Rozdział 12

2.2K 207 34
                                    

Nastał poranek. Dotychczas pokrążony w mroku pokój został oświetlony pierwszymi promieniami słońca, które niemiłosiernie padało na spokojną, pogrążoną w śnie twarz błękitnookiego, który po chwili czując ciepło na twarzy, otworzył powoli oczy i przeklął pod nosem.

- Cholerne, cudowne słońce - mruknął, przecierając zaspane oczy i spojrzał na zegar wiszący naprzeciw niego. - Dobra, trzeba iść pobiegać - westchnął, zrywając się z ciepłego łóżka i ruszył do szafy, biorąc z niej potrzebne rzeczy, po czym wszedł do łazienki, gdzie dziesięć minut wystarczyło, by należycie przygotować się do rozpoczęcia dnia.

- Od razu lepiej! - Uśmiechnął się szeroko, zakładając słuchawki i wychodząc na świeże powietrze, gdzie odetchnął głęboko i ruszył swoją codzienną ścieżką w tylko w sobie znanym kierunku.

Bieg tak samo jak łucznictwo zawsze dawało mu uczucie spokoju i błogiego relaksu, przy którym mógł pobyć sam ze sobą, nie martwiąc się swoimi problemami i osobami, które na ogół wkurzały go codziennie przez pół dnia tylko swoją obecnością. Dlatego uwielbiał biegać, bo dzięki temu jeszcze nie zwariował i mógł uwolnić się choć na chwilę ze swojej wewnętrznej klatki, która tylko przy sporcie otwierała się, przy tym uwalniając tego prawdziwego Aleca, a nie udawanego. Przez sport pokazywał siebie w całej swojej okazałości. Nie krył się za ironicznym uśmieszkiem; mrożącym krew w żyłach, zimnym wzrokiem; idiotycznych odzywkach, które poniżały jego rozmówcę oraz za zaciskaniem pięści, które już z przyzwyczajenia wiedziały kiedy mają się naprężyć i uwolnić swoją całą złość na poszkodowanej osobie. I choć były ich tylko dwa przypadki to zawsze i to zawsze żałował swojego postępowania, chcąc cofnąć się w czasie i zapobiec tym sytuacją, nawet jeśli jednemu się naprawdę należało...

Potrząsnął głową, pozbywając się przykrych wspomnień i przyspieszył swój bieg, chcąc jak najmocniej zmęczyć się i poczuć w końcu, że żyje, a nie wegetuje w tym wielkim świecie, gdzie nie istnieje nawet jedna osoba, przy której mógłby się otworzyć i pokazać swoją prawdziwą twarz, nie martwiąc się nadchodzącym jutrem...

- Raphael, ale żeś się schlał! - Usłyszał znajomy mu głos, więc ciekawy czy dobrze odgadł osobę, ruszył w stronę dochodzących głosów, które z każdym krokiem stawały się coraz bardziej zrozumiałe i głośne.

- Co ty gadasz? To tylko... tylko mało piw! - odparł, zataczając się w lewo, gdzie gdyby nie stalowy uścisk szatyna wpadłby na ścianę pobliskiego sklepu spożywczego.

- Taa, od kiedy pięć piw to mało?

- Nie wymądrzaj się tylko prowadź mój ogierze! - wykrzyknął, uwalniając się z objęć, po czym jak gdyby nic skoczył od przodu na chłopaka, mocno tuląc się do niego. - Jaki jesteś cieplutki! - zachichotał, cmokając odkrytą skórę szyi, w którą po chwili skrył swoją zaczerwienioną twarz.

- Ech, co ja z tobą mam - mruknął, trzymając go tak mocno jakby za chwilę miał się od niego odkleić.

- Same superlatywy!

- Ach tak?

- No jasne! - odparł, spoglądając w brązowe tęczówki przyjaciela. - Dzięki mnie nie nudzisz się sam w domu. Chodzisz ze mną na imprezy...

- Raphael, my nie byliśmy na żadnej wspólnej imprezie.

- Ale pójdziemy! - burknął i kontynuował: - Masz z kim grać w gry, szczerze pogadać, bo wiesz ja zawsze jestem dla ciebie i tylko dla ciebie! Nikt się nie liczy tylko ty, mój kochany prymusie! - zachichotał, przysuwając swoją twarz bliżej Lewisa, który przez bliskość z brunetem przełknął ślinę, próbując nie patrzeć na te pełne - z pewnością - słodkie usta.

- Raphael...

- Masz piękne oczy, wiesz? - spytał, patrząc prosto w nie, wciąż przybliżając się tak, by w końcu zetknąć ze sobą nosy, które mogły bez żadnego problemu wyczuć wciąż krążący po ich organizmach alkohol zmieszany z ich perfumami.

- Przest... - przerwały mu usta, przylegające do jego warg, które po chwili zachłysnęły się powietrzem i oddały pocałunek, wpijając się w nie z tak wielką zażartością, że Santiago z trudem za nimi nadążał.

Chłopcy tak bardzo zajęci sobą i obezwładniającym ich uczuciem, nie zauważyli nawet, że stoją na środku ulicy i prawie rozbierają siebie nawzajem.

Santiago, chcąc doświadczyć więcej tego uzależniającego, dotychczas nie znanego mu stanu, oderwał się od niego i stanął na proste nogi, by po chwili znów wbić się w te ciepłe i delikatne w dotyku usta, które aż błagały, by zająć się nimi należycie. Dlatego starał się jak mógł wypieścić je tak jak nigdy nikt inny.

Simon, czując lekkie skubanie i zaciąganie warg jęknął cicho, przyciągając chłopaka za szyję bliżej siebie. Chciał go dogłębnie poczuć, poznać czułe miejsca, a co najważniejsze nasycić się tą chwilą, bo z pewnością drugiej szansy już nie dostanie. Dlatego czerpał z niej tyle ile mógł, do czasu, kiedy ręka Santiago wpełzła pod jego koszulkę badając jego lekko umięśniony tors. 

- Nie, Raphael. - Oderwał się od chłopaka, spoglądając na jego całą w rumieńcach twarz, opuchnięte wargi, które były seksownie zagryzane przez zęby oraz oczy, w których kryło się jedynie pożądanie.

- Nie podobało ci się? - mruknął smutno, bawiąc się rękoma, które po chwili zostały uwięzione pomiędzy ciepłymi, ciut mniejszymi dłońmi.

- Podobało mi się i nawet nie wiesz jak bardzo, lecz nie powinno się to stać.

- Dlaczego?!

- Jesteś pijany...

- Nie jestem! Simon weź nie gadaj głupot tylko choć tu do mnie! - Przyciągnął go do kolejnego pocałunku, którego po chwili przerwał szatyn. - Simon...

- Chodź, jest już późno - mruknął, unikając jego zbolałego wzroku i pociągnął go w stronę Lightwooda, który z uśmiechem na ustach oddalił się od nastolatków, postanawiając w końcu wrócić do domu.

- Ach, ci zakochani! - Zaśmiał się, skręcając w pierwszą od lewej, uliczkę.

#####

Trochę Saphael'a nie zaszkodzi. Przepraszam, że tak mało na razie Maleca, ale już od kolejnego rozdziału będzie go coraz więcej ;)) 

Poskromić Złośnika // MalecOù les histoires vivent. Découvrez maintenant