Rozdział 6

23.4K 1.3K 41
                                    

-Jaki piękny- wyrwało mi się i od razu skarciłam się w myślach widząc jego cwaniacki uśmiech i uniesione brwi.- Nie ty!- zawołałam z oburzeniem.- Tylko ścigacz- dodałam ciszej, patrząc się cały czas na czerwony lakier Hondy, stojącej przy krawężniku, kompletnie przy tym olewając jej właściciela. Kolor ten przywołał wiele ciepłych wspomnień. 

Szybko się opamiętałam i spojrzałam z czułością na moje Kawasaki, które wciąż stał na podjeździe. Nie martw się skarbie, nigdy cię nie zdradzę, dopóki śmierć nas nie rozłączy, pomyślałam.

  Wracając do mojego rozmówcy... Całkiem przystojny chłopak. Ciemne blond włosy, luźna koszulka odsłaniająca mięśnie ramion i spodnie. Oczu nie było widać przez szkła okularów przeciwsłonecznych. Przyglądałam mu się z obojętnym wyrazem twarzy, gdy w końcu się odezwał z rozbawieniem w głosie:

 -Czyli mam przyjść za pół godziny?

 -Taa, jak tam chcesz. Chyba będę wtedy w domu.

 Wstałam z ławki i odłożywszy wcześniej książkę skierowałam się do domu. Nie odwróciłam się kiedy usłyszałam ryk silnika i po prostu weszłam do środka. Czułam, że moje baterie społeczne są już powoli na wyczerpaniu i poznanie jeszcze jednej nowej osoby sprawiłoby, że moja głowa by eksplodowała.

 -Kto to był?- spytała mama z zaciekawieniem, kiedy siadałam na stołku w kuchni.- Zauważyłam, że oboje macie te swoje mordercze maszyny- powiedziała żartobliwie.- Jakiś nowy kolega ze szkoły?

 -Mamo, jakie tam mordercze maszyny? Gdyby można było się z nimi żenić, to już dawno byłabym mężatką!

 -Oczywiście, to powiesz mi kim był ten chłopak?

 -Nie mam pojęcia, zaczepił mnie kiedy się uczyłam.

 -Jasne, uczyłaś- przerwała mi z uśmiechem.

 -Kazałam mu przyjść za pół godziny- kontynuowałam.

 -Co? Czemu?- spytała obracając się w moją stronę, po tym jak wsadziła przygotowywane ciasto do piekarnika.

 -Rany, bo byłam zajęta- powiedziałam, wyrzucając ręce w górę.

Mama miała tę swoją minę typu "Dobry rodzić daje rady swojemu dziecku na temat szukania przyjaciół" Nie miałam innej opcji, wiec wyszłam z kuchni.

Zastanowiłam się, co mogłabym porobić. Do głowy wpadł mi pomysł czytania, więc pobiegłam do swojego pokoju i podniosłam z biurka zaczętą wcześniej książkę. Zapadłam się w wygodnych poduchach łóżka i zaczęłam czytać. Na początku szło mi opornie, ale po chwili się rozkręciłam i straciłam poczucie czasu.

 Z tego dziwnego transu wybudził mnie dzwonek piekarnika. Czyżby szarlotka gotowa? Z książką pod pachą popędziłam na dół, z powrotem do kuchni. Kręcąc biodrami i nucąc wymyśloną na poczekaniu piosenkę o cieście czekałam, aż mama wyjmie swoje dzieło. Wszyscy w tym domu wiedzieli, że mama jest najlepszą kucharką. Od wybornych przegrzebków, po domowe bagietki.

 -Poczekaj dziesięć minut, aż ostygnie- ostrzegła mnie, machając mi ostrzegawczo palcem przed twarzą i przeszła do salonu.

Od razu podleciałam do ciasta i już sięgałam by odkroić kawałek, kiedy dobiegł mnie głos mamy:

 -Nie ruszaj! Dopiero za 10 minut.

 Obróciłam się szybko w stronę drzwi, ale nikogo tam nie było. Najwyraźniej mama potrafiła przewidzieć moje myśli, a co gorsza czyny.

 -Nie martw się, dobrze znam swoją córkę- zobaczyłam jak wychyla się zza framugi i usłyszałam jej radosny śmiech.

No skoro tak jej na tym zależy... Westchnęłam w duchu. Usiadłam na stołku i nie odrywałam wzroku od zegarka na nadgarstku. Czas wlókł się niemiłosiernie, kiedy nie miało się nic do robienia, a brzuch dawał o sobie znać, co jakiś czas burcząc. Spojrzałam na książkę, którą postawiłam na blacie i stwierdziłam, że te ostatnie trzy minuty mogę sobie umilić kilkoma jej  stronami.

Stand & driftWhere stories live. Discover now