Rozdział 69

521 30 1
                                    

6:20

SEBASTIAN - IGNOROWAĆ!

Bal odwołany. Tak, jak chciałeś, kończę naszą umowę. Nie musisz się dalej użerać z Alec'iem. 

"Umowa i użerać się z Alec'iem" w jednej wiadomości mówiły Lightwoodowi wiele. A jedna myśl po prostu biła wszystkie na głowę - widać, że jestem nic nie wart. Nie godny uwagi i tego "szczególnego" uczucia. 

Bezwartościowy. Żałosny.

I to nie tak, że teraz sobie to uświadomił. Już od kilku lat tak o sobie sądził. Mówił sobie, że nie ma serca i jest zbyt nudny, by kogoś sobą zainteresować. Był po prostu nikim. 

Do czasu.

Odkąd w jego życie wplątał się świecący - niczym choinka przyozdobiona różnymi dekoracjami w święta - chłopak, zaczął pozbywać się tych krążących myśli z umysłu. Z każdym dniem, sytuacją oraz gestem ze strony Bane'a, uzmysławiał sobie, że jednak był jeszcze kimś wyjątkowym w tym świecie. Miał serce, potrafił zainteresować kogoś w sposób romantyczny, był w miarę przyjazny dla innych oraz co dla niego było najważniejsze - był osobą, którą można było w jakimś stopniu pokochać i mu zaufać. Będąc przy Magnusie, czuł się dobrą i wartościową osobą. Czuł te ciepło płynące od Bane'a, jego wsparcie oraz oddanie w niektórych sytuacjach. Przy Nim był wartościowy...

- Taa, pięć dolców - mruknął, otrząsając się ze swoich przemyśleń. Pewnie, gdyby nie drobna dłoń, gładząca jego policzek, myślałby dalej nad swoim nieszczęsnym żywotem i uczuciem zawodu w stronę Bane'a. 

- Czemu płaczesz? - Usłyszał zdruzgotany pisk przy swoim uchu, dlatego będąc już całkiem wybudzonym ze swoich myśli, westchnął ciężko i wstał, biorąc brata na ręce, postanawiając odnieść go do pokoju malca. 

- Max jest wcześnie rano, idź jeszcze spać.

- Ale... - zbity z tropu trzylatek, wskazał palcem na jego zapłakaną twarz i telefon, teraz znajdujący się w małej rączce, chłopca.  

- Spokojnie, nic mi nie jest. Po prostu coś mi wpadło do oka. A te "ustrojstwo" wezmę ze sobą i ci nie będzie przeszkadzać - zaśmiał się cicho Lightwood, kładąc brata na rozkopanym, pościelą, meblu. - Śpij dobrze, Maxwellu - odparł jeszcze na odchodne, wywołując tym oburzone prychnięcie dobiegające spod kołdry, które po raz ostatni mógł usłyszeć. Już jutro go tu nie będzie. 

>>>>><<<<<

- To...do zobaczenia, maluchu - zdołał wypowiedzieć tylko to, zanim nie poczuł przylegającego do jego piersi, małego ciała. Jego przyrodni brat cicho szlochając mocno go przytulał, prosząc przy tym, by został jeszcze dzień dłużej w jego domu. Od ich pierwszego spotkania w parku tuż przy lotnisku, minęły trzy dni, a co za tym idzie - jego i Magnusa pobyt u jego ojca się skończył. Dni, które nie zapowiadały się tak obiecująco dobrze, zniknęły z mgnieniu oka. Alec sam w to nie wierzył, ale przez te niecałe siedemdziesiąt cztery godziny wydarzyło się całkiem sporo, dobrych, jak i złych rzeczy. Już na początku ich podróży, Alec był sceptycznie nastawiony do podjętej, wcześniej, decyzji. Bezsenna podróż w samolocie, spowodowana przez małe turbulencje oraz bezczynne czekanie tuż po niej na ojca, nie zwiastowało nic dobrego dla Lightwooda. Późniejsze pobicie ojca, również mówiło jego myśli, stanowcze NIE. Dlatego już dwa dni temu, tuż po tym incydencie wróciłby od razu do domu, żałując swojego postanowienia, odwiedzenia bliskiego członka rodziny. Ale nie zrobił tego. Wtedy tym dwóm sytuacjom wyszły na przeciw dwie osoby. W tamtym czasie uczucia do nich, przeważyły i odpędziły jego myśli o powrocie do swojego miasta. Tylko wtedy dał się poprowadzić uczuciom - zakochania i ufności do jednego oraz żalu, opiekuńczości i ciekawości w stronę tego drugiego. Na jednym się zawiódł, a za to na kolejnym miło zaskoczył. Aż żal mu było wyjeżdżać, ale musiał. I nie dlatego, że czas jaki uzgodnił z ojcem mu się skończył.

- Max, naprawdę chciałbym, ale nie mogę zostać tu nawet tego dnia dłużej. Mam ważną sprawę do załatwienia, która nie może czekać - powiedział miękko, przytulając brata bardziej do siebie. Potrzebował w tamtej chwili bliskości i wsparcia, co wykorzystał, nie wypuszczając trzylatka ze swoich ramion choć na moment. Z obserwacji opiekuna malca, jak i Tego, który go zawiódł, mógł wywnioskować, że Ci myślą tylko, że chłopcy się po prostu ze sobą zżyli i trudno im się pożegnać, co było po części prawdą. Alec dziękował sobie, że polubił brata i okazywał mu przez czas pobytu, czułości, bo gdyby nie te gesty, to poznaliby teraz od razu kłamstwo z jego strony. Gdyby nie obecność malca w chwili, w której podjął ostateczną decyzję, Alec pewnie wtuliłby się w ojca. I byłby przez to skończony. W to, że przytula brata mogli mu uwierzyć, ale gdyby to był starszy Lightwood, to nie byłoby tak kolorowo. Alec nigdy, bez przyczyny nie tulił się do własnego ojca, co ten doskonale wiedział i łatwo mógł przejrzeć, że coś złego się czaiło...

- Przyjedziemy za niedługo, mały. - Alec słysząc te słowa i czując bliskość swojego chłopaka tuż obok, prawie się nie wzdrygnął oburzony i nie burknął czegoś niemiłego w jego stronę. A naprawdę mało do tego brakowało. - Alexander załatwi tą ważna sprawę i wrócimy szybko do ciebie. 

- Tak, wrócimy - szepnął bez przekonania, dając upust jednej łzie, krążącej od niecałych dwudziestu minut w jego oku. Na Anioła, miał być silny! - Będę tęsknić, Maxwellu.

- Ja też "Alexandrze". - Usłyszał nieco weselszy głos brata, który odgryzając się tylko za swoje imię, wzbudził niechcący w Alecu krótki - na szczęście - płacz rozpaczy. 

- Żegnaj, kochanie - wychlipiał, czując jak ostatnie, posklejane kawałki serca, rozrywają jego ciało i duszę. 



Poskromić Złośnika // MalecWhere stories live. Discover now