Rozdział 26 część II

628 45 100
                                    

Dzień, w którym wszystko miało się skończyć nadciągnął zdecydowanie zbyt szybko jak na gust Louisa. Od jakiegoś czasu czuł, iż coraz szybciej zbliżał się do godziny zero, jednak nadal był odrobinę zszokowany gdy wojna, do której się przygotowywał nadciągnęła. Znajdował się przy swojej armii demonów, dawał im ostatnie wskazówki oraz porady, nie obawiał się o nich, ponieważ wiedział, że byli jednymi z najlepszych, których mógł ściągnąć w tak krótkim czasie, poza tym miał sporą wiarę we własne umiejętności i jeśli połączyć te dwie rzeczy, nic nie mogło ich powstrzymać. Miał jeszcze trochę czasu, więc pozwolił sobie na szybkie załatwienie ostatnich niedokończonych spraw, które od jakiegoś czasu nie dawały mu spokoju. Przeniósł się do domu, który przez ostatnie tygodnie zamieszkiwał, a następnie zaczął sprawdzać wszelkie dostępne pomieszczenia. Wydawało się, iż nikogo tutaj nie było, lecz wiedział, iż nie była to prawda, a pewna osoba z pewnością tutaj się ukrywała. Miał dosyć wszelkich zniewag i właśnie nadszedł ten piękny dzień, kiedy to mógł pozbyć się tej jednej osoby, która od początku go lekceważyła. Wiedział, iż równie dobrze mógł zająć się tym później, po tym jak już pokona swoich wrogów, ale miał dziwne przeczucie i po prostu musiał teraz to zakończyć.

Zajrzał do ostatniego pokoju, w którym powinien zastać Scotta i tak jak podejrzewał, zobaczył go stojącego przy oknie. Był ciekaw czy spodziewał się jego wizyty czy był na tyle głupi aby wierzyć, że zostawi go w spokoju. Patrząc na to, że nikogo nie spotkał, zaczął podejrzewać drugą opcję. Dla Louisa było to nawet lepiej, bo nie musiał użerać się z innymi, którzy chcieliby chronić Tornsa. Zamierzał jak najszybciej załatwić całą sprawę, a następnie poprowadzić armię do zwycięstwa, by później móc zrobić co tylko zapragnął.

- Spodziewałem się ciebie - odparł cicho.

- A już myślałem, że jesteś na tyle głupi aby sądzić coś innego. Zaskoczyłeś mnie Scott.

- To chyba dobrze - zaśmiał się cicho wreszcie odwracając się w stronę szatyna.

- Powiedziałbym, iż to bez znaczenia - mruknął.

- Oczywiście - wyszeptał. - Zrób to po co przyszedłeś - dodał poważnym tonem.

- Z przyjemnością.

Niebieskooki nie czekał na kolejną zachętę ze strony chłopaka, wziął do ręki swój sztylet, a następnie powoli podszedł do Scotta. Nie miał żadnych wyrzutów sumienia ani niczego takiego, bo w końcu planował coś takiego praktycznie od początku swojego przebudzenia. Było pomiędzy nimi zbyt wiele nieporozumień i niedomówień aby pozwolił mu odejść, poza tym brunet znał zbyt wiele ważnych rzeczy aby od tak go puścić. Gdyby był kimś innym, może zdobyłby się na taki krok, ale był kim był i zamierzał uczynić to co zawsze robił w takich sytuacjach.

Zatrzymał się krok przez chłopakiem, spojrzał mu w oczy, a potem bez słowa wbił sztylet w jego serce. Była to najlepsza metoda, jeśli chodziło o zabijanie istot z ich gatunku, poza tym miało się pewność, iż naprawdę dana osoba umarła. Wyszarpał broń i cofnął się nieznacznie, przez chwilę wpatrywał się w ciało Scotta. Mimo, że niczego nie czuł, miał to swoje dziwne wrażenie, którego w żaden sposób nie potrafił wytłumaczyć, podejrzewał iż miało to związek z jego kilkunastoletnim człowieczeństwem i znajomością z brunetem.

Postał tak jeszcze przez kilka minut, a następnie przeniósł się do kolejnego miejsca, które musiał odwiedzić zanim nastanie godzina ostatecznej zemsty. Znalazł się w pewnym opuszczonym miejscu, z dobrego źródła wiedział, że ukrywała się tam jeszcze jedna osoba, którą musiał odwiedzić. Nie zawracał sobie głowy pukaniem i od razu wparował do środka pomieszczenia. Miał szczęście i od razu zauważył swoją kolejną ofiarę.

Nightmare // Larry StylinsonWhere stories live. Discover now