Kolana ugięły się pod Adamem. Gdy upadł, Sébastian przygwoździł stopą jego ramię do podłogi, przez co wreszcie udało mu się wyswobodzić miecz. Dopiero wtedy dostrzegłem, że cała arogancja zniknęła z twarzy mojego brata. Próbował tuszować strach i niepewność, lecz niezbyt sprawnie mu to wychodziło. Czyżby żałował?
Co z tego, do cholery, skoro było już za późno!
Zacząłem się wić, nie bacząc już, czy po raz drugi dostanę po głowie. Z oczu płynęły mi rzewne łzy, których nie potrafiłem zatrzymać, a w klatce piersiowej coś zatrzepotało panicznie.
– Bastianie, proszę... błagam... ja... proszę...
Patrzył na mnie nie dłużej niż marną sekundę. Spuścił wzrok, przetarł spocone czoło i rzekł gdzieś w podłogę:
– Pozwólcie mu.
Kiedy tylko mnie puścili, pognałem w dół, niemal staczając się ze schodów. Ruszyłem prosto do księcia, choć muszę przyznać, że mijając Sébastiana, na jedną, krótką chwilę zawahałem się. Przeraziła mnie nienawiść, którą nagle poczułem. Była oślepiająca i wszechogarniająca, miałem wrażenie, że rzucę się zaraz na własnego brata, rozdrapując mu te smutne oczy i sztuczny uśmieszek, jakim próbował jeszcze ugrać cokolwiek przed swoją bandą. Wiedziałem, że rozmyśla nad skutkami swojego czynu, nad definicją tego, co właśnie zrobił, i mogłem śmiało to wykorzystać. Miałem w zanadrzu słowa, którymi potrafiłbym pogrążyć go w takiej rozpaczy, że już nigdy nie spojrzałby w lustro. A przynajmniej tak sądziłem.
Gdybym jednak pozwolił, żeby wypalający mnie od środka jad wypłynął na zewnątrz, byłym taki sam jak Sébastian.
Uklęknąłem więc przy Adamie, uważając, aby w żaden sposób go nie ruszyć. Działanie tego typu mogłoby tylko pogorszyć całą sprawę – znałem się na leczeniu ziołami, ale nie byłem anatomem, nie wiedziałem, który z organów uszkodził mu Sébastian.
– Olivierze... – powiedział jeszcze dość sprawnie, choć rozgrzany rumieniec zniknął już z jego twarzy. Niestety dobrze wiedziałem, co to oznaczało.
Moje serce rozpadło się na tysiąc kawałków. A więc tak to się potoczy? Wiedziałem, że nie dostaniemy naszego „żyli długo i szczęśliwie", ale teraz... teraz nie dotrwamy wspólnie nawet do końca klątwy. Nawet to nam odebrano.
Zacząłem ściągać błękitną kamizelkę, aby przyłożyć ją Adamowi do rany. Sébastian w tym czasie gwizdnął trzy razy i po chwili szabrownicy pojawili się w holu z workami pełnymi skarbów. Słyszałem, jak chichoczą i klepią mojego brata po plecach.
Gdzie są cudodzieje, gdy naprawdę ich potrzeba? Po jakich krainach wędrują ci zasrani święci, kiedy dzieją się takie rzeczy? Gdybym tylko mógł, zamieniałbym podobne bandy w stada świń, a nie rzucał klątwy na nastoletnich królewiczów. Głupcy.
– Olivierze – powtórzył Adam, a ja znów musiałem stoczyć bój z własną wściekłością. Nie było sensu tracić teraz energii na takie myśli.
Przetarłem zasmarkany nos i zamrugałem, by odgonić łzy rozmazujące świat wokoło, a książę złapał mnie z rękę, którą uciskałem mu ranę. W pewnym momencie w holu zrobiło się niezwykle cicho, a gdy Bruthus i Rose podeszli do nas z chęcią pomocy, wiedziałem już, że Złamany Ząb uciekł z zamku.
– Możemy coś zrobić? – zapytała dziewczyna.
Zimny wiatr wlatywał do środka przez pozostawione na oścież wrota. Zadrżałem.
– Ja... nie wiem... – No dalej, Olivierze, powiedz to. – Nie, chyba nie. Idźcie po bandaże, ale nie sądzę... – Potrząsnąłem głową. – Co z pozostałymi?
YOU ARE READING
Trylogia Farrevéle #1 Sójka i gargulec
Teen FictionBaśń o Pięknej i Bestii opowiedziana na nowo. Gdy Olivier z braćmi zapuszcza się do lasu w poszukiwaniu jagód i zwierzyny, nie ma pojęcia, że finał tej wyprawy całkowicie odmieni zarówno jego los, jak i całej krainy. Na skutek pechowych wydarzeń jed...