1

2.2K 168 51
                                    


Pozwoliłem sobie przystanąć na moment, zamknąć oczy i wziąć głęboki oddech. Każdy, kto często przebywa w dziczy, wie, że las posiada całe spektrum zapachów zależnych od temperatury, wiatru czy pory dnia lub roku. Moim ulubionym jest ten wczesnowiosenny, gdy ziemia wydaje o poranku wilgotne, lodowate tchnienie przesycone kiełkującym życiem.

– Patrzcie państwo, ten znowu swoje...

Niski, pełen znajomego wyrzutu głos wyrwał mnie z chwilowego transu. Od razu przypomniałem sobie o chłodzie przebijającym się przez stare buty i pustym żołądku sygnalizującym swój sprzeciw. Spojrzałem na starszego brata i powiedziałem:

– Wiesz, Sébastianie, powinieneś być już na tyle dojrzały, aby zrozumieć, że nie trzeba odzywać się za każdym razem, gdy coś ci się nie podoba. Czasem możesz pokontemplować nad swoim niezadowoleniem w ciszy.

Rzucił mi wrogie spojrzenie spod grubych, błyskawicowych brwi. Jego kwadratowa szczęka poruszała się, jakby mielił kolejne słowa. Wiedziałem, że intensywnie rozważa, czy kontynuować sprzeczkę. Zawsze doprowadzam go do furii, gdy zaczynam używać długich, wyszukanych słów, co do których znaczenia nie jest pewien. I choć finalnie przysparza mi to zazwyczaj siniaka lub przynajmniej kilka śladów po bolesnych uszczypnięciach, zrobienie z Sébastiana głupka jest warte każdej ceny.

– Biblioteczna niedorajda – rzucił w końcu, odwrócił się i ruszył przed siebie.

– Ponurak – mruknąłem pod nosem. – Osiłek bez...

– Słyszę cię, Ollie.

Ostrzegawczy ton jego głosu i strzała, którą skierował prosto w moją stronę, wystarczyły, bym zamilkł. Tak mniej więcej wyglądała każda nasza wyprawa do lasu: kłótnie, zaczepki oraz wzajemne wyrzuty z okazjonalnym interludium w postaci napiętej ciszy. Sapnąłem głośno i poszedłem za bratem, upewniwszy się najpierw, czy mały Louis człapie gdzieś z tyłu. Najmłodszy z naszej trójki, nadal zaspany, jak zwykle się ociągał, lecz miał na tyle oleju w głowie, by trzymać się blisko.

Niedawno Sébastian osiągnął pełnoletniość – w królestwie Farrevéle to dwadzieścia jeden lat – co nasza rodzina uczciła pieczenią z kaczki oraz jedną z ostatnich butelek ojcowskiego cydru. W tutejszej kulturze to moment, gdy syn dostaje część majątku rodziców i staje przed decyzją, co z nim zrobić: ruszyć w świat w poszukiwaniu szczęścia, roztrwonić wszystkie pieniądze (zazwyczaj powiązane z pierwszym) czy zostać w domu, by w przyszłości przejąć gospodarstwo, biznes lub profesję ojca. Jest jeszcze czwarte wyjście – wstąpienie do armii.

Niestety od kilku lat w naszej krainie panują trudne czasy, a wszystko zaczęło się od tego, gdy po śmierci pary królewskiej rządy przejął ich syn. Nieopierzony dziedzic początkowo narzucił na mieszkańców miast i wsi horrendalne podatki. Ludzie ledwo radzili sobie z wypłacaniem daniny w postaci złota, zboża, mięs czy innych towarów, podczas gdy książę podobno przeznaczał wszystko na kolejne bale i uczty. Jednak pewnego dnia wieści z oddalonego o kilkanaście kilometrów zamku przestały napływać, droga do pałacu została zablokowana strażą, a żołnierze nie pojawili się już więcej w mieście. Nie wiedzieć czemu, dziedzic odciął się od swoich poddanych. Ledwo funkcjonująca gospodarka szybko podupadła, zrezygnowani dyplomaci przenieśli się w inne rejony, a okolica zaroiła się od szajek bandytów. Od tamtego momentu ludzie niestrudzenie próbują jakoś żyć, lecz bez finansowego wsparcia i współpracy z władzami królestwa wszystkie miejscowości stale biednieją. Kryzys nie ominął także naszej rodziny, więc Sébastian nie otrzymał żadnego majątku, a co za tym idzie, pozbawiono go jakiegokolwiek wyboru – jedynego przywileju, na jaki może pozwolić sobie młody mężczyzna z biedoty.

Trylogia Farrevéle #1 Sójka i gargulecOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz