28

555 77 15
                                    

Kolana ugięły się pod Adamem. Gdy upadł, Sébastian przygwoździł stopą jego ramię do podłogi, przez co wreszcie udało mu się wyswobodzić miecz. Dopiero wtedy dostrzegłem, że cała arogancja zniknęła z twarzy mojego brata. Próbował tuszować strach i niepewność, lecz niezbyt sprawnie mu to wychodziło. Czyżby żałował?

Co z tego, do cholery, skoro było już za późno!

Zacząłem się wić, nie bacząc już, czy po raz drugi dostanę po głowie. Z oczu płynęły mi rzewne łzy, których nie potrafiłem zatrzymać, a w klatce piersiowej coś zatrzepotało panicznie.

– Bastianie, proszę... błagam... ja... proszę...

Patrzył na mnie nie dłużej niż marną sekundę. Spuścił wzrok, przetarł spocone czoło i rzekł gdzieś w podłogę:

– Pozwólcie mu.

Kiedy tylko mnie puścili, pognałem w dół, niemal staczając się ze schodów. Ruszyłem prosto do księcia, choć muszę przyznać, że mijając Sébastiana, na jedną, krótką chwilę zawahałem się. Przeraziła mnie nienawiść, którą nagle poczułem. Była oślepiająca i wszechogarniająca, miałem wrażenie, że rzucę się zaraz na własnego brata, rozdrapując mu te smutne oczy i sztuczny uśmieszek, jakim próbował jeszcze ugrać cokolwiek przed swoją bandą. Wiedziałem, że rozmyśla nad skutkami swojego czynu, nad definicją tego, co właśnie zrobił, i mogłem śmiało to wykorzystać. Miałem w zanadrzu słowa, którymi potrafiłbym pogrążyć go w takiej rozpaczy, że już nigdy nie spojrzałby w lustro. A przynajmniej tak sądziłem.

Gdybym jednak pozwolił, żeby wypalający mnie od środka jad wypłynął na zewnątrz, byłym taki sam jak Sébastian.

Uklęknąłem więc przy Adamie, uważając, aby w żaden sposób go nie ruszyć. Działanie tego typu mogłoby tylko pogorszyć całą sprawę – znałem się na leczeniu ziołami, ale nie byłem anatomem, nie wiedziałem, który z organów uszkodził mu Sébastian.

– Olivierze... – powiedział jeszcze dość sprawnie, choć rozgrzany rumieniec zniknął już z jego twarzy. Niestety dobrze wiedziałem, co to oznaczało.

Moje serce rozpadło się na tysiąc kawałków. A więc tak to się potoczy? Wiedziałem, że nie dostaniemy naszego „żyli długo i szczęśliwie", ale teraz... teraz nie dotrwamy wspólnie nawet do końca klątwy. Nawet to nam odebrano.

Zacząłem ściągać błękitną kamizelkę, aby przyłożyć ją Adamowi do rany. Sébastian w tym czasie gwizdnął trzy razy i po chwili szabrownicy pojawili się w holu z workami pełnymi skarbów. Słyszałem, jak chichoczą i klepią mojego brata po plecach.

Gdzie są cudodzieje, gdy naprawdę ich potrzeba? Po jakich krainach wędrują ci zasrani święci, kiedy dzieją się takie rzeczy? Gdybym tylko mógł, zamieniałbym podobne bandy w stada świń, a nie rzucał klątwy na nastoletnich królewiczów. Głupcy.

– Olivierze – powtórzył Adam, a ja znów musiałem stoczyć bój z własną wściekłością. Nie było sensu tracić teraz energii na takie myśli.

Przetarłem zasmarkany nos i zamrugałem, by odgonić łzy rozmazujące świat wokoło, a książę złapał mnie z rękę, którą uciskałem mu ranę. W pewnym momencie w holu zrobiło się niezwykle cicho, a gdy Bruthus i Rose podeszli do nas z chęcią pomocy, wiedziałem już, że Złamany Ząb uciekł z zamku.

– Możemy coś zrobić? – zapytała dziewczyna.

Zimny wiatr wlatywał do środka przez pozostawione na oścież wrota. Zadrżałem.

– Ja... nie wiem... – No dalej, Olivierze, powiedz to. – Nie, chyba nie. Idźcie po bandaże, ale nie sądzę... – Potrząsnąłem głową. – Co z pozostałymi?

Trylogia Farrevéle #1 Sójka i gargulecWhere stories live. Discover now