Rozdział 46

14.9K 839 46
                                    

     Osoby które nie przeczytały drugiej części poprzedniego rozdziału proszone są o uzupełnienie lektóry, a za ewentualne kłopoty przepraszam  :)

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

      Po tych wszystkich deszczach i zmianach w pogodzie nadszedł czas, by powoli zaczął padać śnieg. Nie wiadomo kiedy minął listopad a już był pierwszy grudnia. Wielkim zaskoczeniem dla wszystkich było to, że spadł śnieg! Roksana twierdziła, że śnieg spada u nich zwykle w połowie grudnia, a tu od razu prószy. Nienawidzę tego typu pogody. Nienawidzę tej mokrej pluchy przy cieplejszym dniu. Nienawidzę zimna. I nienawidzę zimy. Na moją decyzję wpłynął również pewien ważny czynnik, czyli brak jazdy na moim ścigaczu. Jestem na tyle odpowiedzialna, aby zimą, po oblodzonych, mokrych, śliskich drogach nie jeździć kochanym jednośladem. Ta okropna pora roku kojarzyła mi się jedynie z najgorszym. Ale byłam niestety w tym osamotniona.

  Kiedy ja przeżywałam własną, mini depresję z powodu braku słońca inni bawili się w prost idealnie. Kiedy wychodziłam w tym mrozie- gdzie uszy mało mi nie odpadały- do szkoły mijałam dzieci sąsiadów bawiące się w śniegu. Kiedy Ash zawoził mnie pod szkołę, tam już toczyła się wojna na śnieżki i nie sposób było  przejść koło niej niezauważonym. Nieważne czy ta osoba cię znała, czy nie, ale albo cię nacierała śniegiem, albo nim w ciebie rzucała. Czyli i istny poligon. A któregoś razu nawet zauważyłam Roksanę i Jacksona rzucających w siebie białym puchem. Ja osobiście na samą myśl drżałam i nie mogłam przemóc się do tego, aby (jak to moja mama powiedziała) zaakceptować ten cud natury.

  W końcu, pierwszego dnia ferii świątecznych była u mnie Roksana. Ostatnio nieźle zaniedbałyśmy nasze przyjacielskie stosunki, więc poświęciłyśmy sobie cały dzień. Siedziałyśmy właśnie w kuchni, a ja patrzyłam nienawistnym wzrokiem, za którym prószył ów śnieg, sprawca problemu. Grzałam dłonie o kubek z gorącą czekoladą, oczywiście z dodatkiem chili i bitą śmietaną, tak jak lubię.

-Danielle!-prosiła ponownie przyjaciółka.- Chodźmy na dwór, tak fajnie pada. Ulepmy bałwana. Takiego jak w tej bajce, no jak mu tam było, Olafa! Prooszę- robiła do mnie słodkie oczka, ale ja się nie dam.

-Jak chcesz bałwana to idź i sobie lep, a ja tu poczekam. Albo jak wolisz to sobie narysuj, przynajmniej się nie roztopi.

-Ale ty jesteś- mruknęła dziewczyna, mieszając łyżeczką w swojej czekoladzie.

 W tym momencie to kuchni weszła moja mama i schowała niesiony właśnie kubek do zmywarki.

-Od tygodnia jest jakaś poddenerwowana- powiedziała konspiracyjnym szeptem do Roksany. -Pewnie ma okres.

 Roksana na jej słowa wybuchła śmiechem.

-Pewnie ma okres, pewnie ma okres- przedrzeźniałam ją pod nosem.- A żebyś wiedziała- burknęłam biorąc kubek i wychodząc z kuchni. Przyjaciółka podążała zaraz za mną wciąż się śmiejąc i wyszłyśmy do holu, a następnie na górę do mojego pokoju. Postawiłyśmy kubki na nocnym stoliku i zastanowiłyśmy się, co będziemy robić.

-Obejrzyjmy coś!- zasugerowała dziewczyna.

-Jasne, tylko co...?- zapytałam.

 Po krótkim przekrzykiwaniu się i rzucaniu poduszkami wyszło na to, że oglądałyśmy cały 7 sezon „Teorii wielkiego podrywu”. Tak więc ja w szarym dresie, a Roksana w ocieplanych leginsach zakopałyśmy się pod kocami i włączyłyśmy serial na laptopie.

                                                                 ***

Stand & driftWhere stories live. Discover now