Rozdział 26 część I

621 48 68
                                    


Wieści o jego wyczynie rozniosły się bardzo szybko, co było dla niego czymś zaskakującym, ale równocześnie ekscytującym. Widział, iż Scott nie był zbytnio z tego zadowolony, lecz akurat to go nie obchodziło, a jeśli myślał, iż będzie trzymał go na smyczy pomylił się i to bardzo. Nikt nie miał nad nim żadnej kontroli, mógł robić co tylko chciał, a że nadal przebywał w ich towarzystwie było jego dobrą wolą. Nie miał zbytniej ochoty aby im pomagać w tym co planowali, lecz był tego ciekaw, więc udawał, że się z nimi trzymał, a w międzyczasie załatwiał swoje prywatne sprawy. Na początku dość trudno przychodziło mu dostosowanie się do wszystkiego, jednak z każdym kolejnym dniem było coraz lepiej, nawet jego siły wróciły, nie mówiąc o wszystkich umiejętnościach, które posiadał. Wiadomo, iż potrzebował odrobiny czasu aby wrócić do tego kim był przed tą całą nienormalną sprawą, ale na razie zbytnio nie mógł narzekać. Pewne rzeczy nadal go męczyły, ale umiejętnie je ignorował, mając nadzieję, że w końcu znikną albo jakimś cudem same się rozwiążą. Byłoby lepiej gdyby niektóre sytuacje nie miały miejsca, ponieważ teraz byłoby mu łatwiej, ale skoro nie mógł liczyć na zmianę przeszłości, mógł jedynie się z nią pogodzić i nie dopuścić aby wszystko się powtórzyło.

Ciężko pracował przez ostatnie dni i naprawdę czuł się gotów aby zacząć realizować swój plan. Miał wszystko przygotowane, więc wystarczało jedynie trzymać się swojej małej listy i nie popełnić żadnego głupiego błędu, a to co zaplanował powinno się udać. Pewne rzeczy mogły ulec zmianie, jednak na razie się tym nie martwił, wolał spokojnie czekać i spoglądać na rozwój wydarzeń i dopiero po tym wprowadzać ewentualne poprawki. Miał dobre przeczucia, więc to tylko sprawiało, że chciał jak najszybciej zacząć wszystko na poważnie. Na samym początku chciał zająć się mniej ważnymi sprawami aby na samym końcu bez przeszkód uderzyć w tych, którzy go skrzywdzili. Pragnął zostawić ich sobie na sam koniec, by wiedzieli co ich czeka, by czekali na niego i drżeli ze strachu. Nie miał zamiaru się powstrzymywać, ponieważ zasługiwali na wszystko co najgorsze i właśnie to zamierzał im dać.

Z tym co potrafił mógłby raz dwa się z nimi uwinąć, jednak wolał jak najdłużej się tym rozkoszować, a to oznaczało powolne tortury. Miał wiele przeróżnych planów z tym związanych, a z każdym dniem przychodziły mu do głowy kolejne pomysły i naprawdę nie mógł się tego doczekać. Gdyby nie potraktowali go w taki sposób, mógłby zastanowić się nad łagodniejszą karą, ale w takim przypadku nie mógł tego zrobić, musiał pomścić siebie i te lata, które mu zabrali. W porównaniu z całością mogło wydawać się to nieistotne, bo w końcu zdarzało się, iż spędzał więcej czasu nie robiąc nic ważnego, jednak nie mógł tego tak zostawić.

Usłyszał pukanie do drzwi, jednak nie miał ochoty na odwiedziny, więc nie ruszył się ze swojego miejsca, jeśli ktoś będzie czegoś chciał to i tak wejdzie do środka. Po chwili, tak jak się tego domyślał do pomieszczenia wtargnął Scott.

- Czego chcesz?

- Masz zamiar kolejny dzień siedzieć w pokoju? - spytał brunet.

- A co cię to obchodzi - warknął. - Ty masz swoje sprawy, a ja swoje.

- Nie zapominaj o naszej umowie - przypomniał mu chłopak.

Louis posłał mu groźne spojrzenie, aż Torns cofnął się w kierunku drzwi. Szatyn podniósł się, a następnie wolnym krokiem podszedł do bruneta, który coraz częściej działał mu na nerwy. Mimo, iż aktualnie mieszkali w jednym domu, nie widywali się dość często, ponieważ zwykle kończyło się to kłótnią albo jakimiś groźbami. Niebieskooki próbował wymyślić jakiś dobry sposób aby przypadkiem pozbyć się tej przeszkody, ale na razie na nic nie wpadł, więc musiał się męczyć, a przy okazji wkurzał resztę domowników. Gdyby nie ochrona, którą mu zapewnili już dawno by go tutaj nie było, znalazłby sobie jakieś miejsce i tam zabrał się za realizację planów. Prawda była taka, iż poniekąd miał coś takiego, jednakże było to coś bardziej dla jego małej armii niż miejsce, w którym mógłby zamieszkać.

Nightmare // Larry StylinsonWhere stories live. Discover now