Rozdział 50. Gorzki smak zwycięstwa

1.3K 157 188
                                    

    Kassy czuła się wrzucona na głęboką wodę. Nie tego chciała. Starała się okrążyć centrum walki, jednak i tak znalazła się w tłumie walczących. Starała się przemykać, uważając na świszczące w powietrzu ostrza i chronią się barierą przed zbłąkanymi strzałami. Gdy ktoś próbował ją zaatakować, uciekała. Nie była jednak na tyle pewna, by schować miecz. W końcu musiała się nim posłużyć.

Zwalisty mężczyzna właśnie wygrał walkę, swoim toporem odrąbując głowę przeciwnika. Ze zwycięskim okrzykiem na ustach, obrócił się w poszukiwaniu następnego przeciwnika, a jego wzrok padł na Kassidię. Był jednym z Chantryjczyków, a ona nie miała oznakowanego w żaden sposób ubioru. Jak buntowniczka.

Zaatakował ją jednym potężnym zamachem. Uchyliła się, a ostrze błysnęło jej przed oczami. Próbowała uciec, lecz żołnierz już zakręcił ręką i wraz z toporem rzucił się w jej stronę. Zadziałały odruchy wyćwiczone na lekcjach z Aeronem.

Gdy przeciwnik traci panowanie nad własnym ciałemwykorzystaj to.

Przystanęła nagle, zniżając się do ziemi i wyrzucając prawą rękę wraz z mieczem w bok. Przeciwnik samoczynnie nadział się na klingę. Nie dała rady wbić miecza głębiej, lecz to wystarczyło. Jej oręż przeciął kaftan mężczyzny, zostawiając na brzuchu i boku długą ranę. Z pewnością śmiertelną.

Kassidia nie czekała na odzew rywala. Minęła go i pognała dalej w stronę zamku. To było okropne. Tyle krwi, dookoła śmierć, nie tylko w walce, ale także ta, którą spowodował demon. Przeskakiwała ponad trupami, nieraz potykając się o ciało. Wokół panował chaos. Rebelianci atakowali w morderczym szale. Nikt nimi nie kierował. Ginęli też całymi masami. Chantria wygra bitwę, nie wystawiwszy nawet połowy swoich sił.

Spojrzała w dal. Czarna bestia, której śladem podążała, już wylądowała u wrót zamku. Ogień trawił okoliczne zabudowania i ludzi, którzy nie zdążyli uciec.

Gdy pokonała ponad połowę swojej drogi przez istną Otchłań, zabijając po drodze jeszcze czterech ludzi i sama odnosząc kilka drobnych, acz uporczywych, ran, zorientowała się, że smok jest sam. Briesmoni zsiadł z jego grzbietu, a jedynym kierunkiem do którego mógł się udać było wnętrze zamku. Musiał kogoś szukać. Najprawdopodobniej to Beliorn kazał mu wybić przywódców rebelii.

Nie miała szans dotrzeć tam przed czasem. Jednak jeśli się pospieszy, może uratuje przynajmniej część tych ludzi, a przede wszystkim uchroni cały świat od dalszego terroru Briesa. Może uda jej się zwrócić jego uwagę, udać naiwną i zbliżyć na tyle, by wbić miecz w jego trzewia. Albo rozproszyć go na moment podczas walki. To wszystko, co przynajmniej mogła spróbować zrobić. Dla Chantrii i dla samego Eidiana. On nie chciałby tej krwi na rękach.

Patrząc przed siebie, zahaczyła nogą o ciało. Poleciała do przodu i w ostatniej chwili podtrzymała się ręką, by nie upaść na trupa. Patrzyły na nią puste, martwe oczy. Była to kobieta z ubytkiem z boku czaszki. Wyglądało to, jakby ktoś wbił ostrze w jej skroń, a potem wyszarpnął z siłą. Kassy zebrało się na wymioty. Odwróciła wzrok.

Gdy zaczęła się podnosić na drżących rękach, zauważyła na ramieniu martwego opaskę medyka. Dwa, naprzemiennie rozmieszczone, czerwone i dwa białe paski odcinały się na tle stroju swoją jaskrawością. Powinny zapewnić uzdrowicielowi bezpieczeństwo, lecz tym razem nie zadziałały. Może biegł na pomoc jakiemuś rannemu dowódcy, może porzucił zasady neutralności i chciał się wdać w walkę... To nie miało znaczenia. Kassy zsunęła opaskę z jego bezwładnej ręki i wsunęła na własne ramię. Schowała miecz, bez niego nawet szybciej będzie się poruszać, a w razie zagrożenia obroni się magią.

Wstała i zaczęła biec dalej. Teraz szło sprawniej. Większość osób wahała się, gdy zauważała jej opaskę. Tylko tyle potrzebowała, by w pełnym biegu minąć potencjalnego agresora.

Czas Płomieni (TOM II) ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz