Zara's POV
Majestatyczna sylwetka czarodziejki zaczęła znikać Zarze z oczu. Zilpa podniosła się powoli z miejsca, nie tracąc kontaktu wzrokowego z wnuczką, po czym ostentacyjnie odwracając się do niej plecami i, zarzucając przy tym ogromną peleryną, zdobiącą jej ramiona złoto-karmazynowymi wzorami, skierowała się w głąb rozgorączkowanego tłumu.
– Babciu... – szepnęła dziewczyna, prawie biegnąc, próbując nadążyć za kunsztownym płaszczem, migającym wśród kolorowej zgrai zgromadzonej na trybunach. Kobieta nadzwyczaj prędko i sprawnie kierowała się do wyjścia. Brunetka rozglądając się gwałtownie, szukała możliwości jak najszybszego opuszczenia przeklętej, szklanej bańki. Po drugiej stronie dostrzegła ogromne, ołowiane drzwi wyłaniające się w ścianie, podobne do tych, którymi tutaj weszła. Dzikim pędem rzuciła się w ich kierunku, nie zważając na nic, co działo się wokół niej. Liczyła się tylko ta czarnowłosowa postać, z nitkami srebrzystej siwizny zdobiącymi jej skronie, która jak niespodziewanie pojawiła się na horyzoncie, tak szybko rozpłynęła się w nic nieznaczącym tłumie.
Zara nie widziała babci prawie dwadzieścia lat. Zilpa ani razu nie wezwała jej z Ziemi. Nawet w czasie pobytu dziewczyny w ostatniej szkole z internatem na Lien, nie przyjechała z okazji żadnego święta czy głupich urodzin. Czarodziejka nie wiedziała, czy zabraniał jej tego zięć, czyli ojciec dziewczyny, czy nie dbała o nią na tyle, by zadawać sobie tak dużo trudu.
Jednak, to wspomnienie jej delikatnych rąk, kanapek z pokrzywą serwowanych w letnie poranki na Freedomie, czy uspokajająca magia, usypiająca ciemnowłosą dziewczynkę swoim rześkim powiewem, sprawiały, że Zara mogła pielęgnować w najdalszych zakątkach swojej duszy, chociaż kilka momentów w życiu, które była w stanie nazwać dzieciństwem.
W desperacji dobiegając do gigantycznych drzwi, niespodziewanie poczuła, jak coś prawie miażdży jej krtań w żelaznym uścisku. Ze zduszonym jękiem próbowała zaczerpnąć chociaż odrobinę powietrza, gdy napastnik podniósł ją do góry, odwracając w swoją stronę.
– Już nie jesteś taka silna, co? Para rękawiczek i odebrało ci mowę, przeklęta dziwko! – warknął Sigdag, trzymając Zarę w kleszczach i triumfalnie przyglądając się jej siniejącej twarzy. Zimny, metaliczny dotyk dłoni mężczyzny na szyi uświadomił czarodziejce, że zablokował jej możliwość aktywacji Mocy, poprzez użycie bardzo rzadkiego artefaktu - obsydianowych rękawic. Brunetka miotała się na wszystkie strony, ale coraz mocniejszy uścisk zaczął odbierać jej świadomość. Z furią wbijała paznokcie w nadgarstki mężczyzny, jednak bezskutecznie. Sigdag z satysfakcją przyglądał się jej żałosnym próbom uwolnienia się, jednak wydobycie z siebie chociaż odrobiny magii, wydawało się jej w tej chwili niemożliwe. Czuła, jakby wyssano z niej całą Moc.
– Myślisz, że będziesz upokarzać mojego syna i odbierać należne mu miejsce bez żadnych konsekwencji? Nikt nawet nie zapłacze po tobie, gdy zdechniesz tutaj tak, jak... – Nagle mężczyzna urwał w połowie zdania i, z zaskoczonym wyrazem twarzy spojrzał na coś, znajdującego się za plecami brunetki. Po chwili dostrzegła w jego oczach przerażenie, które przerodziło się w panikę, gdy w jego klatkę piersiową z niesamowitą prędkością uderzyła krystaliczna, seledynowa kula, odrzucając go na kilkanaście metrów.
YOU ARE READING
The Witch Games - Próby mroku
FantasyCo byś zrobił, gdyby widok słońca miał odebrać Ci wzrok? Wolałbyś nigdy nie stanąć w jego blasku, czy spojrzałbyś raz i zapamiętał jego obraz na zawsze? Co byś zrobił, gdyby dotyk wody miał odebrać Ci ostatni oddech? Żył wiecznie spragniony, czy uto...