17

701 102 42
                                    

– Jakim cudem wiedziałeś, kiedy mam urodziny? – zapytałem, gdy szliśmy przez zamek w stronę tylnego wyjścia.

– Kiedyś przy stole wspomniałeś, że urodziłeś się równy miesiąc po sollst'étéu, letnim przesileniu.

– I zapamiętałeś to?

Chwila ciszy sprawiła, iż spojrzałem zaciekawiony na Adama, który to obdarował mnie pokornym uśmieszkiem.

– Powiedzmy, że Olimpia delikatnie przypomniała mi o tym jakiś czas temu... Ale niespodziankę przyszykowałem samodzielnie!

Oczywiście nie miałem mu za złe, iż nie zapamiętał tak mało istotnej informacji jeszcze z czasów, gdy nasza relacja była bardziej formalna, szczególnie że nawet ja sam zapomniałem o własnych urodzinach. Kiedy nie żyjesz w dostatku, nie masz czasu ani środków, by celebrować tego typu wydarzenia (może z wyjątkiem osiągnięcia pełnoletności, rzecz jasna).

Poza tym jeszcze bardziej zaskarbił sobie moją sympatię. Po pierwsze szczerością, a po drugie faktem, że nie zaangażował do przygotowania owej tajemniczej niespodzianki nikogo ze służby. Ci ludzie mieli wystarczająco trudne życie, by jeszcze trudzić się tak niepraktycznymi czynnościami. Bez względu na to, co książę zorganizował, czułbym ogromne wyrzuty sumienia.

Zgodnie z zapowiedzią poprowadził nas do rozległych ogrodów na tyłach pałacu. Gdy dotarliśmy pod niedużą altanę – biała farba nieco odchodziła od drewna, a wszystko porastały nieokiełznane winorośle, co i tak miało swój klimat – ujrzałem rozłożony pled, a na nim koszyk i kilka kolorowych poduszek.

Powinienem w tamtym momencie rzucić się Adamowi w objęcia lub chociaż wydać jakiś okrzyk zachwytu, wiem, ale prawda była taka, że nie potrafiłem. Nie miałem pojęcia, jak się zachować, gdyż nigdy w życiu nie zrobiono dla mnie podobnej rzeczy. W tamtym momencie coś się zacięło w mojej głowie i z błyskawicznie rosnącą paniką stwierdziłem, że nie mogę tego odblokować. Stałem więc i niemo wpatrywałem się w piknik.

Zaraz znów zepsujesz cały moment, upomniałem się.

– Adamie, ja... To bardzo miłe, ja bardzo się cieszę...

Na szczęście dostrzegłem w oczach księcia nutkę zrozumienia. Uśmiechnął się w ten swój kojący sposób, chwycił moją rękę i poprowadził nas, aż usadowiliśmy się na poduszkach. Czujnie zauważyłem, że nie usiadł po przeciwnej stronie pledu, tylko tuż obok mnie.

– Jestem pod wrażeniem – wydukałem znów, choć zabrzmiało to niezwykle sztywno.

Nadal byłem w szoku, do tego czułem się teraz strasznie głupio za wcześniejszą awanturę. Paraliż, jakiego doświadczyłem na widok pikniku, obudził z kolei gniew na samego siebie. Na wszystkie cuda świata, powinieneś się cieszyć! Ktoś zrobił dla ciebie coś miłego, a ty zachowujesz się jak ostatni niewdzięcznik.

– Widzę, że z jakiegoś powodu cię zestresowałem – zauważył Adam. Nie wydawał się rozczarowany ani zły, co dodało mi nieco otuchy. – To tylko piknik, Olivierze. Nie musisz czuć się w żaden sposób zobligowany do okazywania radości czy wdzięczności.

– Ale ja naprawdę jestem teraz szczęśliwy, tylko do końca nie wiem, co się ze mną dzieje.

Adam roześmiał się i na sekundę położył dłoń na moim ramieniu. Poczułem, jak w geście wsparcia delikatnie je ściska.

– Rozumiem – przyznał i bez dalszych ceregieli zabrał się za wypakowywanie wielkiego koszyka. Dziękowałem mu w duchu, że tego nie drążył; mogłem w tym czasie powoli oswajać się z całą sytuacją. – Gdy przyjechała do nas ostatnio dostawa żywności, przekazałem woźnicy list do mojego kuzyna z Dragoir. W wiadomości poprosiłem o kilka dodatkowych produktów.

Trylogia Farrevéle #1 Sójka i gargulecWhere stories live. Discover now