Rozdział 51. Nóż w serce

1K 155 107
                                    

  Nie chciała odchodzić od Eidiana, lecz zdała sobie sprawę, że powinna się ratować. Powietrze było coraz gęstsze od dymu, który szczypał ją w oczy, a gorąc narastającego pożaru, zaczęła robić się nieznośna. Wyrwało ją to nieco z otumanienia. Wolno unosząc głowę, spojrzała na swojego wybawcę i zarazem kogoś, kto sprawił, że pękło jej serce. Znała go i dlatego jeszcze łatwiej było go teraz znienawidzić. Dakai Devenrill obserwował, z makabrycznym uśmiechem na ustach, jak ostatnie oznaki życia ulatują z ciała Eidiana.

Wezbrała w niej złość. Miała ochotę chwycić za miecz i zetrzeć tę radość z jego twarzy. W porę uświadomiła sobie, jak głupim byłoby to posunięciem. W końcu zabił potwora, więc stał się bohaterem. Jakkolwiek tu trafił i niezależnie od pokrętności jego motywów.

Odwróciła się w stronę Eidiana, odruchowo próbując go przysłonić przed wzrokiem zdradzieckiego kuzyna. Z czułością dotknęła skóry na jego zapadniętym policzku.

— Poddaj się — usłyszała nad sobą głos Dakaia.

— Słucham? — spojrzała przez ramię, nie pojmując znaczenia jego słów.

— Nie zemścisz się? Nie będziesz za mną walczyć? Przecież widzę, że za nim płaczesz. — Wymierzył miecz w jej stronę.

Jej milczenie było aż nazbyt wymowne. Wolałaby, żeby już odszedł. Nie zostawi ciała Eidiana póki on nie wyjdzie.

— To chociaż powiedź, że wygrałem — odparł, a w jego głosie wyczuła nutkę szaleństwa, desperacji. Chciał jej uwagi i szacunku. Przyznania racji, by móc poczuć odrobinę władzy, choćby nad załamaną dziewczyną.

To przełamało jej opór. Nie będzie się przed nim kłaniać. Już wcześniej zauważyła broń, a właściwie mały arsenał, przy pasie Eidiana. Teraz, aż nazbyt chętnie, złapała za jeden ze sztyletów i płynnym ruchem wyrzuciła go w stronę Dakaia.

O dziwo, trafiła. Rozległ się wrzask, gdy ostrze wbiło się w jego bark.

Wyszarpnął sztylet i wycedził przez zęby:

— Zginiesz, suko.

Jego miecz ściąłby jej głowę, gdyby w porę się nie odsunęła. Musiała przy tym porzucić Eidiana. Nagle ogarnął ją chłód walki, jakiego dotąd nigdy nie czuła. Nie było miejsca na dylematy i uczucia. Może właśnie to znajdował w walce Aeron?

Złączyła przed sobą dłonie, odrzucając od siebie Dakaia. Wylądował na posadzce, niemal tam, gdzie płonął ogień. Iskra zapełgała na rękawie jego marynarki, lecz w porę ją zauważył i ugasił. Spojrzał na nią z jeszcze większą nienawiścią. Podniósł się, dźwigając z ziemi miecz.

Kassy nabrała mocy. Już miała ją wysłać, by teraz ostatecznie wepchnąć Dakaia w ogień, lecz ktoś ją uprzedził. Magiczny wicher sprawił, że odchyliły się najwyższe płomienie. Wydłużyły się niczym szpony i objęły Dakaia.

Zobaczyła zszokowaną minę lorda, gdy spojrzał gdzieś za nią. Dopiero potem doszedł do niego ból. Zajęło się jego zszargane ubranie i zaniedbane włosy. Wrzeszczał, próbując jeszcze uciekać, nim padł na kolana i skonał.

Kassidia patrzyła ze zgrozą, jak pochłania go ogień. Poczuła smród palącego się ciała i niemal zwymiotowała z obrzydzenia. Nie żałowała go jednak. Bardziej bała się o samą siebie. Niedługo ogień odgrodzi ją od przejścia. Mogła przywołać wiatr, by odpędził płomienie, jednak znajdowała się już na skraju wyczerpania fizycznego i magicznego.

Odwróciła się za siebie. Ktoś zabił za nią Dakaia, a tym kimś był...

Eidian.

Stał na prostych nogach. Z jego nosa skapywała stróżka krwi, a jeszcze większa jej plama znajdowała się tam, gdzie było jego serce. Jednak z rany na torsie nie wypływała już świeża krew.

Czas Płomieni (TOM II) ✔Tempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang