3

796 139 46
                                    

Wróciliśmy z Louisem do wioski bez nowych kłopotów, zabrawszy koszyk jagód, które teraz wyglądały marnie i głupio. Pierwsza o losach Sébastiana dowiedziała się matka. Gdyby nie fakt, że straszliwie pobladła, mógłbym przypuszczać, że nie usłyszała moich słów. Nic nie mówiąc, zabrała się za szykowanie czegoś na piecu. Ojciec natomiast, gdy wrócił z porannej zmiany w piekarni, zaczął wypytywać mnie o każdy szczegół, krążąc po izbie niczym dzikie zwierzę w klatce i nerwowo wyłamując palce.

Zachowanie obojga z nich zasmuciło mnie, choć nie zdziwiło. Przeczuwałem, że właśnie tak mogą wyglądać ich reakcje. Zarówno nieme spojrzenia matki i jej zdystansowanie, jak i pełen pretensji ton głosu ojca dały mi jasno znać, że w jakiś sposób obwiniają mnie za to, co się stało. Tak jakby sam fakt, że to ja wróciłem, a Bastian został pojmany, czynił mnie winnym. Odpuściłem sobie nawet tłumaczenie im, że ostrzegałem brata przed przejściem na drugą stronę Loupsvallé, że prawdopodobnie zrobił to celowo, wiedząc o możliwych konsekwencjach, że wcale nie współpracował ze strażą, tylko jeszcze bardziej pogarszał sprawę – wszystko to było nieważne, bo i tak nie zmieniłoby całej sytuacji.

Oczywiście nie było mowy o powrocie do normalności. Kolejne dni mijały w naszym domu pod znakiem powszechnego przygnębienia, które powoli zaczęło przechodzić w nerwowość. Matka snuła się po gospodarstwie wyraźnie zrozpaczona, ojciec stale wyglądał, jakby chciał coś rozwalić, a babcia – ta biedna, kochana istota – usuwała się gdzieś w kąt i cierpliwie milczała, zdając sobie sprawę, że byle błahostka może wywołać konflikt.

Tego wieczora, gdy wróciliśmy z lasu, atmosfera była nie do zniesienia, więc obaj wcześniej położyliśmy się spać. Tuliłem Louisa mocno, wiedząc, że jako najmłodszy z nas zapewne przeżywa to wszystko najmocniej. Sam byłem wrażliwym dzieckiem, które bało się nawet echa ze studni, a co tu dopiero mówić o uniknięciu śmiertelnego zatrucia i patrzeniu, jak twój brat zostaje pobity i uprowadzony.

Mały w końcu zasnął, lecz na mnie jeszcze długo nie spłynęło to błogosławieństwo. Leżałem z głową na poduszce, wpatrując się w sufit i nasłuchując odgłosów wieczornego życia: dogasającego ognia w piecu, skrzypiących desek, wyraźnie różniących się kroków ojca i matki. W końcu wszystko ucichło, więc wiedziałem, że usiedli razem przy stole.

– Co teraz zrobimy, Léo? – zapytała matka. – Co jeśli on nie wróci?

W takich chatach, jak nasza, trudno było o jakąkolwiek prywatność, a dźwięki bez problemu przenikały wszystkie deski i zasłony. Kto wie, może nawet wcale się nie starali, żeby nie było ich słychać?

– Musimy poczekać – odrzekł ojciec. Wyobrażałem sobie, jak wyciąga rękę przez długi stół i delikatnie muska matkę po dłoni. – Choć trzeba spodziewać się najgorszego. Nikt nie widział młodego księcia od czasów, gdy jeszcze żyli jego rodzice. Gdy odeszli, najpierw podniósł podatki, a później wycofał się zupełnie i zakazał zbliżania do zamku.

Skrzypnięcie krzesła, trzy kroki, stukot. Dokłada do pieca, pomyślałem, noce nadal potrafią być dokuczliwie zimne.

– Kiedy Laneceun zostało zamknięte dla poddanych? Przeszło dwa lata temu? – kontynuował. – Nikt nie wie, co tam właściwie zaszło, lecz sprawa śmierdzi na kilometr. Jedni mówią, że książę oszalał, uwięził całą służbę i zamknął się w zamku. Inni opowiadają o zepsuciu młodego władcy i podejrzanych przyjęciach. Chodzą nawet historie o przeprowadzaniu dziwnych rytuałów, z których jeden wyrwał się spod kontroli i jakoś wpłynął na mieszkańców pałacu. Dlatego odizolowali się od reszty.

Matka westchnęła.

– Ale przecież straż... Olivier mówił, że Straż Królewska wyszła poza teren zamku.

Trylogia Farrevéle #1 Sójka i gargulecWhere stories live. Discover now