Run away (Stephan Leyhe x Andreas Wellinger / Lellinger)

849 82 13
                                    


Biegłem. Coraz szybciej. Coraz dalej. Czułem, że powoli zaczyna brakować mi tchu, ale nie przestawałem. Całe ciało protestowało, ale ja nie dawałem za wygraną. Bałem się zatrzymać, bałem się zmierzyć z myślami, które doprowadzały mnie do szału, nie byłem gotowy na zderzenie z rzeczywistością. 

- Stephan! - usłyszałem za sobą krzyk, który sprawił, że przez chwilę chciałem się nawet zatrzymać - Stephan!

Głos. Ten głos. Sprawiał, że  chciałem płakać i śmiać się jednocześnie. Od niego też chciałem uciec. Od tych emocji, które we mnie wzbudzał, od głupiej nadziei, że może kiedyś coś się między nami wydarzy, od bólu rozczarowania, które musiałoby nadejść, kiedy on zrozumiałby jak jestem pogubiony. 

Powoli opadałem z sił i choć umysł chciał biec dalej, ciało zaprotestowało, sprawiając, że upadłem na ziemię. Było mi gorąco, tak cholernie gorąco. Przymknąłem oczy, chcąc uniknąć rażącego słońca. Nic już nie widziałem, a ból w klatce piersiowej był coraz bardziej odczuwalny. Przekręciłem się na bok, próbując złapać oddech. 

- Stephan! Oszalałeś do reszty! - ktoś krzyknął, łapiąc mnie za ramiona.

Znów ten sam głos. Andreas. Milka boy. 

Przyłożył dłoń do mojego czoła, odchylając nieposłuszne kosmyki, które opadły na moje oczy. 

- Co się dzieje? - zapytał już spokojniej, pochylając się nade mną i cierpliwie gładząc moje włosy.

- Niedobrze mi - rzuciłem, czując napad nudności. Przyciągnąłem kolana do klatki piersiowej, próbując zapanować nad swoim ciałem. 

- Mogę coś dla ciebie zrobić? 

Mógł zrobić tak wiele. Mógł zostać. To by wystarczyło. Może gdyby został to udałoby mi się odbudować. Zapomnieć o tym wszystkim. Uciec od przerażających wspomnień. Być normalny, choć przez krótką chwilę. 

- Dam sobie radę - odpowiedziałem trzęsącym się głosem, nigdy nie byłbym w stanie brać kogoś na litość, a na pewno nie jego. On zasługiwał na wszystko co najlepsze. Na kogoś kto będzie mógł dać mu radość i szczęście. 

-  Pomogę ci wrócić do pokoju - powiedział, zupełnie ignorując moje słowa.

- Nie potrzebuję twojej pomocy - jęknąłem, próbując podnieść się z ziemi. Andreas przytrzymał mnie, ratując od kolejnego upadku. 

- Właśnie widzę - żachnął pod nosem, po czym złapał mnie i objął ramieniem. Chciałem protestować. Bardzo chciałem. Ale moje ciało już się poddało z radością korzystając ze wsparcia. Andi pachniał świeżością i młodością. Zawsze zazdrościłem mu tej pogody ducha i wiecznego uśmiechu. Nawet w najgorszych momentach, nie tracił dobrego humoru. 

- Nie musisz...

- Chcę - przerwał mi, trzymając mnie mocniej, gdy wchodziliśmy po niewielkich schodach przed wejściem do hotelu. 

Nie wiem jakim cudem dotarliśmy do pokoju. Wciąż okropnie kręciło mi się w głowie. Opadłem na łóżko, tracąc oddech. Wiedziałem, że to nie wynik aktywności fizycznej, a choroby, która ostatnio szczególnie dawała mi się we znaki. 

- Wziąłeś leki? - zapytał, a ja nieśmiało pokręciłem głową w odpowiedzi. 

- Zapomniałem - przyznałem, unikając jego spojrzenia.

- Stephan! - powiedział z wyrzutem w głosie - Musisz o siebie dbać - dodał, podając mi szklankę wody. 

- Nic nie muszę - odpowiedziałem butnie, jednak z wdzięcznością wziąłem duży łyk wody, nawet nie zdawałem sobie sprawy z tego jak bardzo byłem spragniony. 

- Chciałbym, żebyś zaczął o siebie dbać. Zależy mi na tobie - wyznał, siadając na skraju mojego łóżka. Patrzył na mnie wyzywająco, jakby chciał mnie ostrzec, ale ja niczego się już nie bałem. 

- Wiesz jak to się wszystko zaczęło? - rzuciłem, choć wiedziałem, że nie ma pojęcia.

- Co? - zapytał zbity  z tropu. 

- Napady lękowe, wizje, koszmary - odpowiedziałem spokojnie, nie zdradzając moim głosem tego, że właśnie mam zamiar wyznać mu coś czego nie opowiedziałem jeszcze nikomu innemu. Nawet mój ojciec nigdy się nie dowiedział. 

- Nie - odparł, kręcąc głową. 

- Moja mama popełniła samobójstwo na moich oczach - zacząłem, a on spojrzał na mnie zaskoczony, jego wargi delikatnie rozchyliły się ze zdziwienia - Stałem w kącie pokoju, gdy ona zaciskała sznur na swojej szyi, myślałem wtedy, że to taka zabawa - powiedziałem, czując, jak głos zamiera w moim gardle. Przełknąłem ślinę, próbując uporządkować myśli. Andreas złapał mnie za rękę, ściskając ją mocno - Miałem 5 lat, nie rozumiałem... - zacząłem, ale nie potrafiłem mówić o tym ani chwili dłużej, łzy popłynęły po moich policzkach, a w głowie pojawiły się obrazy z przeszłości. Andi milczał, niezgrabnie obejmując mnie swoimi dużymi ramionami. Byłem mu wdzięczny za tę ciszę. Za to, że nie próbował wmawiać mi, że wszystko się ułoży, że wszystko będzie dobrze. 

- Czasem myślę, że to moja wina, wiesz? - wyznałem, a on podniósł głowę i spojrzał na mnie oczami wyrażającymi brak zrozumienia.

- Byłeś tylko małym, niewinnym dzieckiem - powiedział z tak wielkim przekonaniem w głosie, że prawie uwierzyłem w jego słowa. 

- Może już wtedy wiedziała, że nie da się mnie kochać - odparłem, na co Wellinger, odsunął się nieco, po czym uniósł moją brodę, zmuszając mnie, żebym spojrzał mu w oczy.

- Stephanie Leyhe, chyba sobie żartujesz, mówiąc, że nie się ciebie kochać! Jesteś najlepszym człowiekiem jakiego znam! Jesteś mądry, zabawny, pomocny. Nigdy nie miałem lepszego przyjaciela, nikt nigdy nie wspierał mnie tak bardzo jak ty! Poza tym, kiedy się uśmiechasz to nawet największy twardziel wymięka - dodał, sprawiając, że kąciki moich ust mimowolnie uniosły się do góry.

- Naprawdę tak myślisz? - zapytałem głupio, patrząc na niego wyczekująco. 

- Nie musisz już uciekać, Stephan - powiedział, obejmując moją twarz dłońmi - Kocham cię takiego jakim jesteś. 

- Co??!! - zapytałem, zaskoczony tym niespodziewanym wyznaniem. Andi wyglądał na zmieszanego, ale nie wycofał się ze swoich słów, za to przyciągnął mnie bliżej, chowając twarz w zagłębieniu mojej szyi. 

- Kocham cię, Leyhe - powtórzył - Nie uciekaj ode mnie nigdy więcej. 

***

Cześć Kochani!

Czy ktoś tęsknił za lellingerem? 

Napiszcie co myślicie!

Buziaki!

Happier - Ski Jumping One ShotsWhere stories live. Discover now