18

697 87 13
                                    

Leżeliśmy na poduszkach, rozmawiając, jedząc i popijając wino. Po tym, jak już doszło do pierwszego pocałunku, nie mogliśmy oderwać się od siebie; złaknieni fizycznej bliskości, stale szukaliśmy okazji do dotyku. Wypełniały mnie tak silne emocje, że musiałem powstrzymywać ciało od drżenia, gdy Adam muskał ustami moją szyję albo łapał za kolano.

Kiedy rozkoszowaliśmy się nadchodzącym wieczorem, który powoli odganiał dzisiejszy upał, przynosząc trochę wytchnienia, zacząłem rozmyślać nad całą serią niesamowitych zdarzeń w moim życiu. Gdyby kilka miesięcy temu ktoś powiedział, że spotka mnie takie szczęście, roześmiałbym się wniebogłosy.

Odczuwałem taką radość, że wręcz swędziało mnie od środka. Miałem ochotę wykrzyczeć ją na cały świat lub przynajmniej podzielić się tą dobrą energią z kimś więcej niż tylko z Adamem. I gdy obserwowałem, jak książę sięga po jedną z fig, nagle wpadłem na pewien pomysł.

– Czy zostało coś więcej z tych dodatkowych produktów, które zamówiłeś? – zapytałem.

Adam cmoknął, jakbym niepotrzebnie pytał.

– Myślę, że wypełnilibyśmy nimi jeszcze trzy takie koszyki – odparł z nieco skwaszoną miną. – Prosiłem o znacznie mniej, jednak zważywszy, że od dwóch lat całe Farrevéle nie otrzymywało żadnych wieści z Laneceun... Mój kuzyn musiał chyba uznać tak niespodziewany list za jakiś dobry znak i przelał swój entuzjazm w realizację zamówienia.

– To miło, że Dragoir stale wam pomaga. W dodatku za darmo, jak zgaduję.

– Nie przetrwalibyśmy bez tego – przyznał. Chyba nie było mu łatwo opowiadać o przyjmowaniu pomocy, w końcu taka sytuacja świadczyła o porażce młodego monarchy, jednak starał się brzmieć neutralnie. – Oczywiście spora część otrzymywanych zapasów pochodzi z pól i sadów Ranjardu, choć przecież właśnie taka idea przyświecała powstaniu Farrevéle. „Trzy wielkie rody władające obok siebie, każdy inny, lecz wszystkie równe. W chwili kłopotów zawsze jednością".

Pod koniec wypowiedzi znacznie zmienił tembr głosu, dlatego zgadywałem, że albo zacytował fragment jakiegoś dzieła historyczno-politycznego, albo przywołał dewizę znaną wśród wysoko urodzonych. Samo to, co mówił, było iście ciekawe, jednak w tamtym momencie inna sprawa chodziła mi po głowie.

– Tak sobie pomyślałem... Jeśli snucie przeze mnie podobnych planów uznasz za zbyt śmiałe, powiedz, a...

– Olivierze, dzięki tobie życie w tym zamku jeszcze w ogóle funkcjonuje – wtrącił. – Swoją zaradnością już dawno zapracowałeś na „możliwość snucia śmiałych planów". Zamieniam się w słuch.

– Co powiesz na małe przyjęcie? Dla wszystkich mieszkańców? – Wyprostowałem się. – Wino czy sery mogą stać długo, ale owoce i tak szybko się zepsują.

Przyglądałem się bacznie Adamowi, gdy rozmyślał nad tym, co powiedziałem. Wydawał się pogodny jak nigdy, czego najlepszym dowodem był fakt, że prawie w ogóle nie pocierał plam klątwy na swojej twarzy.

Wreszcie oblizał usta z owocowego soku – wąskie, bladoróżowe wargi księcia zalśniły w wieczornym słońcu, przez co znów nabrałem ochoty, by go pocałować – i przemówił:

– Może rzeczywiście podniosłoby to załogę na duchu. Nie wątpię, że przydałoby się im trochę beztroski i radości, i... zadośćuczynienia z mojej strony. Najlepiej byłoby ich po prostu o to zapytać.

Adam miał rację. Zawsze miło jest się zrelaksować i oderwać od rzeczywistości, zwłaszcza jeśli ta nie jawi się w zbyt jasnych barwach. Musiałem jednak pamiętać, że ci ludzie stracili wielu bliskich w ciągu ostatnich dwóch lat – jeśli nie przyjaciół czy członków rodziny, to przynajmniej wieloletnich współpracowników. W dodatku żyli z myślą, że ich również prędzej czy później dopadnie rêva pierreu. Mogli nie czuć się wcale na siłach, by świętować.

Trylogia Farrevéle #1 Sójka i gargulecOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz