Rozdział 1

17K 458 32
                                    

-Gdzie jest moja czarna koszulka? - krzyknęła Ann do swojej mamy, w wirze pakowania, poddenerwowana małą ilością czasu.

- Która czarna? Prawie wszystko w twojej szafie jest tego koloru - odpowiedziała kobieta, z drugiego pokoju.

- Tu się nie zgodzę - odparła, przewracając oczami i przeliczając czy starczy jej par spodni.

- Nadal nie wiem, o jaką ci chodzi.

- Nie ważne już sama poszukam - mruknęła, zagryzając wargę, w którą wbite było czarne kółeczko.

Ann i jej mama miały dzisiaj wyjechać do Paryża na dwa miesiące. Rodzicielka dziewczyny jest projektantką i miała starać się o kontrakt u najsłynniejszego producenta prestiżowych ubrań w całej Francji. Na kolekcji zarobiłaby dziesiątki, a może i setki tysięcy, co zapewniłoby im pewny grunt. Zależało jej na tym, zważając również na fakt, że nastolatka wyjeżdżała w tym roku do college'u, zaczynając nowe, dorosłe już życie.

Ann zarzuciła na ramię czerwoną torbę podręczną i chwyciła rączkę bagażu w tym samym kolorze. Na jej nieszczęście mężczyzna, który postanowił spotkać się z jej mamą w sprawie projektów, zaprosił też i ją. Czemu? Bo miał syna w jej wieku... Dziewczyna od początku nie chciała tam iść. W końcu jest już pełnoletnia, nie chciała, aby dobierano jej znajomych. Ten chłopak to pewnie rozpuszczony, chamski bachor, na którego hajs lecą wszystkie puste laski.

- Kochanie mamy samolot za dwie godziny, pospiesz się! - krzyknęła kobieta z dołu.

- Idę!

Rudowłosa zniosła rzeczy na dół i rozejrzała się z westchnieniem po domu, który widzi ostatni raz, rozstając się z nim na tak długi czas. Będzie tęsknić za swoim małym miejscem, za miastem i znajomymi. Starsza kobieta podeszła do niej i położyła jej rękę na ramieniu.

- Jedziemy tylko na dwa miesiące, wrócisz tu - starała się ją pocieszyć, obdarowując jednocześnie ciepłym uśmiechem. - A teraz proszę, zabierz rzeczy i dopilnuj czy wszystko masz. Za chwilę przyjedzie taksówka - ruszyła przodem, sprawdzając torbę w poszukiwaniu paszportu, niezbędnego przy przekraczaniu granicy.

Lot - nie oszukujmy się - był bardzo męczący. Te wszystkie zmiany ciśnień, turbulencje i siedzenie w małej przestrzeni z innymi ludźmi przez kilkanaście godzin...

Doleciały późnym wieczorem, gdy było już widać gwiazdy i księżyc. Dzisiaj był w pełni.

- Pięknie tu prawda? - zapytała Ann mamę, przekręcając głowę, zachwycona widokiem.

- Prześlicznie... - odparła.

Przemierzały razem lotnisko, rozmawiając, zadowolone z wylądowania i znalezienia się z powrotem na twardej ziemi. Pozostało im tylko złapać taksówkę i przyjechać do hotelu Trymediego, który zarezerwował im sam producent. Jednak po chwili podbiegł do nich mężczyzna ubrany w garnitur i z najprawdopodobniej służbową słuchawką w uchu. Na początku go zignorowały, myśląc, że to pomyłka, jednak mężczyzna zatrzymał je.

- Przepraszam panna Vanessa i Ann Ross? - zapytał uprzejmie, uśmiechając się, ukazując równe śnieżno-białe zęby.

- Tak to my - odparła kobieta, nieco zdziwiona, odwzajemniając gest. Nieznajomy rozpromienił się i ukłonił przed nimi, tak jak nakazywała mu etykieta. Ann uniosła brew, nie spodziewając się takiego powitania.

- Pan Trymedi przysłał po panie limuzynę, twierdząc, że widzi wielki potencjał w projektach pani Vanessy - wyjaśnił. - Mogę wziąć bagaże? - wyciągnął w ich stronę dłoń, odzianą w schludną, białą rękawiczkę.

- Oczywiście, proszę - podała dwie rączki od walizek zaskoczona mama Ann. - z resztą już sobie poradzimy - dodała.

- Dziękuje Madame - ukłonił się ponownie, odwracając w stronę wyjścia z lotniska. Gdy znaleźli się na zewnątrz, skierował się do pojazdu, którym okazał się zapewne ekskluzywny Mercedes. Z łatwością wrzucił wszystko do bagażnika i otworzył im drzwi do pięknego czarno-czerwonego samochodu. Zawiózł je pod hotel i zaniósł wszystko do ich pokoju, upewniając się, czy aby na pewno niczego nie potrzebują. Uprzejmość pewnie zależała również od tego, jak ważnymi gośćmi dla zleceniodawcy były owe kobiety. Hotel był prowadzony przez wcześniej wspomnianego Trymediego. Był w kolorach czerni i krwistej czerwieni, tak samo, jak pojazd, którym dojechały. Wyglądał pięknie i bardzo nowocześnie. Apartament Ann i jej mamy był wielki. Miał dwa pokoje, salon, łazienkę i małą 'kuchnię'. Wyposażony był również w przestronny taras z widokiem na wieżę Eiffla.

- Pójdę odpocząć, może się trochę rozpakuję. Jestem bardzo zmęczona, więc pewnie zaraz pójdę spać. Jeżeli już dzisiaj nie wyjdę z pokoju, to Dobranoc! - powiedziała Ann i zamknęła się w wybranym przez siebie pomieszczeniu.

Rozpakowała się, układając wszystkie ubrania równiutko w przestronnej szafie i kilka książek na stoliku nocnym. Na łóżku położyła swoją poduszkę, z którą nie rozstawała się prawie nigdy. Wzięła do ręki telefon i zrobiła zdjęcie pięknego widoku z jej okna, po czym wstawiła na jeden z portali społecznościowych. Posiedziała jeszcze chwilkę, przeglądając najróżniejsze strony, po czym wyłączyła go, aby już jej dzisiaj nie rozpraszał. Usiadła wygodnie w czarnym fotelu, który znajdował się w pokoju i wzięła książkę. Nie wiedziała, ile czasu upłynęło, ale w końcu zasnęła, czując jak twardy i błogi sen, ogarnia jej ciało, rozluźniając najmniejsze mięśnie, po tym męczącym dniu.

Jednak to był dopiero początek jej przygody w sławnym Paryżu.

~*~

- Ann! Wstawaj! Za półtorej godziny mamy spotkać się z moim być może przyszłym szefem! - powiedziała mama dziewczyny, wbiegając do jej pokoju z suszarką w dłoni.

- Czekaj... Jak to za półtorej godziny? - zapytała zaspana, jeszcze nie do końca kontaktując.

- Nie chciałam cię budzić, tak słodko spałaś. Potem poszłam się myć i jakoś tak zleciało - odparła, uśmiechając się przepraszająco. Dziewczyna, ożywiając się, szybko pobiegła do łazienki, umyła się, wysuszyła włosy i zrobiła lekki makijaż podkreślający jej pełne usta i głębokie niebieskie oczy. Rude włosy związała w niechlujnego koka. Ubrała się w krótką różową bluzkę i białe, przylegające jeansy.

- Jestem gotowa! - oświadczyła, wychodząc z łazienki.

- W reszcie! Zaraz się spóźnimy - kobieta zaczęła szybko zbierać swoje prace, które przed wyjściem jeszcze przejrzała. Była ubrana w czarną, luźną koszulę i jeansy w tym samym kolorze. Długie włosy były lekko podkręcone. Na twarzy malował się stres, jak i nadzieja, co nie umknęło uwadze rudowłosej.

- I kto tu mówi, że ubieram się ciągle na czarno? - zapytała z chichotem, widząc, że tym razem to ona ma na sobie dużo więcej kolorów.

- Ann, chyba widzisz, że wszystko tu jest czarne! A to właśnie pan Trymedi urządzał ten hotel, więc chyba musi bardzo lubić ten kolor - stwierdziła, wpinając czerwony kwiat w ciemne loki.

- Zdecydowanie musi być jego fanem. Gdzie mamy się z nimi spotkać? Na którą się umówiliście? - zalała ją pytaniami.

- W jego gabinecie. Jest na samym końcu korytarza na piętrze - odparła. - Umówiliśmy się tam o dwunastej, a jest za piętnaście - dodała, patrząc na zegar ścienny oraz poprawiając czerwone kolczyki w uszach. Wtedy Ann przypomniało się, że wieczorem wyjęła swój z wargi. Szybko po niego pobiegła i założyła, wcześniej przemywając ozdobę.

- To jak, idziemy? - zapytała.

Po pięciu minutach były już na miejscu. Drzwi do gabinetu były czarne z czerwonym paskiem. Na górze widniała tabliczka - 'Trymedi-główny kierownik i właściciel hotelu'.
Mama Ann cicho zapukała. Ze środka wydobył się głośne 'proszę' i obie weszły do środka. Zastał tam wysokiego, chudego mężczyznę o dłuższych, czarnych włosach ze znakami siwienia i przeszywających jasno-szarych oczach.

- Witam panie - ukłonił się w ich stronę.

- Dzień dobry panie Trymedi... - odparły, prawie jednocześnie kiwając głowami w jego stronę, niczym grzeczne uczennice.

- Proszę, siadajcie - wskazał na sporą kanapę. Posłusznie usiadły na bardzo wygodnej, czarnej skórzanej sofie. On natomiast zasiadł w czerwonym fotelu. - Pani projekty, które wysłała mi na maila, są bardzo ciekawe... Ma pani dla nich jakąś nazwę, jako dla całej kolekcji? - zapytał, gestykulując.

- Nie... Jeszcze nie myślałam nad tym... - odparła nieśmiało kobieta, nieco speszona wpadką.

- To może Vampire Love? - zaproponował, niewzruszony. - Muszę tu jeszcze wtrącić, że ma pani bardzo urodziwą córkę - dodał, uśmiechając się lekko do Ann.

- Dziękuję - odparła nastolatka.

- Jak wspaniale by było, gdybyś zaprzyjaźniła się z Jamesem. Chciałbym, żeby miał w miarę normalnych znajomych - Odchrząknął, a przed oczami dziewczyny pojawił się obraz kujona, nieumiejącego znaleźć sobie miejsca na ziemi.

- Ann chętnie zaprzyjaźni się z pana synem - projektantka trąciła córkę w bok. - prawda kochanie?

- Tak oczywiście... - odwzajemniła sztucznie uśmiech, mimo że wcale nie miała ochoty na takie znajomości.

- Dobrze, w takim razie niech pani pokaże mi te projekty na żywo i coś o nich powie - zmienił temat, rozsiadając wygodnie, a kobieta trzęsącymi się rękoma podała mu pierwszy rysunek.

- To jest crop top, przy którym inspiracją była moja córka. Jest na grubych ramiączkach, a z tyłu jest wycięcie na plecy. Na dole ma delikatne frędzle. Całość wykonana z jedwabiu - odparła.

- Dobrze - mruknął do siebie. - Podoba mi się - dodał głośniej.

- Świetnie, to następna praca - wręczyła mu kartkę, bardziej pewna siebie. lecz nadal nerwowa. - To jest... - znów zaczęła opowiadać mama Ann. Nastolatka przyglądała się ich rozmowie, myślami będąc w innym świecie, wychwytując tylko niektóre jej fragmenty. Gdy skończyli omawiać dziesiąty projekt, z czego projektant przyjął dziewięć, jako iż jeden z nich był według niego 'zbyt oklepany, ale zastanowi się nad użyciem go', do pomieszczenia ktoś wszedł, nie pukając. Wystraszyło to nieco, zamyśloną dziewczynę.

- Cześć ojczulku! - zawołał wysoki, zdecydowanie zbyt pewny siebie, brunet. - widzę, że masz gości - zauważył, po czym prześwietlił wzrokiem Ann. - A kim jest ta urocza lisica? - zapytał, podnosząc jedną brew. Rudowłosa wyraźnie się zdenerwowała, ale postanowiła zachować spokój. W jej głowie zapaliła się czerwona lampka, a krążyła tylko jedna myśl.

Mogłam tu nie przyjeżdżać.

- James! Kultura błagam cię, to są nasi goście, jak sam to stwierdziłeś! - oburzył się mężczyzna.

A więc to jest ten jego syn? Raczej się nie polubimy. Raczej na pewno - pomyślała, wstając i podając mu dłoń. Nie starała się o, chociażby najmniejszy cień uśmiechu, podirytowana jego zachowaniem.

- Ann - mruknęła niechętnie.

- James - odparł, całując jej dłoń, którą ta szybko zabrała.

- Miło poznać - powiedziała, wycierając dłoń o top.

- Tato, ja pójdę z Ann na miasto i pokażę jej Paryż - uśmiechnął się James.

- Że co?! - szepnęła zdziwiona, patrząc się na niego. Powiedziała to niemal nie słyszalnie, przez co nikt nie zwrócił na nią uwagi. Spojrzała na twarz bruneta, mając nadzieję, że zobaczy, chociaż cień żartu. Błagała wszystkie znane sobie bóstwa, aby za chwilę okazało się, że będzie musiała zostać na spotkaniu. Jednak potem przypomniała sobie, po co tu jest. Aby poznać Jamesa, co wydawało się jej aktualnie najgorszą możliwą opcją. Studiowała przez chwilę jego twarz. Dopiero teraz zauważyła, że ma wręcz czarne oczy. Jednak on nie zwracał na nią uwagi.

- Dobrze idźcie, ale bądźcie z powrotem przed dwudziestą, jasne? - odparł twardo mężczyzna.

- Uważaj na siebie kochanie! - dodała mama Ann.

Tylko uważaj na siebie kochanie? Nie no jasne projekty ważniejsze...

- To papa, miłej współpracy - mruknął na odchodne i pociągnął ją za rękę. Nie zdołała wydobyć z siebie ani jednego słowa.

- Ej co ty robisz?! Puszczaj! - krzyknęła, gdy już byli za drzwiami i upewniła się, że nikt ich nie słyszy.

- Ja? Ach... Przepraszam, to tylko ty tak na mnie działasz - uśmiechnął się szarmancko i włożył ręce do kieszeni spodni. Wtedy zauważyła jego piękne białe zęby. Kły miał ostre i długie. Skojarzyło jej się to z wampirem z książki, którą ostatnio zaczęła czytać, ale od razu odpędziła od siebie tę głupią myśl...

- Masz świadomość, że my praktycznie nawet się nie znamy? - warknęła sucho, obdarowując go wzrokiem, który mógłby przy odrobinie szczęścia, a może nie szczęścia zabić.

Projekt Wampirza MiłośćWhere stories live. Discover now