Rozdział 46. W cieniu wojny

1.5K 159 74
                                    

  Maifesto było jednym z tych nowszych, prężnie rozwijających się miast, które powstały w ciągu ostatnich stuleci, które Bries spędził w postaci bezcielesnego ducha. Nie wznosiło się na kolumnach, bo i po co, skoro czas wielkich powodzi dawno przeminął. Kryło się w cieniu wysokich szczytów na granicy podgórza, a swoje środki na rozwój ciągnęło z kamieniołomu, który znajdował się w pobliżu. Briesmoni nie tylko widział zalegający na meblach grubą warstwą pył, lecz także wyczuwał go w każdym oddechu, jaki brał. Nic dziwnego, że mieszkańcy nie słynęli z długiego żywota. Kamieniołom zapewniał im jednak wyżywienie, więc nikt nie narzekał, a przynajmniej nie ośmielił się robić tego głośno.

Maifesto Kelvar nie sprawiał wrażenia osoby, która zniosłaby jakąkolwiek nieprzychylną uwagę. Suchy, niczym tutejsze powietrze, mężczyzna chyba nie spotkał się nigdy z koncepcją uśmiechu. Same zalęknione oblicza jego służby mówiły wiele. Według Briesmoniego jeszcze więcej zdradzało jego imię. Jak można nazywać się dokładnie jak miasto, którego jest się włodarzem i przy tym zachować zdrowe zmysły? Jego rodzice musieli mieć specyficzne poczucie humoru.

Zdania Briesmoniego z pewnością nie podzieliłby Beliorn. Odkąd przybyli tu dziesięć dni temu, mag zdawał się wyśmienicie dogadywać z gospodarzem. Obaj z równą powagą przyjęli wiadomość od buntowników, pełne pogardy wyzwanie - owinięty w jedwabie drewniany mieczyk. Jakże adekwatne do samego Beliorna. Bries wykorzystał dobrze fakt, iż znów stał się duchem, cieniem podążającym za Namiestnikiem. Broń którą nosił Beliorn przy swoim boku była bardziej ozdobna niż użyteczna. Oczywiście, największy atut Namiestnika stanowiła magia, jednak Bries skłonny był sądzić, że w boju i tak nie wykazałby się większą użytecznością.

Gdyby tylko miał przeklęty naszyjnik, zmiażdżyłby tego nędznego robaka. Niestety, Beliorn ani na chwilę nie rozstawał się z błyskotką.

Z myśli wyrwało go nagłe poruszenie się krzeseł. Beliorn, Maifesto i paru generałów oraz lordów, wstało od stołu. Wyszedł z cienia pod ścianą, by zająć miejsce za plecami Beliorna, gdy ten wraz z pozostałymi wyszedł na balkon. Widok sprawił, że momentalnie w Briesie narodziła się nowa wola walki, ten kuszący zapach nadciągającej bitwy i mocy, która zawsze unosiła się nad ścierającymi się wojskami. Poprzednie starcie, zdecydowanie dalej na północ od obecnego pola walk, nie przyniosło mu takiej satysfakcji, jaką zapowiadała ta bitwa. Niczym oddech świeżego powietrza przesiąkniętego zapachem krwi. Kiedyś starcia zbrojne i zabijanie były tylko środkiem do celu. Teraz stanowiły przyjemność samą w sobie. Życie pod postacią demona, przeklętego bytu, wiele w nim zmieniło. Tak że teraz nie mógł oderwać wzroku od długich rzędów ich armii. A przynajmniej jej części.

Gdy lordowie zgromadzeni na pałacu zaczęli deklarować swoją wierność nowemu królowi Chantrii, padając kolejno na kolano, a wraz z nimi część przynależnych ich wojsk, Briesmoni zorientował się, jak małą część stanowiły siły zebrane u podnóży zamku. Przegrupowywały się dynamicznie, wychodząc z głównej alei przed wrota pałacu w liczbie kilku setek, by wraz ze swym suwerenem oddać pokłon. Później ich miejsce zajmowało nowe komadno i tak raz za razem. Zgromadzonych lordów było jednak mniej niż sztandarów. Potem przed nadchodzące oddziały wychodzili heroldowie z chorążym i w imieniu swoich możnowładców zapewniali o swoim poddaństwie. Nie wszyscy możnowładcy palili się do uczestnictwa w bitwie. Najważniejsze jednak, iż przysłali należne siły. Większość wojsk stacjonowała poza miastem, a jeszcze inna część była w drodze. Buntownicy będą musieli paść na kolana.

Sam Gavenris nie był w stanie zgromadzić tylu ludzi. Może tą liczebność spowodowało narastające poczucie zagrożenia wśród ludu. Wojska przemieszczały się z północy na południe i z powrotem. Mało które gospodarstwo stojące na ich drodze nie odniosło strat. W dodatku ciągłe zmiany królów, walka o władzę i granice... ludzie mieli dość. Chcieli stabilności. Patrząc po szeregach nie dało się nie zauważyć tych nędzniej odzianych ochotników z pospolitego ruszenia. To nie byli wyszkoleni żołnierze, lecz ludzie, którzy po prostu chcieli pokoju, powrotu spokojnych czasów. Z pewnością potracili wiele i teraz byli gotowi walczyć w nadziei o lepsze czasy.

Czas Płomieni (TOM II) ✔Where stories live. Discover now