8

859 125 37
                                    

Wieczorem, gdy zapadł już zmrok, znów usłyszałem pukanie, lecz tym razem nikt nie zareagował na moje przyzwolenie, by wejść. Podszedłem więc do drzwi i otworzyłem je – w progu leżał spory pakunek ze spoczywającą na nim złożoną kartką. Wróciwszy na łóżko, zabrałem się za oglądanie otrzymanych rzeczy. Karteczka przedstawiała ręcznie wyrysowany plan pałacu ze wskazówkami, jak dotrzeć do sali jadalnej. W brązowawy papier owinięto natomiast strój od Avery'ego.

Choć tego typu ubrania oglądałem wcześniej wyłącznie na książkowych ilustracjach, efekt pracy młodego krawca wywarł na mnie ogromne wrażenie. Nie oszukujmy się, moje standardy nie były zbyt wysokie, jednak miałem wrażenie, że każdy haft i szew znalazł się na swoim miejscu, a każdy kolor nitki czy materiału został dobrany z myślą o reszcie garderoby. Widok czegoś tak kunsztownego i eleganckiego wręcz ogłupił mnie. Szybko włożyłem to, co przygotował dla mnie Avery: białą koszulę z wysokim kołnierzem, błękitny wams wyszywany nitką o nieco ciemniejszym odcieniu, spodnie w kolorze kawy z mlekiem oraz jasne pończochy. Chłopak pamiętał nawet o butach, choć te okazały się odrobinę za ciasne.

Rozentuzjazmowany stanąłem przed lustrem i dopiero wtedy – zobaczywszy samego siebie odzianego w tkaniny droższe niż miesięczne wydatki całej mojej rodziny – naszła mnie refleksja. Po co mi kolejne dary? Dlaczego na jakąś tam kolację mam ubierać się tak, jak ktoś mi kazał? Prawdę mówiąc, nawet nie musiałem nigdzie schodzić. Najadłem się dzisiaj do syta, a już nie raz doświadczałem głodu większego od tego po pominiętej kolacji. Może powinienem zostać i tym samym pokazać swój sprzeciw wobec faktu, iż robiono ze mnie ptaszka w złotej klatce?

Ale przecież ja sam to wybrałem, pomyślałem gorzko, sam postanowiłem oddać się za brata i odpokutować jego winy. Nikt mnie nie ścigał. Gdybym chciał, nadal byłbym wolny. Bunt byłby teraz czymś głupim, szczególnie po tym, jak wypuszczono mnie z więzienia i obdarowano takimi wygodami – przecież na to też w żaden sposób nie zasłużyłem.

Nic w życiu nie ma tylko jednego oblicza, usłyszałem w głowie ulubione słowa babci, która jak wielu starszych ludzi nadal oddana była starym bóstwom, moneta, księżyc, a nawet Janès, bóg o dwóch twarzach – wszystko wydaje się nam takie, jakim je widzimy w konkretnym momencie. Wystarczy zrobić kilka kroków i cała perspektywa nagle się zmienia.

Słyszałem to wiele razy. W ten sposób babcia zawsze starała się mnie nauczyć, abym nigdy nie ograniczał swojej percepcji, nie oceniła ludzi zbyt pochopnie, nie myślał jednowymiarowo. Bezdomny żebrzący na ulicy może być zwykłym pijusem, który zmarnował sobie życie, ale może też być mężczyzną, który stracił dom i rodzinę po tym, jak jakiś niemoralny lord oszukał go lub bezpodstawnie pozbawił ziemi, prawda?

Może... może więc w życzliwości mieszkańców zamku rzeczywiście kryło się coś szczerego? Może książę miał prawdziwy, poważny powód, by zatrzymywać takich ludzi, jak Sébastian? Na bogów, przecież nawet nie mają po co mnie przekupywać! Jaki byłby cel zabiegania o przychylność zwykłego wieśniaka?

Przysiadłem przy kominku, grzebiąc w dopalającym się drewnie, i rozmyślałem. Wreszcie stwierdziłem, że udam się na kolację z trzech powodów. Po pierwsze nic nie tracę, korzystając z wygód zamkowego życia. Co najwyżej wrócę do domu nieco podtuczony, gdy już odpracuję karę Sébastiana. Po drugie czułbym się winny, gdybym w zwykłej złości nie ubrał stroju, nad którym Avery tak ciężko pracował przez cały dzień. Po trzecie obiecano mi, że w końcu dowiem się czegoś więcej o tej dziwnej sytuacji na zamku.

Mechanizm przy drzwiach zadźwięczał, przecinając ciszę wypełniającą komnatę. Nie miałem pojęcia, która linka prowadziła do jakiego pomieszczenia, lecz domyśliłem się, że w ten sposób wzywano mnie na kolację.

Trylogia Farrevéle #1 Sójka i gargulecWhere stories live. Discover now