10. Los szpitalnych dzieci

39 3 2
                                    

NATE

Zacisnąłem zęby, czując pulsującą w moich żyłach złość. Cholerny szpital, od kiedy tutaj trafiłem to wszystko, co do tej pory miałem, uciekało mi z rąk. Zły wziąłem głęboki oddech, jeszcze raz spoglądając na dziewczynę, która od jakiegoś czasu czasami wpadała do mojej sali, zamienić słowo, czy dwa.

Owszem, Olivia była ładną dziewczyną, a na dodatek mądrą, ale nie była przecież moją dziewczyną, która na domiar złego ze mną zerwała tylko i wyłącznie dlatego, że musiałem tutaj być. Chociaż miałem wrażenie, że był to zaledwie pretekst, by w końcu wykopała mnie ze swojego życia, bo wbrew pozorom nasz związek sypał się już wcześniej. Ot, zwykle uroki młodzieńczej, głupiej miłości.

Miałem istny mętlik w głowie, jednak nie mogłem sprzeciwić się mężczyźnie w kitlu, dlatego, gdy zniecierpliwiony pociągną moje ramie, bez marudzenia poszedłem za nim. No tak, dziesiąte prześwietlenie w tym miesiącu to przecież fajny pomysł.

–spokojnie, nie zajmie to długo– wymamrotał tonem, który mówił, że ewidentnie miał dość swojej pracy. Nie dziwie się, też bym miał dość, gdybym musiał użerać się z bandą dzieciarni w rożnym wieku.

–nie przejmuje się– odparłem oschle, ale jakoś nie zrobiło to na mnie wrażenia, bo w gruncie rzeczy to nie miałem już nic do stracenia, ba! Wszystko, co miałem, właśnie odeszło w niepamięć. I sport, i Katie. Ale została mi jakaś szurnięta arytmiczka rozpaczająca za kumplem, jakby conajmniej umarł. Nie, wróć, Nate. Nie mogłeś się wyżywać na jej uczuciach, przez własne problemy.

–mogę już iść?– zmieniłem temat, unosząc lekko brwi ku górze. Lekarz uśmiechną się, pomagając mi zejść z kozetki. Skubani, ciągle starali się mieć dobry humor, podczas gdy ja dostawałem jakiegoś bzika po raptem miesiącu tutaj. Swoją drogą, dłużył mi się on w nieskończoność.

Gdy szedłem do pokoju, niemal potrąciłem jakąś kobietę w fartuchu. Jakimś cudem uniknęliśmy wzajemnego ochrzanu. Hm. Dobrze wiedzieć, że nie tylko ja miałem tutaj zły humor.

–dobra, walić to– wymamrotałem do siebie, wyciągając spod łóżka torbę. Syknąłem cicho z bólu, gdy zastygłe mięśnie złamanej nogi zaczęły nagle boleć, do tego stopnia, że chwilowo mój cały świat zawirował. W odpowiedzi jednak zacisnąłem tylko zęby, wyciągając z torby jakieś ciuchy na przebranie po prysznicu. Padło na jakieś pierwsze lepsze dresy oraz bluzę z logiem nike, która była jedną z moich ulubionych na treningach. Cóż, nadal pachniała boiskiem, dezodorantem. Po prostu mną. Była moja, nikt nie mógł mi jej odebrać.

Pchnąłem drzwi od łazienki w sali, uznając, że prysznic dobrze mi zrobi. Musiałem w jakiś sposób zmyć z siebie te wszystkie złe emocje, które kumulowały się we mnie. W gruncie rzeczy, nie miałem się nawet komu wygadać. Znaczy, niby miałem kumpli, ale silniejsze było wrażenie, że czuli się zmęczeni obecnością kaleki, jakim byłem. Kilkoma kliknięciami odpaliłem smartfon oraz aplikacje do odtwarzania muzyki, po czym zapętliłem bad memories uznając, że ta piosenka chyba idealnie odzwierciedlała mój stan psychiczny.

Jednak ukojenie nie przychodziło nawet, gdy wrzątek palił mój tors oraz ramiona. Coraz bardziej zły zacisnąłem zęby i wypuściłem powoli powietrze, nerwowo przeczesując wilgotne kosmyki. Boże, Boże, Boże. Naprawdę nienawidziłem momentu, gdy nie umiałem sobie z czymś poradzić. Zazwyczaj, w takich momentach brałem piłkę i po prostu szedłem na boisko, albo wychodziłem z.. No właśnie, z byłą. Już sam nie wiem, czy kochałem to, że przy mnie była, czy kochałem ją. Ale, jak widać, nic nie trwało wiecznie.

❝ arytmia naszych żyć ❞ 2023 WATTY[zakończone/w trakcie korekty]Where stories live. Discover now