22. Przegrani są wygranymi

31 3 6
                                    

Ten dzień był wyjątkowo deszczowy. Tak, jakby niebo płakało ze straty Petera razem z nami—jego rodziną, przyjaciółmi. Kimś, komu ten jeden, złoty chłopak rozjaśniał takie dni, jak ten, swoim uśmiechem, bądź żartem. Zawsze miał złotą myśl, nawet, kiedy sam miał zły humor.

Westchnęłam cicho, kuląc się jeszcze bardziej w tłumie ubranych na czarno osób. W tym momencie nawet mój płaszcz wydawał się na mnie zbyt duży, choć rano, przysięgam, był jeszcze całkiem całkiem. Ugh, nie ważne.. nie mogłam przywyknąć do myśli, że mój przyjaciel opuścił mnie na zawsze. Już nie będzie Petera, Jane i Olivii. Będzie Olivia, gdzieś oddzielnie istniejąca Jane i dotkliwy brak Petera. Trudno uwierzyć, jak bardzo to całe durne przeznaczenie dawało nam po kościach! Czy naprawdę zasłużyliśmy sobie na tyle cierpienia? Tyle miesięcy spędzonych w szpitalu, z myślą, że w końcu z niego wyjdziemy, by teraz spotykać się w tak smutnych okolicznościach? Przecież to chore! Ten cały świat był chory, a jego zasady wydawały mi się jeszcze bardziej bezsensowne, gdy wpatrywałam się w jego umęczonych rodziców, zapłakane rodzeństwo, które od dawna musiało być przygotowane na taki moment. Ale nikt nie przewidział, że nastąpi oj tak szybko. Zdecydowanie, zbyt szybko.

Ktoś przepchnął się przede mnie, trącając mnie barkiem, ale nie zdążyłam zareagować. W owej osobie rozpoznałam Jane, która w dłoni odzianej w skórzaną, czarną rękawiczkę, trzymała równie elegancki czarny parasol. Zagryzali nerwowo wargi, tak samo, jak ja. Jednak widząc, że traciła właśnie mnie, skrzywiła się z obrzydzeniem, jakbym zrobiła jej coś złego. Moje wnętrzności po raz kolejny przewróciły się o jakieś 180°, i to nie z powodu ciągłego zdania na deszczu bez parasola, a w oczach zebrały się łzy. Hej, ja właśnie też straciłam przyjaciela, Jane! Wyobraź sobie, że mi też było ciężko!

–oczywiście dziękujemy wszystkim za przybycie.. również jego przyjaciółkom, które..– w tym momencie głos mamy Petera ugrzązł jej w gardle, a po jej policzku spłynęła samotna łza. Żałobnicy nerwowo przejrzeli się po tłumie, a ja spuściłam wzrok w ziemie, spazmatycznie biorąc oddech. –które wspierały go w tych ciężkich chwilach, gdy był w szpitalu, a my nie mogliśmy tak być.. stara wymarzonego cudu boli najbardziej, ale przegrani są wygranymi– dodała drżącym z emocji głosem, który łamał się z każdym kolejnym wypowiadanym przez nią słowem. Kobieta zeszła z mównicy, wtulając się w swojego męża, który bez słowa objął ją ramieniem. Widziałam kątem oka, jak szeptał jej coś na ucho, zapewne coś, co miało chociaż chwilowo ukoić jej ból. Poczułam ukłucie w sercu, po raz kolejny chyba z żalu, smutku i złości. Z zaciśniętym gardłem patrzyłam, jak mój przyjaciel na zawsze opuszcza nasz świat, a w głowie nadal echem odbijały mi się słowa jego mamy. Przegrani są wygranymi.

Po około trzydziestu, ostatnich, minutach grono żałobników zaczęło się rozchodzić. Tępo wpatrywałam się w przestrzeń, czując, jakby właśnie z tego świata odeszła jakaś część mnie—ta, którą był Peter. Czy naprawdę tylko to nas w życiu czekało? Mnóstwo cierpienia, żeby później świat o nas zapomniał? To niedorzeczne.

Ktoś złapał moją rękę w swoje chłodne palce. Wzdrygnęłam się, nerwowo mrugając i ocierając łzę.

–chyba nie powinno cię już tu być– mrukną ktoś ozięble. Była to Jane. Miała zaczerwienione od płaczu oczu i wyglądała na mocno zmarzniętą, co potęgowało wzrost guli w mojej gardle. Agh, wszystkie złości mi na nią przyszły, gdy widziałam ją w tak żałosnym stanie. Choć domyślałam się, że mój też nie był lepszy.

Jej długie palce wciąż boleśnie zaciskały się na moim nadgarstku.

–ciebie też– odparłam cicho, na myśli mając jedynie to, że padało. Niestety, Jane chyba zinterpretowała to chyba inaczej, bo wlepiła we mnie wściekłe spojrzenie, niemal siłą wyciągając z cmentarnej alejki.

❝ arytmia naszych żyć ❞ 2023 WATTY[zakończone/w trakcie korekty]Where stories live. Discover now