Rozdział 54.

2.3K 244 327
                                    

Miłego ♥

Perspektywa: Derek.

Poszedłem do swojego gabinetu, po czym napisałem sprawozdanie, którego termin upływa dzisiaj, a z racji tego, że nie mam się kim aktualnie wysłużyć, musiałem się za to zabrać sam. Dopiero po jakichś dwóch godzinach, czy nawet trzech udało mi się go skonstruować i przesłać do naczelnego przełożonego. Z racji tego, że zmęczyłem się tą ciężką, umysłową pracą, postanowiłem wrócić do domu i trochę się zrelaksować.

Wychodząc z komendy zajrzałem jeszcze do socjalnego pokoju, aby trochę na koniec dnia powkurwiać Sebastiana, którego niestety, ale nie zastałem, więc zszedłem na dół w nadziei, że może zastanę go w biurze Sangstera, ale ta też go nie było. Widziałem natomiast, że Panowie Martin i Wood dyskutowali w najlepsze przy tablicy korkowej z umieszczonymi zdjęciami z miejsc morderstw.

- Cholera, czegoś takiego to ja jeszcze nie widziałem. – powiedział młodszy z mężczyzn.

- No no, muszę powiedzieć, że piorunujące zdjęcia. To się nawet filozofom nie śniło. – dodał Pan Martin, a ja nie miałem czasu przysłuchiwać się ich dalszemu gawędzeniu, ani też nie chciałem im przeszkadzać, bo pewnie byli zajęci analizą tych ofiar, a ponadto w rękach trzymali jakieś papiery, więc tym bardziej ewakuowałem się do domu. O dziwo, jak nie ja, wszedłem i wyszedłem po cichu, ale nie chciałem przeszkadzać profesjonalistom w pracy. Niech pilnie pracują, nie to co Dunbar z Sangsterem.

- Kurwa, pierdolony deszcz. – fuknąłem pod nosem, znajdując się przy wyjściu i wróciłem się do środka, wchodząc bezpardonowo do gabinetu Mii, aby pożyczyć od niej parasolkę, bo przecież nie będę moknął. 

Podbiegłem do swojego samochodu, który nareszcie wrócił od mechanika, bo jeżdżenie tym starym gratem nieźle dało mi w kość. Nie dość, że Sebastian uznał mnie za wiochmena, to jeszcze omal nie rozwaliłem sobie pleców tym starym, rozpierdalającym się siedzeniem. Na szczęście teraz mam swoje ukochane czerwone Suzuki, którym już nie siara jeździć po mieście.

Po około dziesięciu minutach dojechałem pod swój blok, a deszcz lał tak obficie, że nie wie, czy jest sens w ogóle otwierać tę parasolkę, bo i tak pewnie nic mi ona nie da. Złapałem swoją torbę i wybiegłem z samochodu, wpierdalając się jak zwykle z impetem na klatkę schodową. W środku spotkało mnie jednak miłe zaskoczenie, więc uśmiechnąłem się zadziornie.

Na schodach siedział Sebastian, ubrany jedynie w biały podkoszulek, sportowe buty i szare dresy, a na ramieniu miał założoną opaskę fitness do pomiaru rytmu pracy serca. Chłopak był cały przemoczony, drżał, więc zapewne przy takiej pogodzie nieźle zmarł, a z jego szarych, prawie blond włosów kapała woda. Chłopak spojrzał na mnie i nie był zadowolony moim widokiem.

- Co Ty tu robisz? - fuknął wkurzony. - Czy Ty musisz mnie nawet prześladować na klatce schodowej?! Nie mogłeś sobie wybrać innej?!

- Zluzuj młody. - powiedziałem, spoglądając na niego groźnie, bo już zdążył mnie wkurzyć, ale dzisiaj brakowało mi tego irytowania się na dzieciaka. - Dla Twojej wiadomości, to nie kurwa, nie mogłem sobie wybrać innej klatki, bo jakbyś jeszcze nie wiedział, to ja akurat tu mieszkam.

- To ja w takim razie wychodzę. - rzekł bez wahania i wstał, ale ja złapałem go i nie pozwoliłem wyjść w taka ulewę. 

- Nigdzie nie idziesz. - powiedziałem, spoglądając mu w oczy i nieświadomie zmacałem jego ramię. - Jesteś zimny, cały przemoczony i chcesz się szwendać w taką pogodę? Przeziębisz się. - dodałem, a ten tylko wywrócił oczami. - Zapraszam Cię do siebie do mieszkania. Przebierzesz się w coś suchego i ogrzejesz. - dodałem, dziwiąc się sam sobie, że zaprosiłem kogoś do mojego oazy świętości.

W objęciach nocy ✔ | Dylmas, Briam & DerestianWhere stories live. Discover now