EPILOG

678 82 37
                                    

Stoimy ramię w ramię na jednym z zewnętrznych balkonów. Odziani w grube szaty i futra, wpatrujemy się w ogród, który śpi teraz pod białą pierzyną śniegu. Jest cicho i spokojnie do tego stopnia, że w pewnym momencie słyszymy trzask łamiącego się sopla gdzieś za rogiem zamku. Zastój przyrody udzielił się chyba także nam, bo długo trwamy w bezruchu i milczeniu. Ale to dobre milczenie, świadczące o tym, że wszystko jest w porządku albo przynajmniej ma szansę takim się stać.

Ostatni rok okazał się niezwykle trudny, szczególnie dla Adama. Gdy tylko pożegnaliśmy poprzednią zimę, książę zabrał się za odbudowę swojej prowincji. Przywrócił sąd królewski, wprowadził do kalendarza trzy nowe festyny, które miały pomóc w rozwoju handlu, i zadbał o bezpieczeństwo krainy. Zorganizował także kolejne bankiety, bacząc jednak na to, by były skromne i mogły przysłużyć się królestwu. A to tylko skromny ułamek wszystkich jego działań.

Czy prowincja rodu Tausé zaczęła kwitnąć przez ten czas? Nie, ale na pewno była na dobrej drodze ku temu.

Również ja musiałem zmierzyć się z nowymi obowiązkami. Jako lord vell Boglunne miałem pod sobą rezydencję do utrzymania – skromną i niewielką, jednak na początku nawet to wydawało się ogromnym wyzwaniem – oraz ludzi z trzech okolicznych wiosek. Nie powiem, że świetnie sobie poradziłem w tej roli, wręcz przeciwnie. Przez ostatnie miesiące głównie studiowałem, dokształcając się w sprawach związanych z posiadaniem ziemi i gospodarowaniem ludźmi, praktyką zaś zajmowała się główna zarządczyni mojego dobytku – kobieta o ogromnym sercu, tęgim umyśle i bardzo ubogich pokładach cierpliwości. Poza tym wciąż większość czasu spędzałem na zamku.

Staram się jednak, jak mogę, przy każdej okazji wykorzystując wiedzę, którą uzbierałem przez wszystkie te lata, gdy sam byłem wieśniakiem. Taka perspektywa zdecydowanie pomaga, szczególnie w kontaktach z podległymi mi ludźmi.

Rodzice odmówili przeprowadzki, jednak utrzymuję z nimi stały kontakt i przynajmniej raz w miesiącu staram się odwiedzić dawny dom. Na pierwszy rzut oka nie mają do mnie żadnej urazy (a na pewno nie takiej, jaką żywił Sébastian), lecz nie potrafię stwierdzić, czy wynika to ze szczerości ich serc, czy raczej pomogły w tym zmiana mojego statusu i fakt, że dzięki mnie przeżyją resztę swoich dni w dobrostanie. Cóż, chyba po prostu muszę się pogodzić, że już zawsze będzie między nami jakiś dystans. Może nie wyciągnęli z tej historii żadnej lekcji i gdzieś głęboko po raz drugi obwiniają mnie za utratę najstarszego syna?

Pomimo licznych próśb babcia także została w rodzinnym domu, choć wiem, że w jej wypadku chodzi wyłącznie o typowe starcze przyzwyczajenie. Louis za to odwiedza nas, gdy tylko może, a ja baczę jedynie, by w przerwach pomiędzy szermierką z Adamem, opowieściami Thaddeusa i gonitwami po korytarzach pałacu uczestniczył w lekcjach z matematyki, geografii czy literatury.

A co do Sébastiana... Złamany Ząb nadal nie został schwytany i chyba tak już zostanie. Podejrzewam, że cała szajka zdążyła zbiec poza granice Farrevéle i od dawna szaleje gdzieś na innym kontynencie, daleko poza wpływami Adama. Nie ukrywam, że czuję z tego powodu ulgę. Z jednej strony chcę, aby Sébastian poniósł konsekwencje swoich czynów, z drugiej zaś... boję się, co by go spotkały, gdyby rzeczywiście został odnaleziony i pojmany.

Sądzę, że tak jest najlepiej, a przynajmniej najłatwiej. Dzięki temu mogę żyć z czystym sumieniem, wiedząc, że nie przyczyniłem się do śmierci własnego brata. Mogę też mieć nadzieję, że los sam odpłaci mu za złe uczynki. Kto wie, czy Sébastian nie spotkał na swej drodze jakiegoś cudodzieja, która postanowił dać mu nauczkę?

Obłoki pary malują się przed moją twarzą, gdy wzdycham, czym nieintencjonalnie przyciągam uwagę Adama. Książę zerka na mnie, a jego szare oczy odbijają biel wszechobecnego śniegu.

Trylogia Farrevéle #1 Sójka i gargulecOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz