25

508 74 15
                                    

Ten dzień okazał się niezwykle trudny. Pan Abolt nie odzyskał już pełnej świadomości; budził się parę razy, mamrocząc imię zmarłej żony, raz wyciągnął też rękę w stronę Avery'ego, lecz nic więcej. Jego oddech z godziny na godzinę spowalniał, twarz rozluźniała się tam, gdzie prześwitywała jeszcze skóra, aż wreszcie... No właśnie, nawet nie wiem, jak to nazwać. Znieruchomiał? Skamieniał? Zamienił się w posąg?

Pierwszy raz byłem świadkiem bezpośredniego działania klątwy. Na własne oczy widziałem, jak szare, kamienne połacie rozprzestrzeniały się leniwie po ciele pana Abolta, pożerając resztki jego skóry. Żadnego dramatyzmu czy efektowności, jedynie bezgłośna, nieustępliwa aktywność przekleństwa.

Gdy upewniliśmy się już, że ojciec Avery'ego przeszedł w rêva pierreu, rozgorzało we mnie zupełnie nowe uczucie. Sądziłem, że przyjmę to ze smutkiem i spokojem, tymczasem strumień moich myśli napotkał niespodziewaną tamę wściekłości, która zatrzymała wszelkie inne przeżycia. W tamtym momencie zmieniłem się w istotę przepełnioną gniewem i jadowitym żalem, takim, który każe nam coś rozwalić, wrzasnąć lub przynajmniej trzasnąć drzwiami.

Dlaczego ci ludzie muszą tak cierpieć? Czy posiadanie nadludzkich mocy uprawia cudodziejów do zabawiania się cudzym życiem? Kto dał im to prawo? A nawet jeśli... jeśli naprawdę ich umiejętności pochodzą od bogów, którzy sądzą nas wszystkim – w co zresztą nie wierzyłem – to czym kiedykolwiek zawinił taki pan Abolt albo jego syn? Adam może owszem, ale cały zamek?

Avery... Tylko myśl o siedzącym obok chłopaku powstrzymywała mnie przed wybuchem. Musiałem ofiarować przyjacielowi tyle wsparcia, ile potrzebował, a nie robić sceny – w obecnej sytuacji byłoby to bardzo egoistyczne z mojej strony. Powściągnąłem więc powódź emocji i uścisnąłem go mocno.

Przez jakiś czas szlochał w moje ramię, stale powtarzając coś pod nosem. Jego słowa były jednak na tyle przytłumione, że nie byłem pewny, czy zwraca się do mnie.

– Co mówisz? – wyszeptałem.

– To nie była śmierć, on... on jeszcze może wrócić, wierzę w to.

Nie zareagowałem, bo przecież sam nie wiedziałem, jak zdefiniować to, co klątwa finalnie czyniła tym ludziom. Zauważyłem jednak, że Avery powiedział coś podobnego podczas Zmierzchu Lata – cóż, jeżeli dawało mu to jakiekolwiek pocieszenie, niech tak uważa.

Wezwaliśmy pomoc i przenieśliśmy pana Abolta do zamkniętej części zamku, co okazało się kolejnym nowym i traumatycznym przeżyciem. Mieszkańcy zamku, którzy przeszli w rêva pierreu, przetransportowywani byli do największego pomieszczenia w pałacu, czyli do sali balowej. Gdy tam doszliśmy, w ogóle nie urzekł mnie jednak jej przepych i piękno, złoto i kryształy, przez ostatnie dwa lata stała się ona bowiem niczym więcej, jak ponurym cmentarzyskiem.

Wszedłszy do sali, zimny pot oblał mnie na widok dziesiątek kamiennych posągów. Większość spoczywała w pozycji leżącej, lecz niektóre siedziały lub nawet stały. O bogowie, pomyślałem i zacisnąłem zęby, aby nie jęknąć z rozpaczy. Co za okropność, przecież to byli kiedyś żywi ludzie!

Ulokowaliśmy pana Abolta na posłaniu z koca i poduszek, zupełnie jakby nadal nam zależało, by staruszkowi było wygodnie. Jak inaczej moglibyśmy okazać mu szacunek? Co innego mogliśmy zrobić? Zakopać ich wszystkich w ziemi? Postawić im nagrobki? Przecież nie umarli.

Ha, nawet mnie udzieliło się podobne myślenie! Ale może... może rzeczywiście wciąż istniała jakaś nadzieja? Może pozostali nadal liczyli na odmianę losu? Inaczej po co robiliby to, co my teraz?

– Jeśli nie chcesz spać dzisiaj w waszym pokoju, przenieś się do skrzydła gościnnego – zaproponowałem, gdy wracaliśmy. – Łóżek jest od groma, a Adam na pewno nie będzie miał nic przeciwko.

Trylogia Farrevéle #1 Sójka i gargulecOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz