2

788 136 26
                                    

Spojrzałem gniewnie na Sébastiana, próbując jakoś połączyć w całość jego dziwny pośpiech i zbliżających się jeźdźców. Ktokolwiek nadciągał, duża grupa ludzi na koniach nie zwiastowała niczego dobrego, a ci ewidentnie podążali za śladami mojego brata.

– Mam nadzieję, że to twoi kumple ze Złamanego Zęba – syknąłem.

Był tak zaskoczony, że chyba nawet na moment zapomniał o czekających nas kłopotach. W jednej sekundzie przez jego twarz przemknęło niedowierzanie, złość i poczucie porażki. Nie jestem idiotą; już dawno domyśliłem się, co taki chłopak jak Sébastian może robić wieczorami w lesie. Niech rodzice okłamują się, ile chcą, lecz prawda była taka, że ich ukochany syn zadawał się z bandziorami.

Jego palec wskazujący znów celował oskarżycielsko w moją stronę.

– Jeśli piśniesz komuś choćby słówko... Robię to, by nam pomóc.

Jakiekolwiek kierowały nim powody – a na pewno były mniej altruistyczne, niż sobie usilnie wmawiał – nie mieliśmy więcej czasu tego roztrząsać. Spomiędzy drzew wynurzyło się sześcioro kobiet i mężczyzn na wierzchowcach. Wszyscy mieli na sobie mundury złożone z lekkiej zbroi i karmazynowo-popielatych szat. Troje z nich dzierżyło łuki, dwoje miecze i tarcze, a kobieta na przodzie trzymała sztywno chorągiew. Znak umieszczony na ich tarczach, płaszczach i fladze był dość oczywistą wskazówką, z kim mamy do czynienia. Kamienny wojownik na karmazynowym tle, zauważyłem. Królewscy żołnierze.

Przybysze dostrzegli nas skupionych przy potoku i błyskawicznie otoczyli. Żołnierka trzymająca chorągiew taksowała wzrokiem całą naszą trójkę, po czym zatrzymała spojrzenie na jeleniu. Wolną ręką uniosła przyłbicę srebrnego hełmu.

– Stoicie właśnie przed Strażą Królewską – oznajmiła uroczyście, walcząc z przyśpieszonym oddechem. Gęste, brązowe loki przykleiły jej się do spoconego czoła. – W imieniu księcia Adama Tausé z Laneceun konfiskujemy tego jelenia... – Skinęła głową na ciało zwierzęcia, po czym zmarszczyła czoło i dokończyła: – Zabieramy ze sobą także tego z was, który odpowiada za polowanie.

Serce zadudniło mi w piersi.

– Nie możecie tego zrobić – wyrwałem się.

Koń młodej kobiety wystąpił w moją stronę.

– Oczywiście, że możemy – powiedziała spokojnie. Odniosłem wtedy wrażenie, że przemawia przez nią zrezygnowanie i zmęczenie. Dobrze wiedziała, co się stanie, i chciała przejść przez to jak najsprawniej. – Jako władca tej części Farrevéle książę Adam ma pełne prawo osądzać swoich poddanych, którzy nie stosują się do narzuconych przez niego zasad.

Czułem, że całkowicie zasychało mi w ustach, gdy wypowiadałem kolejne słowa:

– W takim razie zaszła pomyłka. Ja... my nie złamaliśmy żadnego prawa. Dolina Wilków leży przecież poza granicami posiadłości księcia. – Wyciągnąłem przed siebie ręce w bezradnym geście. – Nie możecie bez żadnego powodu zabrać naszej zdobyczy.

– Czyżby? – Rycerka przekrzywiła głowę i spojrzała gdzieś za mnie.

Niepewnie poszedłem za jej śladem. Zakrwawiony i ubrudzony ziemią Sébastian wpatrywał się jadowicie w kobietę, zaciskając obie pięści. Nagle wszystko zrozumiałem i po raz pierwszy oprócz strachu poczułem także złość.

– Bastanie?

Nawet na mnie nie spojrzał.

– Jeleń jest nasz – wycedził, nieustannie świdrując morderczym wzrokiem kapitankę straży.

– Przeszedłeś na drugą stronę doliny? – nie odpuszczałem. Rozpacz coraz bardziej wypełniała moje myśli.

– Przeszedł – odpowiedziała za niego kobieta. – Zaganialiśmy tego jelenia od ponad godziny. Twój... brat, kuzyn, wybranek czy przyjaciel – zgadywała od niechcenia – wkroczył na królewską ziemię i prawdopodobnie przez przypadek trafił prosto na uciekające zwierzę. Zgadza się?

Zdezorientowany kręciłem głową to w górę, patrząc na żołnierkę, to w prawo, próbując wyczytywać coś z twarzy Sébastiana. Brat milczał uporczywie.

– Zabił jelenia i przytargał go aż tutaj. Imponujące – oceniła – ale nadal niezgodne z prawem. Ślady i krew pokazują jasno, że w momencie śmierci zwierzę znajdowało się na terenie królewskiego pałacu.

Na bogów, ostrzegałem go! Wcale nie musiał ryzykować w ten sposób, przecież nasza rodzina jakoś by sobie poradziła. Czy ten dureń zrobił to z głupiej dumy? Chciał poczuć się jak cholerny bohater? Coś komuś udowodnić? Teraz wszyscy za to zapłacimy...

– Dobrze – spróbowałem po raz ostatni – w takim razie weźcie zwierzynę i pozwólcie nam odejść, proszę. Przysięgam, że już tutaj nie wrócimy.

Dostrzegałem w ciemnych oczach kapitanki zrozumienie, może nawet smutek, lecz mimo to kobieta pokręciła głową.

– Dostaliśmy rozkazy, których musimy się trzymać. Pójdziesz z nami dobrowolnie czy mamy użyć siły? – zwróciła się do Sébastiana.

Nastąpiła długa, nieprzyjemna cisza przerywana jedynie parskaniem zmęczonych koni. Nawet las umilkł, jakby obserwował całe zdarzenie na wstrzymanym oddechu.

– Nigdzie nie idę.

Pojedyncze skinienie głową wystarczyło, by dwaj żołnierze zeskoczyli z koni i dobyli mieczy. Nawet gdyby przeciwników było mniej, mój brat nie miałby szans ze swoim zwykłym, myśliwskim łukiem przeciwko metalowym zbrojom strażników. Nie rób już nic głupiego, pomyślałem błagalnie, oczami wyobraźni widząc najgorsze scenariusze tej potyczki.

Rozwścieczony Sébastian zaszarżował na napastników z gołymi pięściami, choć oczywistym było, że nie umywa się do dwóch rosłych wojów okutych w zbroje i grube skóry. Szarpał się i sapał jak dzikie zwierzę, lecz kilka uderzeń obuchem miecza i lina wokół nadgarstków szybko go ujarzmiły.

Louis przywarł do mojego boku i ze zgrozą obserwowaliśmy, jak żołnierze przywiązują naszego brata do siodła kapitanki. Następnie załadowali jelenia na grzbiet jednego z wierzchowców. Sébastian tymczasem ani razu nie spojrzał w naszą stronę – nawet w takim momencie duma i upór brały nad nim górę.

Gdy rycerze skończyli i wskoczyli z powrotem na konie, cała grupa powoli ruszyła w górę zbocza. Nie wiedziałem już, jak się zachować.

– Czekajcie, proszę! – Kapitanka zwolniła konia i odwróciła głowę. Miałem milion pytań o Sébastiana. Dlaczego go zabierają? Co się z nim stanie? Wychłostają go i puszczą do domu? Zamkną w lochu? Czy... w ogóle jeszcze do nas wróci? Oddalali się, a ja w końcu wydukałem tylko: – Potrzebujemy go.

– Przykro mi. – Kobieta wydawała się naprawdę nam współczuć, lecz po raz kolejny pozostała nieprzebłagana.

Nieznany dotąd ogień nienawiści rozgorzał w moim wnętrzu. Wiedziałem, że Sébastian sam sprowadził na siebie kłopoty, lecz po raz pierwszy w życiu doświadczyłem tak bezpośredniej krzywdy związanej z szalonymi rządami młodego księcia Adama. Zabrać z naszej rodziny Bastiana, to jak pozbawić człowieka jednej ręki – nadal da się przeżyć, ale o wiele trudniej jest tego dokonać.

– Co teraz? – zapytał Louis.

– Idziemy do domu – rzekłem, starając się z całych sił, by głos nie drżał mi od wezbranych emocji. Czułem, że w tym pytaniu chodziło mu o coś więcej, lecz w tamtym momencie nie miałem żadnej innej odpowiedzi.

No właśnie, co teraz?

Trylogia Farrevéle #1 Sójka i gargulecWhere stories live. Discover now