24

594 75 12
                                    

Mieszkanie w opustoszałej, oddalonej od resztek zamkowego życia części pałacu miało tę ogromną wadę, że gdy działo się coś złego, dowiadywałem się o tym ostatni, zazwyczaj z kilkugodzinnym opóźnieniem – bo przecież musiałem wstać, posprzątać, umyć się, ubrać i dopiero zejść na śniadanie. Nie wiedziałem, czy ktoś znów miał jakiś wypadek ani nie słyszałem, gdy zbiła się kolejna waza, chyba że ktoś postanowił mnie zawołać (czego ci poczciwi ludzie oczywiście w większość przypadków nie robili). Tak było z Thaddeusem, tak stało się i tym razem.

Odkąd Adam przeniósł się do skrzydła gościnnego, spędzaliśmy noce razem, sypiając to w mojej komnacie, to u niego. W ten sposób wspólnie rozpoczynaliśmy każdy kolejny dzień, choć bywało też, że wychodziłem z łóżka pierwszy, by wywiązać się z różnych porannych obowiązków. Książę oferował wielokrotnie pomoc, ale stopowałem go, mając na uwadze fakt, iż przez działanie klątwy i tak nie poradziłby sobie z większością zajęć.

Tego ranka wstaliśmy akurat razem. Kominek wygasł godziny temu, więc w komnacie było nie tylko zimno, ale też ponuro od ciemnych chmur zasłaniających niebo grubą pierzyną. W podobne dni wyjście z łóżka stawało się szczególnie nieprzyjemne, więc przebrnęliśmy jakoś przez poranną toaletę w lodowatej wodzie i wskoczyliśmy w ubrania, by pognać prosto do kuchni, gdzie jak zawsze miał przywitać nas rozgrzany piec.

Kiedy tylko zbliżyliśmy się do drzwi, chyba obaj poczuliśmy, że coś złego wisiało w powietrzu. Pierwszym znakiem był brak rozchodzących się po korytarzu aromatów – żadnego świeżo pieczonego chleba czy parującej kawy, którą tak uwielbiał Thaddeus. Drugim omenem okazała się natomiast kompletna cisza. Kuchnia stanowiła nieprzerwane źródło stukania, bulgotania, strzelania opału w piecach i przede wszystkim rozmów; tym razem zastaliśmy w niej jedynie pustkę.

Spojrzałem na Adama, mocnej zaciskając nasze splecione palce.

– Coś się stało.

Książę kiwnął głową i rozejrzał się po pomieszczeniu tym swoim surowym, poważnym wzrokiem. Na jego twarzy pojawił się kolejny odcień smutku. Nie zadręczaj się, pomyślałem błagalnie. Zachowałem to jednak dla siebie, wiedząc, że w żaden sposób nie powstrzymam jego osobistych przeżyć.

– Chodźmy się upewnić – zaproponowałem, gładząc go po dłoni, którą wciąż trzymałem.

– Tak, chodźmy.

Udaliśmy się więc do tej części pałacu, gdzie sypiała służba, co zresztą nie zajęło nam dużo czasu – komnaty pracowników na stałe mieszkających na zamku zawsze znajdują się blisko pomieszczeń gospodarczych. Szybko przekonaliśmy się też, dlaczego wszyscy dzisiaj zaginęli.

Ludzie zgromadzili się wzdłuż wspólnego korytarza; prawie nikt nie rozmawiał, więc od razu dostrzeżono nasze przybycie. Ich miny i ciężka atmosfera wypełniająca to ciasne pomieszczenie sprawiły, że poczułem zupełnie inny, wewnętrzny rodzaj chłodu – niewidzialna, skostniała dłoń zanurzyła się w moje trzewia i pokryła je szczypiącym szronem.

Ci wciąż przyzwyczajeni do dawnego porządku dygnęli niedbale przed Adamem, choć właściwie nigdy nie widziałem, by chłopak tego wymagał. Olimpia podeszła do nas, nerwowo gniotąc połę fartucha. W niedoświetlonym korytarzu kamienna plama – która miała rozmiar pieprzyka, gdy przybyłem do zamku, a teraz pokrywała cały jej policzek i fragment lewej powieki – wyglądała jeszcze straszliwiej.

– To pan Abolt – poinformowała smutno. – Sądzimy, że przechodzi w rêva pierreu, że... to już czas. Avery zwołał wszystkich, żebyśmy mogli się pożegnać.

Trylogia Farrevéle #1 Sójka i gargulecOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz