z porcelany, prawda?

–nie jesteśmy razem.. znaczy pokłóciliśmy się– wypalił przybity chłopak. Przez chwile poczułam, jakbym dostała prosto z liścia twarz—cholerka. Byłam tak bardzo nietaktowna.. Peter napewno by wymyślił, jak delikatniej ująć to w słowach. Lepiej. Zapewne Jane by mu pomogła bardziej wyszukanymi słowami..

Przestań o nich myśleć. Skup się. Odetchnęłam głęboko.

–przepraszam, nie wiedziałam, że..wy..– zaczęłam się tłumaczyć, czując, jak ze wstydu zapiekła mnie buzia. Nate uniósł brew, jak to miał w zwyczaju, gdy czegoś nie rozumiał, albo był zdziwiony. Niby małe szczegóły, ale dało się wyłapać.

–ah, nie przepraszaj, Livka! Zrobiła mi awanturę o taką bzdete, że.. w ogóle chodź, usiądź tutaj– poklepał miejsce obok siebie, które posłusznie zajęłam. Gdy to zrobiłam, delikatnie dotknął mojego policzka.

–słuchaj, Livka.. Peter, przed operacją kazał mi dbać o ciebie oraz Jane, na wypadek, gdyby mu się coś stało.. więc to robię– zaczął, delikatnie przegryzając swoją dolną wargę, jakby się zastanawiał. Zaczerpnęłam głębiej powietrze.

–mam nadzieje, że wiesz, o co mi chodzi. Do rzeczy, nie chce widzieć cię smutniej i w tym stanie, gdy prawie się topisz w swoich starych ciuchach. Wiem, że bez niego ci ciężko, ale musisz teraz zadbać o siebie, wiesz? A Peterowi napewno lepiej zrobiłaby wieść o tym, że wychodzić, niż o tym, że cię kroją pod okiem kardiochirurga– dokończył swoją wypowiedz, wprawiając mnie w nie małe osłupienie. Czyli.. Peter mu kazał o nas zadbać? Przeczuwał coś? Ugh, mniejsza o to, czemu zgodził się w ogóle na operacje, skoro niosła ona za sobą takie ryzyko? Bez sensu. Odsunęłam się od chłopaka, czując zbierające się w moich oczach łzy.

–dziękuje, ż-że mi to mówisz..– wyszeptałam głosem, który drżał z nadmiaru emocji. —ale muszę zostać sama, dobrze? Ja.. muszę to jakoś przetrawić– dodałam, zakrywając twarz dłońmi. Nate, choć niechętnie, uszanował moją decyzje i po chwili usłyszałam dźwięk zamykających się drzwi. Rozpłakałam się , jak dziecko, które właśnie straciło ulubioną zabawkę.

Bo ja, wraz z pogorszeniem się stanu Petera straciłam jego, jak i przyjaciółkę. Pomimo tego, że wokół mnie byli inni, to właśnie ich brakowało mi najbardziej. Dopiero teraz sobie uświadomiłam, jak bardzo byliśmy zżyci.

Ale płacz mi pomagał. Po nim zawsze czułam się lżej, jakby spadał mi ciężar z barków. Szybko zmieniłam ciuchy na jakieś lżejsze i otworzyłam okno, jak gdyby nigdy nic wychylając się z lekka przez parapet. Już nikt nie powinien zaglądać do pokoi, bo było dawno po obchodzie, dlatego miałam chwile dla siebie. Zamknęłam oczy.

Jeżeli cokolwiek, albo ktokolwiek nad nami czuwał, to właśnie musiał wysłuchiwać moich litanii zażaleń. W myślach wyrzucałam z siebie wszystko, równocześnie milcząc na zewnątrz. Aż wpadłam na pewien głupi pomysł. Skoro jeden ruch mógł zniszczyć moje życie, to nie zamierzałam go marnować na rzeczy, których bym nigdy nie zrobiła.

Bez zastanowienia chwyciłam bluzę z łóżka, bo letnie wieczory były jeszcze dość chłodne i wyszłam ze swojego oddziału, zahaczając o sale Nathaniela.

–zbieraj się, idziemy się przejść– oznajmiłam, zerkając w telefon. Dwudziesta druga dwadzieścia dwie. Hm, czy to coś oznaczało? Być może.

–ale dokąd, co?– zdziwiony podniósł się na przed ramionach. Wywróciłam oczami, wskazując mu na włączoną trasę z uśmiechem.

–chodź, dopóki nie ma pielęgniarek– nagliłam, a bardziej zachęcałam, czując uczucie przyjemnego powiewu wiatru na buzi. Jak wolna dusza! Tak, chciałabym spróbować tego wszystkiego.

–skoro jednym ruchem mogą mi zniszczyć życie to nie chce tu siedzieć wieczność– oznajmiłam hardo. Nate podrapał się po karku, ale w końcu mi uległ! Ucieszyło mnie to. Teraz tylko wyjść ze szpitala i cała noc przed nami.

❝ arytmia naszych żyć ❞ 2023 WATTY[zakończone/w trakcie korekty]Where stories live. Discover now