19

676 91 12
                                    

Tamtego wieczora siedzieliśmy przy stole do późna, przerzucając się pomysłami i planując każdy aspekt przyjęcia. Zabawa miała odbyć się na wewnętrznym dziedzińcu pod koniec tygodnia – dzięki temu mogliśmy zdążyć z przygotowaniami i przeczekać najgorsze upały, choć prewencyjnie i tak ustaliliśmy, że zbierzemy się wszyscy dopiero po zmroku. Avery oznajmił, iż pomoże chętnym z garderobą, Bruthus – ku ogromnej uciesze zebranych – przypomniał, że potrafi grać na altówce, a Hala postanowiła ubić dwie ostatnie kaczki, które nam zostały, i przygotować z nich coś specjalnego.

Propozycja zorganizowania przyjęcia tchnęła w mieszkańców nowe pokłady życia. Zyskali wspólny cel, który nie skupiał się wyłącznie na uratowaniu zamku przed popadnięciem w ruinę, co zresztą miało nastąpić prędzej czy później, lecz bezpośrednio dotyczył ich samych. Tym bardziej cieszyłem się, że to Adam wypadł w ich oczach jako główny prowodyr całej tej sytuacji.

Nikt nie był zmuszony ani do uczestnictwa w przygotowaniach, ani do udziału w samej zabawie. Żadnych rozkazów czy poleceń – wszystko odbywało się na zasadzie wolontariatu i przyjacielskiej wymiany porad.

– Muszą czuć się z tym dobrze i swobodnie – powiedział Adam, gdy przebywaliśmy któregoś razu sami. – Uszczęśliwianie kogoś na siłę nigdy nie kończy się sukcesem, prawda? Zwłaszcza w tak delikatnych okolicznościach.

Oczywiście uważałem podobnie.


W dniu przyjęcia zamek zamienił się w miniaturowy ul – choć została nas zaledwie garstka, główne korytarze na moment znów wypełniły się ruchem i hałasem, przez co mogłem spojrzeć w przeszłość i wyobrazić sobie, jak wyglądało tutejsze życie przed klątwą.

Zamiótłszy dziedziniec, rozstawiliśmy na nim stoły i nakryliśmy je kolorowymi obrusami; przynieśliśmy także kilka krzeseł dla tych, którzy mieli problem z poruszaniem się lub dłuższym staniem na nogach. Zgodnie z radą Olimpii udałem się do magazynu, z którego wygrzebałem papierowe lampiony i różnego rodzaju wstążki ostałe po jednym z królewskich bali. Choć samo doświadczenie buszowania wśród tych zakurzonych bibelotów bynajmniej nie okazało się przyjemne – miałem wrażenie, że wchodzę do jakiejś zapomnianej krypty pełnej duchów przeszłości – było warto, gdyż przyozdobiony dziedziniec wyglądał barwnie, radośnie i zaczął nawet przypominać dożynkowy plac.

Kiedy tuż przed przyjęciem wróciłem do pokoju z dzbanem wody, by oczyścić się i przebrać, zastałem na łóżku nowy strój. Tym razem wams i spodnie miały ciemnobeżowy kolor, delikatność i gładkość materiału wskazywały zaś na prawdziwy atłas, choć akurat co do tego mogłem jedynie zgadywać. Przyjrzawszy się bliżej kaftanowi, zauważyłem, że motyw, którym misternie go wyszyto, to ptasie pióra.

– Jak ja mu się teraz odwdzięczę?

Przejechałem palcem po grubej nici o barwie dojrzałej gruszki i odłożyłem wams na łóżko, by niczego nie pobrudzić. Gdy byłem już czysty, a moje kędzierzawe włosy jako tako uległy sile wody i pomady, przywdziałem nowy strój (z koszulą i butami, które otrzymałem od Avery'ego za pierwszym razem), po czym wróciłem na dziedziniec.

Już z daleka słyszałem radosne rozmowy i dźwięki dostrajanego instrumentu. Z każdym krokiem byłem coraz bardziej podekscytowany i... zestresowany.

To nie jest żaden test, pomyślałem, nikt nie będzie cię oceniał czy krytykował, jeśli coś się nie uda.

Dopiero powtórzenie tego zdania głosem Adama nieco mnie uspokoiło. Odetchnąłem i wyszedłem spod cienia galerii, starając się zachowywać naturalnie, co wcale nie było łatwe w tak wykwintnym stroju i lśniących butach na lekkim podwyższeniu.

Trylogia Farrevéle #1 Sójka i gargulecWhere stories live. Discover now